Nazywam się Żaneta. Siedzę przy kuchennym stole, w moim małym mieszkaniu, które jeszcze rok temu miało być tylko „czasowe”. Mieliśmy z Sebastianem budować dom. Prawdziwy, nasz, pachnący świeżym drewnem, z tarasem na poranne kawy i dziecięcym pokojem na poddaszu. Działkę kupiliśmy trzy lata temu. Sebastian wyjechał do Włoch „tylko na sezon”. Tak mówił. Miesiąc, może dwa – miał wrócić z konkretnymi pieniędzmi na fundamenty. Na początku dzwonił codziennie, potem co drugi dzień, potem… coraz rzadziej. Zawsze zabiegany, zawsze zmęczony. Słyszałam stale tylko:

– Muszę lecieć, kochanie.

A ja tęskniłam  Po pracy wracałam do pustego mieszkania, siadałam na kanapie i słuchałam jego krótkich, urywanych wiadomości głosowych. Niby mówił, że on też o mnie myśli, ale w jego głosie pojawiło się coś… obcego. Chłód? Dystans? A może to tylko ja wariowałam z samotności.

– Seba, wszystko w porządku? – pytałam któregoś wieczoru.

– No pewnie. Tylko robota mnie ciśnie.

Odkładałam telefon i patrzyłam na zdjęcie, które stało na komodzie. My, uśmiechnięci, z turystycznymi plecakami, mokrzy po deszczu, ale szczęśliwi. Wtedy jeszcze śmiał się z byle czego. Ostatnio… nie pamiętam, kiedy go słyszałam naprawdę śmiejącego się do mnie. W końcu pomyślałam, że zrobię mu niespodziankę. Że pojadę do Włoch i zobaczę, jak naprawdę żyje. Że znów go przytulę, poczuję jego zapach, poczuję, że jest mój. Nie miałam pojęcia, jak bardzo się mylę.

Chciałam wiedzieć dlaczego

Lot miałam rano, ale i tak praktycznie nie spałam całą noc. Kręciłam się w łóżku, w głowie powtarzałam sobie: „Zrobi mu się miło. Ucieszy się. Może wreszcie będziemy znowu my.” Pakowałam walizkę z bijącym sercem, starannie składając sukienkę, którą kiedyś powiedział, że uwielbia. Tak bardzo chciałam mu się podobać. Być tą samą Żanetą, w której się zakochał. Kiedy wyszłam z lotniska, powitało mnie ostre włoskie słońce, które aż raziło w oczy.

Zamówiłam taksówkę i podałam adres, pod którym Sebastian mieszkał z ekipą. Droga była piękna – cyprysy, wzgórza, kolorowe miasteczka.  Dom wyglądał na zadbany, a na poręczy tarasu wisiał… damski ręcznik w pudrowym różu. Pewnie jakaś współlokatorka…pomyślałam. Wzięłam walizkę, weszłam po schodkach i nacisnęłam klamkę – drzwi były otwarte.

– Halo? – zawołałam niepewnie.

Z kuchni wyszła kobieta. Na pierwszy rzut oka młodsza ode mnie. Długie brązowe włosy, w krótkich szortach, z kubkiem kawy w dłoni. Spojrzała na mnie zdziwiona. 

– Szukam Sebastiana.

– Nie ma go w domu, ale lada moment ma wrócić.

– A kim Pani jest? – zapytałam.

Dziewczyna uniosła brwi.

– Ja jestem Klaudia. – Upiła łyk kawy. – Jego narzeczona.

Poczułam, jakby ktoś zrzucił na mnie cały dach tego domu. Serce mi stanęło, powietrze uciekło z płuc. Zrobiło mi się słabo. Nie byłam w stanie powiedzieć ani słowa. Sięgnęłam po telefon, drżącymi palcami wybrałam numer Sebastiana. Raz. Drugi. Trzeci. Nic. Klaudia oparła się o framugę i dodała:

– Chce Pani na niego poczekać?

Zacisnęłam zęby, bo łzy już paliły mnie pod powiekami.

– Tak.

Jeśli miałam się rozsypać – to chciałam wiedzieć dlaczego.

To nie jest tak, jak myślisz

Usiadłam na kanapie. Patrzyłam na te wnętrza – jasne, czyste, z miękkimi poduszkami i świeżymi kwiatami w wazonie – i widziałam w nich jej rękę. Klaudia krzątała się w kuchni, jakby była u siebie od lat. Nagle w drzwiach pojawił się Sebastian. Serce mi podskoczyło.

– Żaneta…? – jego głos był napięty, zaskoczony, wręcz przestraszony. – Co… co ty robisz we Włoszech?

– Lepiej powiedz mi, co ty robiłeś przez ostatnie miesiące – syknęłam i od razu poczułam, jak łzy wściekle napływają mi do oczu. 

Po drugiej stronie zapadła cisza

– Możemy porozmawiać na zewnątrz? – zaproponował.

– Nie – powiedziałam ostro. – Chcę wiedzieć wszystko. I nie zamierzam udawać, że jej tu nie ma.

Sebastian spojrzał w dół, przetarł twarz dłonią, westchnął ciężko.

– Żaneta… to nie jest tak, jak myślisz.

– Naprawdę? – parsknęłam. – Bo ja właśnie myślę, że mój mąż żyje sobie z inną kobietą w słonecznej Italii, podczas gdy ja w Polsce planuję budowę naszego domu i wpatruję się w telefon, czekając na twoje „kochanie, tęsknię”.

Klaudia przez chwilę stała, jakby oglądała jakiś spektakl, aż w końcu wybiegła z domu. Sebastian oparł się o ścianę. Nie patrzył mi w oczy.

– Poznałem ją… kilka miesięcy temu. Było tu ciężko, robota, stres, życie na walizkach… I jakoś… wyszło.

– Wyszło?! – przerwałam mu. – „Wyszło”? 

– Ja… ja nie chciałem, Żaneta. – Wreszcie spojrzał na mnie. – To miało być chwilowe.

– Chwilowe? – roześmiałam się gorzko. – Ona mówi, że jest twoją narzeczoną.

– Przesadza – mruknął, ale w jego oku mignęło poczucie winy, które mówiło więcej niż słowa.

– Więc jak? – zapytałam chrypliwie. – Które z was kłamie?

Sebastian zacisnął usta.

– Zawiodłeś mnie na każdym możliwym poziomie – wyszeptałam. – Na każdym.

I dopiero wtedy zauważyłam, że moje dłonie drżą jak oszalałe, jakby ciało nie nadążało za tym, co przeżywa serce.

Czasem to jedyne, co zostaje

Wyszłam z domu, trzaskając drzwiami. Na zewnątrz zatrzymała mnie Klaudia. 

– Żaneta… ja wiem, jak to wygląda. – Ale ja naprawdę o niczym nie wiedziałam. –  Spuściła wzrok. On też mnie oszukiwał przez cały ten czas. Planowaliśmy wspólną przyszłość. 

Nie chciałam dłużej tego słuchać. Ruszyłam przed siebie bez celu. Włoskie miasteczko, które wcześniej wydawało mi się romantyczne, teraz było obce, zbyt jasne, zbyt głośne. Mijałam ludzi śmiejących się przy stolikach, dzieci jedzące lody, zakochane pary spacerujące pod rękę. Wszystko we mnie krzyczało: Dlaczego ja nie mogę tak? Dlaczego moje życie to jakiś parszywy żart? Zatrzymałam się na placu i usiadłam na ławce. Czułam, że jeśli się nie uspokoję, zacznę krzyczeć. Albo płakać. Albo jedno i drugie. Patrzyłam na swoje odbicie w ekranie telefonu – oczy czerwone, włosy w nieładzie, policzki mokre. Wyglądałam jak ktoś, kto zgubił całe swoje życie w jednym momencie. I tak się właśnie czułam. Następnego dnia Sebastian próbował dzwonić, tłumaczyć, choć każde jego słowo tylko pogarszało sprawę.

– Nie chciałem cię zranić – powtarzał.

Ale zranił mnie każdym dniem milczenia. Każdą wiadomością „zarobiony jestem”. Każdym „później pogadamy”. Każdym westchnieniem, które miało przykryć prawdę. Wróciłam do Polski sama. Mieszkanie było dokładnie takie, jak je zostawiłam – ciche, spokojne, wierne. Usiadłam na kanapie i zrozumiałam, że nie wszystko, co się rozpada, musi zostać odbudowane. A działka? Dom? Może kiedyś wrócę do tego marzenia. Ale już nie z nim. Ta historia nie ma happy endu. Ma tylko prawdę. A czasem to jedyne, co zostaje.

Żaneta, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: