Zakochałam się w nim od razu. Miał w sobie tę pozorną czułość – był troskliwy, uprzejmy, gotował mi zupę gdy chorowałam i zawsze pamiętał o mojej ulubionej kawie. Może właśnie dlatego zaufałam mu bez reszty i co miesiąc przekazywałam mu moją pensję. Nie pytałam, nie wnikałam, wiedziałam tylko tyle: „wszystko jest opłacone". Nie mieliśmy dzieci — na początku z wyboru, a potem… jakoś tak wyszło. Niby było dobrze, ale ostatnio coś się zmieniło. Cyprian zaczął być zamknięty. Znikał na weekendy, tłumacząc się wyjazdami służbowymi. Przestał pytać, jak mi minął dzień. Spał coraz częściej na kanapie, bo „zasnął przy telewizorze”. A ja? Ja wciąż mu ufałam, albo raczej wmawiałam sobie, że nadal warto.

W zeszłą środę, w czasie lunchu, spotkałam się z przyjaciółką

Oliwia była najbliższą mi osobą od liceum. To taki typ, który zawsze mówi prawdę - bystra jak brzytwa i zero złudzeń.

– Coś nie tak z twoim Cyprianem – powiedziała, sięgając po mój croissant. – Albo masz konkurencję, albo on ma problem z głową. Ale tak czy siak, zacznij myśleć jak księgowa, a nie zakochana nastolatka.

Wzięłam to do siebie, może nawet za bardzo. W domu robiłam pranie i wyjęłam z kieszeni spodni Cypriana zapalniczkę, kilka drobniaków… i paragon. Hotel „Zefir”, kolacja – dwie osoby, trzydaniowe menu, wino za 240 zł, deser z dopiskiem „specjalne życzenie”. Data: piątek. Ten sam piątek, kiedy Cyprian miał być „w Poznaniu na spotkaniu z klientem”.

Włożyłam paragon z powrotem do kieszeni i pojawiła się pierwsza myśl: może to służbowo? Może z klientem? Ale klientom raczej nie zamawia się malinowego sufletu z sercem z czekolady i podpisem „dla Ciebie”.

Wieczorem, kiedy wrócił, siedziałam w kuchni

– Mieliście niezłą kolację w „Zefirze”, co? – zapytałam z uśmiechem, pokazując mu paragon – Może mnie też kiedyś zabierzesz?

Cyprian spojrzał na mnie zaskoczony. Może na dwie sekundy zamrugał szybciej niż zwykle, ale zaraz się uśmiechnął – Ach, to. Tak, to było firmowe spotkanie z kontrahentami. Trochę nas rozpieszczają ostatnio – zażartował i sięgnął po herbatę.

Uśmiechnęłam się, ale w środku coś we mnie drgnęło i już nie chciało się uspokoić. Jeszcze tego samego wieczoru, gdy Cyprian zasnął przed telewizorem, wyjęłam laptopa. Przez lata nie logowałam się na nasze wspólne konto. Po co? Skoro „wszystko ogarnięte”. Skoro co miesiąc przekazywałam mu moją pensję, a on płacił rachunki, kupował jedzenie, czasem nawet kwiaty. Ale teraz potrzebowałam zobaczyć cyfry.

Zalogowałam się. Hasło wciąż działało. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy – regularne wypłaty gotówki w piątki. Zawsze rano. Po tysiąc, czasem więcej. Zawsze przed jego „delegacjami”. Dalej – rezerwacje hoteli. Spa, śniadania do łóżka, zamówienia z obsługi.

Przez kilka minut tylko klikałam i patrzyłam, a serce waliło mi jak oszalałe. Przecież to nie były nasze wspólne wyjazdy. My nie jeździliśmy nigdzie od dwóch lat. I na pewno nie jadłam śniadań w apartamencie za 1200 zł za noc.

Zadzwoniłam do Oliwii i nawet nie próbowałam udawać

On mnie nie tylko zdradza – powiedziałam cicho do słuchawki. – On mnie okrada. Moimi pieniędzmi płaci za miłość do innej kobiety.

Oliwia zamilkła na chwilę, a potem odpowiedziała spokojnie: –  Musisz mieć dowód. Twardy, niepodważalny. Złap go na gorącym uczynku.

W tamtym momencie poczułam coś dziwnego. Nie ból. Nie rozpacz. Raczej... skupienie. Jakby wszystko we mnie się wyostrzyło. Byłam księgową. Znałam się na liczbach, na schematach, na ukrytych przepływach. Teraz wiedziałam, że to nie jest tylko zdrada. To była precyzyjna kradzież zaufania. I byłam gotowa ją rozliczyć.

Znalazłam potwierdzenie rezerwacji w skrzynce mailowej Cypriana. Nie był zbyt ostrożny – zostawił ją w folderze „oferty”. Hotel „Zefir”, apartament z jacuzzi, dwa noclegi, romantyczna kolacja i masaż dla dwojga. Wszystko na ten sam weekend, który miał spędzić w Warszawie „na szkoleniu”.

A potem spakowałam mały plecak, wsiadłam do auta i pojechałam pod „Zefir”. Siedziałam w zaparkowanym samochodzie naprzeciwko wejścia do hotelu, opatulona szalikiem, z termosem kawy na kolanach i rękami, które drżały od napięcia.

Widziałam go, jak wysiada z auta

Był z nią. Ubrana w czerwony płaszcz, śmiała się głośno, trzymała go za rękę, potem objęła. Cyprian wziął jej walizkę, pocałował w szyję. Szli razem przez parking, jakby byli jedynymi ludźmi na świecie. Weszli do środka. Zniknęli w hotelowym lobby. Wzięłam telefon i zadzwoniłam – Hej, jak dojechałeś? – zapytałam słodko.

– O, dopiero co. Leje tu jak z cebra – odpowiedział, a ja patrzyłam, jak pije szampana z kieliszka pod kryształowym żyrandolem.

– Aha. To miłego szkolenia – rzuciłam i się rozłączyłam.

Wtedy przestałam się bać. Przestałam mieć nadzieję. Wiedziałam, co widzę. Mój mąż właśnie zameldował się w apartamencie z inną kobietą. Za moje pieniądze i za moje zaufanie. I tym razem nie zamierzałam już udawać, że to tylko deszcz.

Czekałam i zrobiłam jego ulubioną zupę jakby wszystko było normalnie

Wszedł do mieszkania jak zwykle – nonszalancki, z torbą przewieszoną przez ramię, pachniał drogą wodą kolońską. Uśmiechnął się do mnie, pocałował w policzek. Czułam, że jego usta jeszcze pamiętają jej perfumy.

– Jak szkolenie? – zapytałam, podając mu talerz zupy.

– Mordercze tempo. Mam wrażenie, że mnie przeszkolili na całe życie – rzucił żartem.

Usiadłam naprzeciwko. Wzięłam głęboki oddech, sięgnęłam do torby i wyjęłam plik papierów – Przejrzałam konto – powiedziałam cicho. – Zrobiłam zestawienie. Ile razy płaciłeś jej za kolację moją wypłatą? – zapytałam spokojnie i położyłam na stole: wydruki przelewów, potwierdzenia rezerwacji, zdjęcie z hotelu.

– Sabina, to nie tak… – zaczął.

– Nie kończ. Wolę ciszę niż twoje kłamstwa – przerwałam. Wyszłam z kuchni, zanim zdążył sięgnąć po kolejne słowo. Tym razem nie zamierzałam słuchać niczego, co miał do powiedzenia.

Znalazłam ją szybciej, niż się spodziewałam

Estera. Drobna, zgrabna, uśmiechnięta. Jej profil na Instagramie był jak z katalogu luksusowych weekendów – wino na tle jeziora, białe szlafroki, śniadania na tarasie. I te same hotele, te same pokoje, w których wcześniej rezerwował dla mnie i Cypriana wakacje, zanim przestaliśmy jeździć.

Napisałam do niej z fikcyjnego konta, że chcę skorzystać z „konsultacji stylu”, że jestem „zainteresowana wspólną sesją”. Odpisała błyskawicznie – „Jasne, zapraszam! Uwielbiam pomagać kobietom wydobywać ich kobiecość”. Spotkałyśmy się w kawiarni przy Rynku. Gdy tylko usiadła, spojrzałam jej w oczy i powiedziałam spokojnie: – Estera, nie jestem twoją klientką. Jestem żoną Cypriana.

Zawahała się przez ułamek sekundy. Ale nie udawała. Nie grała zdziwionej. Westchnęła tylko i zdjęła okulary przeciwsłoneczne: – Wiedziałam, że to kiedyś się stanie – powiedziała.

– Czy wiedziałaś, że jestem? – zapytałam.

– Tak. Ale on nie zachowywał się, jakbyś istniała. Mówił, że to skomplikowane. Że jesteście „w separacji emocjonalnej”. Że się nie kochacie.
Zamilkłam. Poczułam, jak coś we mnie drga, jakby jeszcze chciało się bronić, ale nie miało już siły.

– Dzięki mnie mógł cię zabierać na weekendy. I ci płacić. Za wszystko. Za kolacje, za masaże, za to, żebyś się czuła wyjątkowa. Bo to nie były jego pieniądze. To były moje.

Estera spojrzała na mnie. Nie z żalem. Raczej z czymś w rodzaju współczucia – Jesteś silniejsza, niż myślałam – powiedziała.

Nic jej nie odpowiedziałam. Wstałam i wyszłam, zanim zdążyłam znowu pomyśleć o tym, co mnie kosztowało to „bycie silną”.

Odeszłam spokojne i bez emocji

Nie było żadnej sceny. Po prostu kazałam mu się spakować i wynieść. Nie podnosił głosu. Nawet się nie tłumaczył. Widział, że nie ma już przestrzeni, w której mógłby mnie zmanipulować. Nie próbował mnie przytulać, nie rzucał słów typu „zrobiłem błąd”. Jakby wiedział, że te wszystkie „kocham cię” wypaliły się z jego kłamstwami.

Złożyłam pozew o rozwód. W naszej firmie też zaszły zmiany – pan Kaczmarek, mój szef, zaprosił mnie na rozmowę i zaproponował awans. Powiedział, że widzi, ile pracy wkładam w porządek w finansach i że przyda się ktoś z moim podejściem na wyższym stanowisku. Uśmiechnęłam się. Po raz pierwszy od dawna nie z powodu jakiegoś mężczyzny, tylko z powodu siebie.

Nie wiem, co dalej. Jeszcze nie umiem mówić o przyszłości z entuzjazmem. Ale wiem jedno: już nigdy nikomu nie oddam pełnej kontroli nad swoim życiem. Nie pozwolę, by ktoś pode mną podkopywał grunt, kiedy patrzę w inną stronę. Zaczynam powoli na nowo ufać – nie innym, a sobie.
Dwa dni temu spojrzałam na swoje konto. Po raz pierwszy od lat widniało tam tylko moje imię. 

Sabina, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: