Nie byłam typem marzycielki. Zamiast tego robiłam listy i tabelki z wydatkami. Śledziłam promocje, porównywałam ceny detergentów i jeszcze przez dwanaście dni od wypłaty wiedziałam, ile mamy co do grosza. Paweł śmiał się czasem, że nasze konto znałam lepiej niż daty urodzin jego kuzynów. Może i miał rację.
Nie budowaliśmy zamków na piasku. Planowaliśmy. Powoli, konsekwentnie. Mieszkanie miało być naszym startem. Takim prawdziwym — nie w wynajmowanym na chwilę, nie „byle przetrwać zimę”, ale własnym. Cegła po cegle, złotówka po złotówce, odkładaliśmy przez siedem lat. Zamiast wakacji, zamiast weekendów w spa, zamiast wyjść do knajp. Bo wiedzieliśmy, po co to robimy. Tak myślałam. Paweł nigdy nie był rozrzutny. Kochałam go właśnie za tę jego cichą odpowiedzialność. Za to, że można na nim polegać. Nawet gdy jego ojciec,
Zbigniew, podnosił głos albo rzucał kąśliwymi uwagami, Paweł zachowywał spokój. „On już taki jest” – mówił. Ale ja nie byłam naiwna. Wiedziałam, że ich relacja jest toksyczna. Wiedziałam, jak silnie Paweł czuje się za niego odpowiedzialny. Tylko nigdy nie sądziłam, że aż tak bardzo. Bo pewnego dnia obudziłam się w mieszkaniu, które nie było nasze. Bez oszczędności, bez planów, bez zgody.
Jakby ktoś wymazał siedem lat naszego życia.
Zaczęło się od kawy. Zwyczajnie, jak co rano. Wstaję pierwsza, zanim jeszcze Paweł się przeciągnie. Robię sobie kawę, siadam przy stole, otwieram aplikację bankową — ot, nawyk. Ale tym razem nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Jakby ktoś wymazał siedem lat naszego życia.
– Paweł! – zawołałam do salonu, próbując utrzymać spokój. – Możesz tu na chwilę?
Przyszedł z mokrym ręcznikiem na ramieniu, jakby nic się nie stało. Pokazałam mu ekran.
– Co to ma znaczyć? Gdzie są nasze pieniądze?
Zamilkł. Nie udawał zaskoczenia. Nie próbował zaprzeczyć. Tylko spojrzał na mnie, jakby już dawno przygotował się na tę rozmowę.
– Marcelina… tata miał poważne problemy, długi...
– Przestań – przerwałam mu. – Chcesz mi powiedzieć, że po prostu… oddałeś wszystko? Nawet mnie nie zapytałeś?
– Musiałem coś zrobić – wyszeptał.
Oparłam się o blat, próbując nie dać po sobie poznać, że robi mi się słabo. Jeszcze wczoraj planowaliśmy, gdzie złożymy wniosek o kredyt. Jeszcze tydzień temu szukałam lamp do wymarzonej kuchni.
– Zrobiłeś to, bo czułeś się winny. Bo zawsze byłeś jego podporą. Ale zapomniałeś, że jesteś też moim mężem – powiedziałam cicho.
Nie odpowiedział. A ja pierwszy raz poczułam, że między nami powstał mur. Nie z braku miłości. Z braku zaufania.
Zrobił, co do niego należało
Pojechałam do nich bez zapowiedzi. Nie uprzedziłam Pawła, nie powiedziałam, że wychodzę. Zabrałam kluczyki i wyszłam, zanim zdążył zapytać „gdzie?”. Serce biło mi jak szalone, gdy dzwoniłam do drzwi teściów. Otworzyła Anna — cicha, zamknięta w sobie, jak zwykle nieco przestraszona. Uśmiechnęła się, ale szybko zbladła, widząc moją minę.
– Dzień dobry, Marcelino… Paweł… coś się stało?
– Mogę wejść?
Skinęła głową i cofnęła się o krok. Zbigniew siedział w fotelu, z gazetą w ręku, jakby wszystko było w najlepszym porządku.
– No proszę, kogo my tu mamy. Przyszła się pani upewnić, że nie śpię na chodniku? – zapytał chłodno, nawet nie wstając.
– Nie przyszłam na pogawędki – odpowiedziałam szorstko. – Chcę wiedzieć, co się wydarzyło. Co zrobił mój mąż i dlaczego.
Wzruszył ramionami.
– Paweł zrobił, co do niego należało. Nie można rodziny zostawić na pastwę losu.
– A ja to kto? Przypadkowa współlokatorka? – uniosłam głos. – Przez siedem lat razem z nim odkładałam każdy grosz. I teraz mam siedzieć cicho, bo pan „potrzebował pomocy”?
– Dziewczyno – spojrzał na mnie z politowaniem. – Gdybyś wiedziała, co znaczy prawdziwa lojalność...
Zacisnęłam zęby.
– Niech pan nie próbuje mnie pouczać.
Wyszłam bez słowa. Drzwi trzasnęły za mną głośno. W drodze do domu próbowałam nie płakać. Ale kiedy przekroczyłam próg, Paweł już czekał. Wiedział, gdzie byłam.
– Nie tak miało wyglądać nasze życie – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Może lepiej będzie, jak każdy pójdzie w swoją stronę.
Jego twarz zbladła. Nie powiedział nic.
Nie chcę być zawsze na drugim miejscu
Usłyszałam ich rozmowę przez przypadek. Wyszłam z łazienki i stanęłam w korytarzu, kiedy Paweł rozmawiał z matką przez telefon. Jego głos był zmęczony, cichy, jakby już się poddał.
– Mamo, nie wiem, co mam robić… Ona mówi o rozstaniu. Nie patrzy na mnie jak kiedyś.
– Bo ją zraniłeś, Paweł – odpowiedziała Anna łamiącym się głosem. – Twój ojciec całe życie wymagał od ciebie poświęceń. I ty je przyjmowałeś jak obowiązek. Ale Marcelina to twoja żona. Partnerka, z którą też powinieneś się liczyć.
– Wiem – westchnął. – Ale już za późno. Marcelina nigdy mi tego nie wybaczy.
Weszłam do salonu. Cicho, ale zdecydowanie. Anna zamilkła. Paweł spojrzał na mnie z przerażeniem. Wiedział, że słyszałam.
– Masz rację – powiedziałam. – Słyszałam wszystko.
Stałam na środku pokoju, nagle spokojna. Już nie krzyczałam, nie rzucałam oskarżeń. Było we mnie tylko zmęczenie.
– Ja nie chcę męża, który się poświęca dla wszystkich oprócz mnie. Ja nie chcę być zawsze na drugim miejscu – mówiłam powoli. – I najgorsze jest to, że nie zrobiłeś tego dla dobra rodziny. Zrobiłeś to, żeby nie czuć wstydu przed ojcem. Nawet nie zauważyłeś, że mnie przy tym zgubiłeś.
Paweł podszedł do mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale cofnęłam się.
– Nie teraz – powiedziałam. – Może już nigdy.
Wyszedł z pokoju bez słowa. Anna została na linii. W słuchawce słychać było tylko jej płacz.
To nie jest moje życie, to nie tak miało być
Spakowałam się w godzinę. Dwie torby – najpotrzebniejsze rzeczy, trochę ubrań, dokumenty, komputer. Napisałam tylko krótką wiadomość: „Potrzebuję przestrzeni. Nie dzwoń”. I wyszłam. Nie czekałam, aż wróci z pracy. Zamieszkałam u Magdy, mojej przyjaciółki jeszcze z czasów liceum. Zdziwiła się, ale nie zadawała zbyt wielu pytań. Miała pokój gościnny z widokiem na tramwaje.
Leżąc na jej kanapie, czułam się obco. Jakbym wciąż miała coś do zrobienia, jakbym tylko chwilowo wypadła z rytmu. Ale potem przychodził wieczór, i ta jedna myśl wracała: to nie jest moje życie, to nie tak miało być. Paweł pisał. Kilka razy dziennie. Zostawiał wiadomości, próbował zadzwonić. Nie odpisywałam. Bałam się, że jeśli tylko usłyszę jego głos, znów zacznę go usprawiedliwiać. Tydzień później przyszła do mnie jego matka. Cicho zapukała. W rękach trzymała pudełko z domowym ciastem.
– Mogę wejść?
Usiadłyśmy w kuchni. Przez chwilę nie mówiła nic. Tylko patrzyła na mnie smutno.
– Zazdroszczę ci – powiedziała nagle. – Że potrafisz odejść. Ja całe życie tylko milczałam. A potem patrzyłam, jak Paweł staje się... taki sam. I boli mnie to. Naprawdę boli.
Podałam jej herbatę. I wtedy, po raz pierwszy, poczułam... że nie jestem sama.
Już nie ma nic do naprawienia
Spotkaliśmy się w małej kawiarni, po trzech tygodniach milczenia. Paweł napisał, że chciałby porozmawiać. O nic nie prosił. Nie nalegał. Po prostu zapytał, czy się zgodzę. I zgodziłam się, choć do ostatniej chwili nie wiedziałam, po co tam idę. Siedział już przy stoliku, kiedy weszłam. Miał na sobie ten sam sweter, który nosił pierwszego dnia w naszej wspólnej pracy — jakby próbował wrócić do czegoś, co minęło. Wstał, ale nie podszedł. Nie było uścisków, nie było „cześć kochanie”.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział cicho.
Zamówiłam herbatę. Nic więcej. Przez chwilę oboje milczeliśmy. W końcu Paweł się odezwał:
– Nie przyszedłem cię błagać. Przyszedłem, żeby powiedzieć prawdę. O sobie. O tym, jak całe życie żyłem dla niego. I jak dopiero teraz widzę, ile przez to straciłem.
Spojrzałam na niego, ale nic nie powiedziałam. On kontynuował:
– Ja naprawdę chciałem dobrze. Myślałem, że uratuję wszystkich. Ale nie zauważyłem, że w tym wszystkim... zgubiłem ciebie. I siebie też.
Herbata wystygła. Nie dotknęłam jej ani razu. W jego oczach nie było łez, nie było żalu. Była tylko jakaś cicha zgoda na to, że już nie ma nic do naprawienia.
– Nie wiem, co dalej – przyznałam. – Ale nie umiem już być tą samą Marceliną. Może nawet nie chcę.
Nie próbował mnie zatrzymać. Tylko skinął głową. Rozstaliśmy się bez słów. W ciszy. Ale tym razem – bez gniewu.
Marcelina, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Straciłem pracę i byłem załamany. Żona skrywała na koncie sporą sumkę, ale nie zamierzała mi o tym mówić”
- „Z mężem żyjemy pod jednym dachem jak obcy sobie ludzie. Zamiast wspólnego łoża dzielimy jedynie wydatki”
- „Mój mąż sprząta i gotuje, a ja zarabiam na dom. Rodzina z nas kpi, ale nasz patent na udane małżeństwo zdaje egzamin”








