Wszystko zaczęło się w styczniu. Przyszedłem do pracy jak co dzień, wypiłem kawę, zażartowałem z Beatą z księgowości. O jedenastej wezwał mnie szef. Czekał z teczką w dłoni i poważną miną. Nie owijał w bawełnę – Wiktor. Mamy cięcia. Nie chcemy, ale musimy się z tobą pożegnać.

Patrzyłem na niego jak na wariata. Ja? Zwolniony? Po siedemnastu latach lojalnej pracy? Po piętnastu minutach byłem już na zewnątrz z teczką w ręku, jak bohater kiepskiego filmu. Długo nie miałem odwagi powiedzieć o tym w domu. Przez pierwsze dni udawałem, że wychodzę do pracy. Siedziałem godzinami w bibliotece albo spacerowałem po mieście, żeby nie wzbudzać podejrzeń.

W końcu musiałem się przyznać rodzinie

Wieczorami Marta jak zwykle coś gotowała, opowiadała o pracy, a ja kiwałem głową, udając, że mam za sobą kolejny nudny dzień w biurze. Bolało mnie to oszustwo, ale panicznie bałem się jej reakcji. Któregoś dnia przyłapałem ją, jak przeglądała coś w telefonie z miną, której nie umiałem rozczytać. Spojrzała na mnie szybko i od razu zablokowała ekran. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ona też coś przede mną ukrywa.

Po dwóch tygodniach życia w kłamstwie nie dałem już rady dłużej udawać. Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, a Marta oglądała serial w salonie, wszedłem do pokoju i powiedziałem cicho:

– Zwolnili mnie. Nie pracuję już od ponad dwóch tygodni.

Zamarła. Odłożyła pilot, podniosła się z kanapy i podeszła do mnie – Czemu mi nie powiedziałeś od razu?

– Bo się bałem.

Przez chwilę myślałem, że będzie płakać

Odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni. Po chwili wróciła – Damy radę – powiedziała w końcu. – Przecież mamy trochę oszczędności. Musimy ograniczyć wydatki. Przejrzeć rachunki, wyciąć zbędne rzeczy.

– Jasne – przytaknąłem. – Musimy zacisnąć pasa. Chciałem, tylko żebyś wiedziała, zanim… Nie dokończyłem. Nie miałem siły.

Od tamtej pory zaczęliśmy liczyć każdy grosz. Ja chodziłem po mieście z CV, Marta częściej gotowała obiady z resztek z lodówki. Dzieciom powiedzieliśmy, że „tata chwilowo jest w domu”.

A jednak coś mnie niepokoiło. Nasze wspólne konto zaczęło znikać w oczach. A Marta, choć mówiła o oszczędzaniu, czasem wracała z zakupami, które nijak nie pasowały do naszej nowej rzeczywistości.

Raz zauważyłem nowy krem. Innym razem buty. Niby drobiazgi, ale za drogie jak na nasze możliwości. Nie komentowałem, ale w środku czułem coraz większy niepokój.

Marta zostawiła telefon na stole

Nie jestem typem, który grzebie w cudzej prywatności, ale tym razem coś we mnie pękło. Spojrzałem na leżący telefon, potem na drzwi – była w łazience. Znalazłem aplikację bankową. Wpisała sobie hasło kiedyś przy mnie, więc pamiętałem. Zalogowałem się. I wtedy zobaczyłem drugie konto na jej nazwisko. Saldo: ponad 70 tysięcy złotych. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Po chwili usłyszałem szum spuszczanej wody. Zdążyłem się wylogować i odłożyć telefon na miejsce. Wysunęła się z łazienki i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.

– Zrobić ci herbatę?

– Nie trzeba – odparłem, ledwo panując nad głosem.

Zrobiło mi się duszno. Przez wszystkie te dni, gdy żyliśmy na granicy, ona miała pieniądze i nie powiedziała ani słowa. Pozwalała mi się zadręczać, poniżać przed znajomymi, wciskać dzieciom bajkę o „przerwie w pracy”.

– Marta, ile masz na tym drugim koncie?

Zamarła. Tablet zsunął się z jej kolan. Podniosła wzrok i zaczęła mówić powoli, jakby każde słowo ważyło tonę – Odkładam pieniądze od lat. Trochę z premii, trochę z prezentów, trochę z tego, czego nie wydawaliśmy.

Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Bo to były moje pieniądze. Wiktor. Ty zarządzałeś naszymi finansami. Ja tylko dokładałam się do zakupów. Nie miałam żadnego wpływu, żadnego zabezpieczenia. Więc postanowiłam zadbać o siebie.

Kolejne dni były jak cisza przed burzą

Któregoś wieczoru Marta usiadła naprzeciw mnie przy kuchennym stole. Miała przed sobą kopertę – Tutaj są wyciągi z tego konta – powiedziała. – Jeśli chcesz wiedzieć, ile mam, na co wydawałam, jak odkładałam – wszystko tu jest. I faktura z kancelarii, bo byłam dziś u prawnika. Chciałam zapytać o rozdzielność majątkową. Spokojnie, nie mówię, że chcę się z tobą rozwieść, ale muszę mieć poczucie bezpieczeństwa. Zrozum, Wiktor, że ja się przez lata czułam jak ktoś... przechowywany. Żona, co robi zakupy, gotuje, ogarnia dzieci, ale nie ma dostępu do „prawdziwego” świata, bo to ty zarabiałeś i ty o wszystkim decydowałeś. 

Nie umiałem się obronić. Coś w jej słowach bolało, bo było w nich dużo prawdy.

– I teraz co? Mamy sobie liczyć wszystko do grosza?

– Nie chcę wojny. Chcę partnerstwa. Jeśli mamy iść dalej razem, muszę wiedzieć, że już nigdy nie będę dodatkiem.

– A może teraz razem zbudujemy coś od nowa? – zapytałem cicho.

Minęły trzy miesiące. Znalazłem nową pracę – mniej prestiżową, gorzej płatną, ale stałą. Zaczęliśmy na nowo uczyć się życia. Tym razem wspólnie. Marta pokazała mi, jak planuje budżet, a ja – nie bez trudu – oddałem jej część kontroli nad domowymi finansami. Początkowo czułem się z tym dziwnie, jakbym rezygnował z jakiejś części siebie. Ale później zrozumiałem, że to nie była utrata. To była zmiana.

Wieczorami częściej rozmawialiśmy. Nie o rachunkach czy dzieciach, ale o nas. Co czujemy, co myślimy, czego się boimy. O jej potrzebie niezależności i moim lęku przed byciem zbędnym. Powiedziała mi, że nie zamierza wydawać tych pieniędzy – że one miały być jej bezpiecznikiem. Na czarną godzinę. A potem spojrzała na mnie i dodała:

– Ale najciemniej było wtedy, gdy ty milczałeś, a ja się bałam, że już nie wrócisz do siebie.

Wiedziałem, że nie mówi tylko o tej jednej sytuacji, o zwolnieniu. Mówiła o całych latach, kiedy to ja rozdawałem karty, a ona tylko się dostosowywała.
Dziś wiem, że gdyby Marta od razu powiedziała mi o koncie, poczułbym się zdradzony. Ale jeszcze bardziej bolałaby mnie świadomość, że nigdy nie dałem jej prawa do takich decyzji.

Wiktor, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: