Zanim opowiem, jak Tomek spakował walizkę i zostawił mi tylko pustą filiżankę i skreślone marzenia, muszę cofnąć się do początku jesieni. Tej naszej ulubionej. Pamiętam dokładnie – wrzesień, słońce jeszcze grzało, a liście zaczęły delikatnie rdzewieć. Mieliśmy taki swój rytuał: herbata w termosie, koc w bagażniku i spontaniczne wycieczki do lasu, żeby pospacerować w liściach. Zawsze powtarzał, że wtedy czujemy się najbliżej siebie. Ja głupia – wierzyłam, że to coś znaczy.
Teraz, gdy patrzę na te same drzewa za oknem, czuję tylko pustkę. On wybrał inną. A ja? Zostałam z tą herbatą, co miała nas łączyć i papierami rozwodowymi, które czekają na podpis.
Próbowałam być silna
Nie jestem typem, który rozpacza na głos. Pracuję z domu, robię grafiki, a w przerwach uczę się nie płakać, zagłuszając ciszę dźwiękiem czajnika. Ironia to moja jedyna zbroja. Ale czasem nawet ona nie wystarcza, kiedy w środku wszystko się rozsypuje.
– No i co teraz? – zapytała Anka, moja przyjaciółka, kiedy zadzwoniłam do niej dzień po tym, jak Tomek zniknął.
– Teraz to chyba... nic. Parzę herbatę, podpisuję papiery, nie wiem. Może wezmę się za puzzle i w końcu coś ułoży się po mojej myśli? – mruknęłam do słuchawki, czując jak gardło zaciska mi się z bólu.
– Magda, przecież ty się jeszcze z tego podniesiesz. Jesteś silna. Zawsze się podnosiłaś.
– Tym razem nie wiem, czy jest po co – odpowiedziałam szczerze, patrząc na dwa kubki. Tylko mój był pełen.
Jesień rozłożyła nas na łopatki. A może po prostu ja w końcu przejrzałam na oczy i zobaczyłam, że nic nie było tak, jak myślałam?
Byłam na niego wściekła
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął, kiedy właśnie rozpakowywałam zakupy. Ręce mi zamarły nad siatką z jabłkami.
– Tylko nie mów, że znowu zgubiłeś portfel – rzuciłam pół żartem, pół serio.
Ale on nie odpowiedział. Patrzył na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy. I chyba właśnie wtedy mnie zobaczył – nie jako swoją żonę, tylko kobietę, której już nie kocha.
– Magda… Ja… Już od dawna nie czuję się tu… sobą. Nie jestem szczęśliwy.
W tamtym momencie ziemia mi się nie zatrzęsła. Nie było dramatycznej muzyki w tle. Tylko szum czajnika i moje milczenie, które próbowało zrozumieć sens tych słów.
– Co to znaczy? Że chcesz się rozstać? – zapytałam powoli, choć przeczuwałam odpowiedź.
– Poznałem kogoś. Nie planowałem tego. Po prostu… z nią jest inaczej. Lżej. Ona mnie rozumie.
– Lżej?! – podniosłam głos. – Ty chyba żartujesz. A ja to co? Jakaś rzecz, którą można wymienić? Zastąpić?
Wyrzuciłam jabłka z hukiem na blat. Czułam, że zaraz wybuchnę. Ale on tylko stał, jakby to wszystko miało sens. Jakby zdrada była logiczną konsekwencją „braku lekkości”.
– Wiesz, co najbardziej boli? – syknęłam. – Że ty to wszystko planowałeś, a ja dalej robiłam ci obiadki, parzyłam herbatkę, jakbyś był tego wart.
– Nie planowałem… – próbował się tłumaczyć. – Po prostu się wydarzyło.
– Nie „się wydarzyło”. Ty to zrobiłeś. Ty wybrałeś.
I wtedy pierwszy raz od miesięcy zobaczyłam go takim – zmęczonym, nieobecnym, obcym. A może właśnie taki był zawsze, tylko ja nie chciałam tego widzieć.
Matka mnie nie rozumiała
– Jak to, rozstajecie się? – Mama patrzyła na mnie z takim przerażeniem, jakbym właśnie oznajmiła, że został mi tydzień życia.
Siedziałyśmy w jej kuchni, tej samej, gdzie jako nastolatka kłóciłam się o godzinę powrotu do domu i rozmazany tusz. Teraz znowu czułam się jak dziecko – tylko mniej naiwne.
– Mamo, on odszedł. Znalazł sobie młodszą, weselszą wersję mnie. Nie walczył. Po prostu spakował się i wyszedł.
– Ale… Magduś… przecież byliście tak długo razem, takie spokojne małżeństwo…
– Spokojne nie znaczy szczęśliwe – westchnęłam. – Tylko ja nie chciałam tego widzieć.
Mama nalała mi herbaty, jakby tym gestem chciała wszystko naprawić. Zawsze była mistrzynią udawania, że herbata, podobnie jak czas, leczy wszystkie rany.
– Może powinniście to jeszcze przemyśleć… Może... to chwilowy kryzys?
– Nie, mamo. To nie kryzys. To koniec.
– Ale przecież przysięgałaś w kościele! – wyrzuciła, uderzając dłonią w stół. – A co z rodziną? Z domem?
– A co z godnością, mamo? Co z tym, że on mnie zdradził?
Zamilkła. Wzrokiem wbiła się w filiżankę, jakby mogła tam znaleźć odpowiedź. W końcu westchnęła i wypaliła:
– Ja też mogłam kiedyś odejść. Ale zostałam. Bo miałam ciebie. Bo tak trzeba było.
– I co, było warto? Przymykałaś oko na wybryki ojca, bo wypadało?
W jej oczach pojawił się cień. Nie odpowiedziała. A ja już nie potrzebowałam odpowiedzi.
– Ja nie chcę tak żyć. Nie będę jak ty. Nie będę udawać, że wszystko jest dobrze, tylko dlatego, że tak się powinno.
Zamilkłyśmy obie. A w mojej głowie wykiełkował plan. Postanowiłam, że mu nie odpuszczę. A zemsta będzie słodka.
Byłam nieugięta
Telefon zadzwonił, kiedy kończyłam zmywać naczynia. Numer Tomka. Jeszcze nie zdążyłam zablokować, jeszcze nie miałam siły. Pomyślałam: może coś ważnego – może mieszkanie, może papiery. Odebrałam.
– Halo? – powiedziałam.
Po drugiej stronie usłyszałam jego głos. Cichy, jakby z czymś się krył.
– Magda, proszę cię, nie w taki sposób. Wiem, że chcesz to już mieć za sobą, ale…
– Ale co? – przerwałam mu. – Rozwód będzie z twojej winy, Tomek. To ty mnie zdradziłeś.
– To się będzie ciągnąć. Nie chcę się użerać z sądami. A ona jest... wrażliwa. Nie chcę, żeby myślała, że to przez nią.
– A przez kogo niby?! Przez pogodę? – prychnęła.
Poczułam, jak palce zaciskają mi się na telefonie.
– Myślałeś, że ujdzie ci to płazem? – powiedziałam do słuchawki.
Zapadła cisza. Słyszałam tylko jakieś szmery, potem jego nerwowy oddech.
– Słuchaj... to nie tak miało wyjść...
– A jak?
– Chciałem z tobą porozmawiać, spokojnie, wszystko wyjaśnić, ustalić.
– Nie musisz już nic wyjaśniać, Tomek.
Rozłączyłam się. Serce waliło mi jak młotem, ale coś we mnie pękło. Już nie chodziło o to, że on mnie zdradził. Chodziło o to, że zrobił to tak tchórzliwie. Z wygody. Bo nowa dziewczyna była jak świeże powietrze – bez historii, bez zmęczenia, bez wspólnych rachunków. A teraz jeszcze nie chciał wziąć za to odpowiedzialności.
Herbata wystygła. Patrzyłam na nią długo. Potem wstałam, wzięłam kubek i jednym ruchem wylałam go do zlewu.
Próbowałam go zrozumieć
– Bardzo dobrze zrobiłaś. I nie próbuj go bronić! – Anka odsunęła filiżankę z kawą i spojrzała na mnie tak, jak tylko ona potrafiła: ostro, ale z czułością.
Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni, tej z błękitnymi ścianami i domowym sernikiem. Ja dłubałam łyżeczką w deserze, jakbym próbowała wygrzebać z niego jakieś odpowiedzi.
– Nie bronię go. Po prostu... próbuję zrozumieć, kiedy to się zaczęło psuć. Może rzeczywiście się od siebie oddaliliśmy?
Anka przewróciła oczami.
– Magda, przestań. Tomek się nie oddalił. On się po prostu wypisał z twojego życia, jakbyś była książką, której już nie chce czytać. I zapisał się do nowej biblioteki.
Uśmiechnęłam się krzywo. Taka była Anka – brutalnie szczera. Czasem za bardzo.
– Ale wiesz, co mnie najbardziej boli? – zaczęłam, gapiąc się na ciasto. – Że nie zauważyłam, że jestem sama. Przez długi czas byliśmy jak współlokatorzy, którzy wymieniają tylko listy zakupów.
– I nadal parzyłaś mu herbatę.
– No właśnie – westchnęłam. – Parzyłam, bo tak się robi. Bo miłość to nie tylko namiętność. To te wszystkie małe rzeczy. A on nawet nie zadał sobie trudu, żeby to docenić.
– Może ta herbata, którą dla niego robiłaś, była lepsza od niego samego – rzuciła Anka i uniosła brwi, jakby wypowiedziała hasło-wytrych.
Parsknęłam śmiechem. Tylko przez chwilę, bo łzy szybko wróciły do kącików oczu.
– Śmieszne, ale może masz rację. Może wszystko, co uważałam za wspólne, było tylko w mojej głowie. On od dawna był już gdzieś indziej. A ja tylko dosypywałam cukru, żeby nie poczuć gorzkiego smaku.
Anka ujęła moją dłoń. Była ciepła. I prawdziwa.
– Magda, on nie był wart twojego czasu. Ale ty jesteś warta czegoś lepszego. Czas to sobie przypomnieć.
Spojrzałam przez okno. Liście spadały, a ja czułam w sercu dziwny spokój.
Nie oglądałam się za siebie
W kancelarii pachniało starym papierem. Usiadłam na krześle. Tomek był już na miejscu. W garniturze, tym samym, co na naszym ślubie, tylko bez krawata. Może to i lepiej. Przynajmniej nie udawał, że to coś więcej niż formalność.
– Dzień dobry – rzucił cicho, nie patrząc mi w oczy.
– Dobry – odpowiedziałam sucho, jakbym rozmawiała z sąsiadem z klatki.
Notariusz coś mówił. O punktach, o paragrafach. O winie.
Patrzyłam na Tomka. Ręce miał złożone na stole, dłońmi skubał skórkę z palca. Znałam ten tik, miał tak od studiów. Wtedy uważałam to za urocze. Dziś miałam ochotę złapać go za te ręce i krzyknąć: „Dlaczego nie walczyłeś?!”.
Ale nie krzyczałam. Podpisałam papiery, on też. Złożył długopis z ostentacyjnym spokojem, jakby właśnie zatwierdził nowy projekt, a nie kończył dziesięć wspólnych lat. Wyszliśmy przed budynek.
– Magda – zaczął. – Nie chcę, żebyś myślała, że...
– Że co?
Zamilkł.
– Nie żałuję – powiedział w końcu. – Ale... nie wiem, czy jestem szczęśliwy.
Spojrzałam na niego. Miał podkrążone oczy i cień strachu w spojrzeniu. Jakby też się gubił.
– Niech ci smakuje ta wasza wspólna jesień – powiedziałam. – Mam nadzieję, że ona też parzy ci herbatki.
Odwróciłam się i poszłam. Za mną zostało echo jego oddechu. I pustka. Ale już nie bolała tak samo.
Magdalena, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „2 kreski na teście mnie zaskoczyły, ale to był dopiero początek. Mąż zareagował w najgorszy możliwy sposób”
- „Odwiedzając grób ojca, spotkałam tajemniczą kobietę. Okazało się, że latami bez mrugnięcia okiem oszukiwał nas obie”
- „Wyręczam teściową w jesiennych porządkach i po kolana brodzę w błocie. To za mało, by przestała mieć mnie za złodziejkę”





