Zgrabiłam już prawie wszystkie liście spod jabłoni, kiedy usłyszałam za plecami charakterystyczne chrząknięcie. Nie musiałam się odwracać. Znałam ten dźwięk aż za dobrze.
– Tylko nie rozrzucaj ich pod wiatr, Dagmaro – W zeszłym roku narobiłaś mi bałaganu na całym chodniku.
Zacisnęłam zęby. To w sumie było oczywiste, że nie powie „dziękuję”, tylko znowu coś jej nie będzie pasować. Ale i tak mnie to bolało. Nie prosiła, żebym tu dziś przyjeżdżała. Sama zaproponowałam. Żeby pomóc. Jak idiotka. A teraz stoję w ogrodzie, w błocie, z grabiami w ręku, i słucham, jak mnie poucza kobieta, która od początku uważała, że nie jestem godna, by być żoną jej syna.
Zanim zdążyłam odłożyć grabie, usłyszałam jęk i zobaczyłam, jak teściowa ląduje na ziemi, chwytając się za kolano. Poślizgnęła się na liściach. I nagle to ja musiałam się nią zaopiekować. Nie sądziłam, że kilka dni wspólnego mieszkania z teściową może przynieść coś poza migreną. A jednak…
Nie myśl, że mi się to podoba
– Nie ruszaj się, mamo, zadzwonię po pomoc – rzuciłam, klękając obok niej.
– Daj spokój… – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Tylko się poślizgnęłam, nie trzeba robić tragedii.
Kolano miała już nienaturalnie spuchnięte. Nie chciała się przyznać, ale ledwo trzymała się na rękach, próbując się podnieść. Uparciuch z niej był nie do zniesienia.
– W takim razie chociaż nie próbuj wstawać, zanim cię nie obejrzę. – Westchnęłam i zerknęłam na jej nogę. – Boli?
– Nie, Dagmaro. Ja tak sobie tu leżę dla relaksu – odburknęła.
Nie odpowiedziałam. Znałam ten ton. Sarkazm i oschłość – jej specjalność.
– Pomogę ci dojść do domu, ale oprzyj się na mnie, dobra? – Nachyliłam się, podsuwając jej rękę.
– Dasz radę? – spytała cicho. – Nie jestem już taka lekka jak kiedyś.
– Mam silne ręce. Przez ciebie. Tyle liści zagrabiłam, że mogłabym nosić worki z cementem – zażartowałam.
Uśmiechnęła się lekko. Krok po kroku doprowadziłam ją do kuchni, posadziłam na krześle i przyniosłam okład.
– Nie myśl, że mi się to podoba – mruknęła.
– Co, że się tobą zajmuję? Czy że leżysz z opuchniętym kolanem?
– To pierwsze – powiedziała cicho.
Przecież jesteśmy rodziną
– Mamo, musisz iść z tym kolanem do specjalisty. Sama widzisz, że nie dasz rady chodzić – powiedziałam, zdejmując czajnik z ognia.
– Jak cię nie było, to dawałam radę – odpowiedziała, podpierając się na łokciu.
– Masz kolano jak arbuz. – Postawiłam herbatę przed nią. – A ja cię nigdzie nie zaniosę, więc z łazienką i schodami może być problem.
Westchnęła. Takie krótkie „mmmhhh”, które znałam już dobrze – znak, że zaczyna w głowie przyznawać mi rację, ale jeszcze jej duma się broni.
– Przyniosę ci koc i poduszki, zrobimy z kuchni małą sypialnię. I zostanę u ciebie, dopóki nie staniesz na nogi.
Zamilkła na chwilę. Oparła czoło o dłoń i wpatrywała się w parującą herbatę.
– Nie wiem, czemu się jeszcze starasz – powiedziała w końcu cicho.
– Bo jestem twoją rodziną, czy tego chcesz, czy nie – odpowiedziałam.
– Nie ułatwiłam ci życia, Dagmaro. Wiem. Czasem nawet... chciałam inaczej. Ale jak już coś powiem, to nie umiem tego cofnąć.
Usiadłam naprzeciwko niej w milczeniu. Po raz pierwszy nie mówiła jak generał. Tylko jak człowiek.
– To może spróbujmy od nowa – powiedziałam po chwili. – W końcu jesteśmy na siebie skazane.
Uniknęła mojego wzroku. Ale przez sekundę... przysięgłabym, że się uśmiechnęła.
Dlaczego ty mnie nigdy nie lubiłaś?
– Przyniosłam ci zupę. Zrobiłam jarzynową, taką jaką lubisz. Bez pietruszki – oznajmiłam, wchodząc do kuchni z tacą.
– Skąd wiesz, że bez pietruszki lubię? – zapytała podejrzliwie.
– Twój syn też nie znosi. Geny – odpowiedziałam i postawiłam talerz na stole.
Usiadła ostrożnie, opierając się na jednej nodze. Westchnęła ciężko być może ze znudzenia albo nie pasowało jej, że nagle jest zdana na moją pomoc.
– Mamo… – zaczęłam, mieszając herbatę. – Dlaczego ty mnie nigdy nie lubiłaś?
Cisza. Tylko łyżka uderzała o brzeg talerza.
– Bo od razu wiedziałam, że nie dasz się ustawić – odpowiedziała w końcu. – A ja lubię mieć wszystko pod kontrolą.
– A może po prostu mnie nie znałaś?
– Może nie chciałam znać – przyznała. – Nie wierzyłam, że będziecie razem długo. Weszłam w tę swoją rolę oschłej teściowej i już nie umiałam z niej wyjść.
– Wciąż możesz – powiedziałam cicho.
Mój syn dobrze wybrał
– Wiesz, Dagmaro…– zaczęła któregoś razu teściowa – Mój syn dobrze wybrał – powiedziała nagle.
– Co takiego?
– Mówię, że dobrze się stało, że się z Tobą ożenił. Nie miałam odwagi przyznać tego wcześniej.
Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle. Teściowa i komplement – to było wydarzenie roku.
– Nie spodziewałam się takich słów od ciebie - powiedziałam.
Spojrzała na mnie uważnie.
– To może czas to nadrobić… Dziękuję, Dagmaro. Za wszystko. I przepraszam, że tyle czasu zmarnowałam na bycie zołzą.
– Przyjęte – uśmiechnęłam się. – Ale nie licz, że teraz zacznę cię rozpieszczać.
– Nie musisz. Wystarczy, że czasem przyjdziesz… nie z grabiami, tylko z kawą.
I wtedy wiedziałam, że coś się zmieniło. Może nie od razu staniemy się rodziną jak z reklamy. Ale już nie byłyśmy sobie obce.
Dagmara, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa zaskoczyła mnie przepisem na kruche ciasto ze śliwkami. Po latach krytyki spojrzałam na nią łaskawym okiem”
- „Nie chciałam być natrętną teściową, ale nie wytrzymałam. Gdy odkryłam, co wyrabia mój zięć, nie mogłam siedzieć cicho”
- „Synowa pomyliła cmentarz z rewią mody. Nie mogę patrzeć, jak paraduje przy grobie męża w tych swoich wdziankach”









