Bartek był miły, zabawny, pracowity. Zakochał się we mnie, ale wtedy jeszcze nie widział mnie z termometrem w zębach, kiedy jedno dziecko wymiotuje, drugie ma 39°C, a trzecie płacze, bo zgubiło ulubionego misia. Pewnego dnia stałam z talerzem w ręku, wciąż ubrana w fartuch, a w tle leciała bajka z telewizora. Dla mnie to był chaos pełen miłości, ale dla niego najwyraźniej przerażający bałagan. To wtedy zorientował się, że życie ze mną to jazda bez trzymanki, pełna prania, kaszki i wieczornego bajzlu.
„Kocham cię, ale nie jestem gotowy na to wszystko”
Bartek nie był pierwszym, który mnie zostawił, a ja każdym razem łudziłam się, że może tym razem będzie inaczej. Że może ten jeden zostanie. Ale oni wszyscy chcieli mnie tylko wtedy, gdy dzieci były u ojca albo u babci. Przyzwyczaiłam się, że ciągle rezygnuję. Z kaw w mieście, z sukienek, które mnie kuszą z wystaw sklepowych. Z rozmów przy winie, z dotyku, z tego, że ktoś spojrzy na mnie jak na kobietę, nie tylko matkę.
Czasami przychodziła mi do głowy okrutna myśl: może lepiej byłoby nic nie mówić. Udawać singielkę bez bagażu. Ale jak długo można to ciągnąć? Do pierwszej randki? Do chwili, gdy usłyszy w tle krzyk „Mamo, siku!”? Do momentu, gdy będzie chciał spontaniczny weekend w Pradze, a ja będę szukać opiekunki?
Ale nie mogłam udawać, nie umiałabym. Więc coraz częściej zamykałam się w sobie. Uśmiechałam się do dzieci, ale wewnętrznie gasłam. Robiłam wszystko, co do mnie należało – praca, dom, szkoła, lekarze – ale nie było już we mnie życia dla mnie samej. Rezygnowałam z siebie kawałek po kawałku, aż w końcu została tylko funkcja. Matka. Kucharz. Szofer. Pielęgniarka. Nigdy kobieta.
Wszystko było dobrze, dopóki nie wspomniałam o dzieciach
Piotr był kolejnym, który „poczuł chemię”. Spotkaliśmy się w galerii handlowej. Przypadkiem – ja wyszłam na zakupy bez dzieci, on stał w kolejce po kawę. Zaczęliśmy rozmawiać. O książkach, filmach, o tym, że nie lubimy świąt, bo są zbyt głośne. Dwie godziny później śmialiśmy się przy stoliku w kawiarni. Potem spotkaliśmy się kilka razy. Piotr był ciepły, uważny. Miałam wrażenie, że ktoś mnie wreszcie widzi – nie jako mamę z siatkami, ale kobietę, która też czasem potrzebuje rozmowy, dotyku, zwykłego: „Jak ci minął dzień?”. Zaczynałam się otwierać. I wtedy zrobiłam „ten” błąd.
– Muszę wyjść wcześniej, bo dzieci kończą zajęcia – powiedziałam, zbierając się z kawiarni. – Mam trójkę. Siedem, pięć i trzy lata.
– Okej... wow. Trójkę? – powtórzył z wymuszonym entuzjazmem. Uśmiechnął się nerwowo, ale jego wzrok uciekł w bok. Nagle zrobiło się między nami jakby pusto.
Nie musiał nic więcej mówić. Znałam ten moment. Zrobił się grzeczny, ale zdystansowany. Na czacie odzywał się coraz rzadziej. W końcu już wcale. Zniknął, jakby wyparował. Jakby trójka dzieci była nie przeszłością, ale wirusem, którego trzeba się bać. Jakby miłość do nich dyskwalifikowała mnie jako kobietę. Zaczęłam żałować, że się odezwałam.
Z Kubą było inaczej. Poznaliśmy się na kursie pierwszej pomocy w pracy. Był opanowany, miał cięty humor i tak cudownie nie zadawał zbędnych pytań. Przez pierwsze tygodnie spotykaliśmy się na kawę po pracy, aż w końcu zaproponował, żebyśmy wybrali się za miasto. Umówiliśmy się, że podjadę po niego. Miałam w samochodzie wciąż trzy foteliki. Kuba wyszedł z klatki, spojrzał na mój samochód i... zawahał się.
– Serio? Trzy foteliki? – zażartował, choć jego ton był bardziej nerwowy niż rozbawiony.
– Tak, trójka dzieci. Już ci mówiłam.
– Wiesz, chyba nie jestem gotowy na taką odpowiedzialność. Na całą tę... pakę.
– Wiesz, to nie są przesyłki kurierskie. To moje dzieci – Powiedziałam stanowczo, po czym zatrzymałam auto.
Kolejna szansa na miłość
Michała poznałam w kolejce do przychodni. Stałam z najmłodszą córką, która marudziła i kopała mnie w łydkę, bo nudziło jej się czekanie. On stał za nami, z reklamówką w ręce i tym spojrzeniem, które mówiło: „Znam to”.
– Ciężki dzień? – zapytał, kiedy córka rzuciła moją torebkę na podłogę.
– Od siedmiu lat mam ciężki dzień – uśmiechnęłam się z przekąsem.
Śmiał się. I tak się zaczęło. Rozmawialiśmy, dopóki nas nie zawołano. Po wizycie czekał przed budynkiem i zapytał, czy może nas podwieźć. Odmówiłam, ale podałam mu numer telefonu. Czterdzieści dwa lata. Informatyk. Rozwiedziony. Bez dzieci. Spotkaliśmy się kilka razy, a po miesiącu zaprosiłam go na obiad. Domowy, z trójką rozwrzeszczanych dzieci przy stole. Z makaronem na ścianie i sokiem wylanym na obrus.
– Daj spokój – odpowiedział cicho. – Masz fantastyczne dzieci. I jesteś niesamowita.
Nie wiem, czy Michał zostanie na dobre
Został na noc. Nie w moim łóżku. W salonie, na kanapie, z poduszką z „Krainy lodu”. Bo młodsza córka powiedziała, że „pan Michał może być, ale najpierw niech się wyśpi na kanapie”. I nie uciekł. Właśnie wtedy naprawdę się zakochałam. Kiedy po raz pierwszy nikt nie chciał mnie mimo moich dzieci. Ale z nimi.
Nie robię już wielkich planów, ale wiem jedno – nie szukam już nikogo, kto mnie „uratowałby” z tej codzienności. Bo już nie czuję, że trzeba mnie ratować. Kiedyś biegłam za miłością, jakby to ona miała mnie uszczęśliwić, a teraz wiem, że szczęście zaczyna się we mnie – w tym, że potrafię żyć sama. Z trójką dzieci, bałaganem, zmęczeniem i brakiem czasu dla siebie. Ale też z siłą, jakiej wcześniej nie widziałam.
Miłość nie musi być bajką. Może być zmęczona, poplamiona, z rozmazanym tuszem i wgniecionym fotelikiem z tyłu auta. Ale jeśli ktoś przy niej zostaje – nie z obowiązku, nie z litości, nie „na próbę” – tylko dlatego, że naprawdę chce być częścią tego świata... to znaczy, że jest prawdziwa. I na taką właśnie miłość już się nie czeka. Ona po prostu przychodzi i to gdy najmniej się jej spodziewasz.
Gabriela, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Spacer do lasu pchnął mnie w objęcia przystojnego leśniczego. O tym, co działo się później, wiedzą tylko drzewa”
- „Nigdy nie wierzyłam w znaki. Ale gdy zapaliłam znicz na grobie teściowej, usłyszałam przerażające ostrzeżenie”
- „Teściowa nawet na Wszystkich Świętych okazywała mi pogardę. Odpaliła się, gdy postawiłam tani znicz z dyskontu”









