Nigdy nie byłam przesądna. Nie wierzyłam w senniki, pecha przynoszonego przez czarne koty, ani znaki „z tamtego świata”. Teściowa, świętej pamięci Krystyna, mawiała, że to przez moją "miejską zarozumiałość". Zresztą – nie darzyłyśmy się wielką sympatią. Ona uważała mnie za zbyt nowoczesną, a ja ją za złośliwą plotkarę w kapciach.

Ale mimo wszystko… odkąd zmarła, starałam się dbać o jej grób. Nie z miłości, tylko z poczucia obowiązku i dla świętego spokoju. Mój mąż Paweł mówił, że mama by się cieszyła. Może. Trudno powiedzieć, czy coś cieszy człowieka leżącego pod marmurem, który tak gorliwie wybierała sobie przez dwa lata – jeszcze za życia.

Tego dnia pojechałam na cmentarz sama. Październik był mokry i wietrzny, a ja akurat miałam chwilę przerwy między pracą a odebraniem wnuczki ze szkoły. Kupiłam znicz, najtańszy, bo „i tak długo nie postoi”, i poszłam przez alejkę numer pięć.

Nie było nikogo. Cicho, szaro, jakby cały świat przysypiał. Odkręciłam wieczko znicza, odpaliłam zapalniczkę, i wtedy... usłyszałam coś, co sprawiło, że zamarłam z pochyloną głową. Głos. Z miejsca, gdzie nie powinno być nikogo. Głos, który nie był ani halucynacją, ani wiatrem w gałęziach. Który mówił moje imię.

Ten głos mnie przerażał

Zadrżałam. Dosłownie – ręka mi zadrżała, płomyk zgasł, a ja wpatrywałam się nieruchomo w nagrobek teściowej.

– Hanna…

Znowu. Ciche, jak szept. Nie moje sumienie, nie wiatr. Głos, znajomy i zbyt bliski.

– Kto tu jest?!

Zawołałam, podnosząc się z klęczek. Rozejrzałam się, ale alejka była pusta. Żadnej żywej duszy.

– Paweł?

Krzyknęłam, już głupio się uśmiechając.

– To nie jest śmieszne, serio…

Cisza. Tylko liście tańczyły pod butami, ale nie było nikogo. Nikt się nie wychylił zza cisa, nie śmiał się z dowcipu. Tylko ten nagrobek – granitowy, błyszczący, z wymuskaną inskrypcją: „Najukochańsza Matka i Babcia – Krystyna 1941–2022”.

Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam jeszcze raz odpalić znicz. Dłoń mi drżała.

– Wariatka… – Mruknęłam sama do siebie. – Teściowa i po śmierci musi mnie straszyć…

I wtedy znów. Tym razem wyraźnie.

Nie ufaj mu.

Znieruchomiałam. Głos był szeptem, ale jakby tuż przy moim uchu. I nie – nie mogłam się oszukiwać – to był jej głos. Tak mówiła Krystyna. Twardo, oskarżycielsko, z tą swoją typową, plotkarską manierą.

– Kto?! Komu nie ufać?!

Rzuciłam nerwowo, nie myśląc, że mówię do pustego powietrza.

– Paweł...

Głos znów się rozmył. Odwróciłam się gwałtownie i wbiegłam w alejkę jak poparzona. Słyszałam tylko swoje kroki. I bicie serca, które waliło mi w klatce jak młot. Paweł? Nie. To było niemożliwe. A może…?

Serce waliło mi jak oszalałe

Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się plecami o chłodne drewno. Nadal nie mogłam złapać oddechu. Klatka piersiowa mi falowała, ręce miałam mokre od potu, choć przecież na zewnątrz było zaledwie dziesięć stopni.

Paweł siedział w kuchni i czytał coś w telefonie. W jego ulubionym swetrze z wypchanymi łokciami. Wyglądał… normalnie. Zbyt normalnie.

– Gdzie byłeś dziś rano?

Rzuciłam bez przywitania.

– Dzień dobry, Hania.

Odpowiedział z przesadnym spokojem.

– W pracy. Tak jak co dzień. Co się stało?

– A wczoraj wieczorem?

Zerknął znad telefonu, przekrzywił głowę.

– Też w pracy. Spotkanie z klientem, mówiłem ci przecież.

– Aha…

Przytaknęłam powoli, patrząc mu prosto w oczy.

– Dziwne, że nie czułam od ciebie kawy. Czułam coś… innego. Perfumy?

– Serio? – Zaśmiał się. – To chyba tylko twój nos. Albo twoja wyobraźnia.

Milczałam chwilę. Wpatrywałam się w niego, a serce dalej waliło mi jak oszalałe. Krystyna. Teściowa. To nie mogło się wydarzyć. Ale jej głos brzmiał mi w uszach tak wyraźnie, jakby dopiero co wcisnęła mi do ręki mokrą ściereczkę i zbeształa za smugi na blacie.

– Byłam dziś u niej.

Powiedziałam cicho.

– Na cmentarzu.

– I…?

– I usłyszałam ją. Przysięgam ci, Paweł. Powiedziała, że mam ci nie ufać.

Zamilkł. Przez ułamek sekundy coś mignęło mu w oczach. Zaskoczenie? Strach? A może po prostu niedowierzanie?

– Hanka… nie świruj, dobrze? – Powiedział z udawanym spokojem. – To stres. Praca, pogoda. Ty zawsze tak reagujesz jesienią.

– Może. A może to wcale mi się nie wydawało.

Nogi się pode mną ugięły

Wieczorem nie mogłam zasnąć. Paweł leżał obok, odwrócony plecami, oddychał równo. Niby spał. Niby. Wpatrywałam się w ciemność i próbowałam sobie przypomnieć każdy szczegół – ton głosu Krystyny, te trzy słowa, jej sposób mówienia. „Nie ufaj mu”. Przecież to mogło być tylko wspomnienie, iluzja, podszept myśli… Ale coś we mnie nie chciało odpuścić.

Podniosłam się powoli z łóżka i na palcach przeszłam do salonu. Paweł zostawił telefon na komodzie. Hasło znałam. Urodziny teściowej. Ironia losu. Wzięłam go do ręki. Serce waliło mi jak młotem, a palce drżały. Weszłam w wiadomości i zjechałam niżej. W końcu to zobaczyłam.

„Kiedy znowu się spotkamy? Myślałam o tobie cały dzień”. Nadawca: Basia. Basia. Ta z jego biura. Wiedziałam, że była zbyt miła. Zbyt ładna. Zbyt chętna. Zamknęłam oczy i wstrzymałam oddech.

Telefon zawibrował, a na ekranie pokazała się nowa wiadomość z tego samego numeru. „Twoja żona coś podejrzewa? Bo dzisiaj brzmiałeś jakoś dziwnie”. Palce same mi się zacisnęły na telefonie. Nogi ugięły się pode mną. Oparłam się o komodę, żeby nie runąć na podłogę. A jednak teściowa miała rację. Zacisnęłam zęby, ale nie płakałam. Jeszcze nie.

Usłyszałam skrzypnięcie drzwi sypialni.

– Hania?

Mruknął Paweł, zaspany. Odwróciłam się wolno.

– Śpisz tak twardo, że aż sapiesz przez sen. Ciekawe, czy to ona ci się przyśniła.

Teściowa mnie ostrzegła

– Co ty wygadujesz?

Paweł wpatrywał się we mnie półprzytomnie, z tym swoim naiwnym zdziwieniem. Ale ja już nie miałam siły na jego teatr.

Kto to jest? – Podniosłam telefon do góry. Ekran świecił jak reflektor. Wiadomość Basi widniała na samym środku. – Chyba bardzo się za tobą stęskniła. Jak uroczo.

– Daj to.

Ruszł w moją stronę, ale cofnęłam rękę.

– Nie! Nie dotykaj. Najpierw mów. Jak długo to trwa?

– Hania, to nie tak…

Zaczął, ale przerwałam mu niemal krzykiem:

– To JEST tak! To dokładnie tak. Zdradzasz mnie. Kłamiesz. Robisz z siebie świętoszka, a potem wychodzisz wieczorami „na spotkania z klientem”! Jak śmiesz?!

Zamilkł. Patrzył na mnie jak uczeń przyłapany na ściąganiu. I przez chwilę naprawdę myślałam, że się rozpłacze. Ale zamiast tego spuścił głowę i wyszeptał:

– To nic nie znaczyło…

Zarechotałam.

– Klasyk. Nie znaczyło. „To nie ty, to ja”, „byłem pijany”, „ona zaczęła”… Wybierz sobie wersję.

– Ona mnie słucha, Hania. A ty od dawna tylko słuchasz siebie.

– Och, biedactwo. Musiałeś znaleźć nową „mamusię”, skoro stara cię już nie głaskała po główce?

Zamrugał szybko, zraniony. Ale nie żałowałam. Nie po tym wszystkim.

– Nie chcę cię zostawić. – Powiedział cicho.

– Ale już odszedłeś. I wiesz, co jest najgorsze? Że dopiero ona – wskazałam palcem w górę – musiała mi to powiedzieć.

– Kto?

– Twoja matka, Paweł. Twoja matka mnie ostrzegła.

To był znak

Paweł usiadł na kanapie i przetarł twarz dłonią. Milczał. Ale mnie już nie interesowało, co sobie tam układa w głowie. Ja musiałam coś zrobić z tą mieszaniną wściekłości, niedowierzania i... dziwnej ulgi.

– Przez tyle lat myślałam, że to ja jestem przewrażliwiona. Że wymyślam. Ale teraz... teraz wszystko się układa w całość.

Spojrzał na mnie niepewnie.

– Hania… naprawdę sądzisz, że to była moja matka?

– A kogo innego bym sobie wymyśliła? Świętego Mikołaja?

– Może ci się przyśniło. Może… coś w stylu wyrzutów sumienia?

Próbował kombinować.

– To chyba raczej twój problem? –  Rzuciłam ostro. – Zaczynam mieć wrażenie, że w tej rodzinie jedyna osoba, której naprawdę zależało na prawdzie, to właśnie… Krystyna.

Zamilkliśmy. Dziwna cisza rozlała się po pokoju. Tylko zegar tykał niemiłosiernie głośno.

– Co teraz zrobisz?

Zapytał cicho.

– Jeszcze nie wiem. Ale jedno wiem na pewno. Ty śpisz dzisiaj w salonie. Albo jeszcze lepiej – u Basi.

– Haniu, proszę…

– Nie. Po prostu nie. Zostawiłeś mnie z tym wszystkim samą. A teraz to ty zostaniesz sam.

Odwróciłam się i poszłam do sypialni. Zatrzymałam się w progu, a potem, nie wiem czemu, spojrzałam przez ramię. W kącie, gdzie kiedyś stało zdjęcie Krystyny, coś błysnęło. Znicz? Nie. To niemożliwe. A jednak – cieniutki, czerwony płomyczek zatańczył przez sekundę, po czym zgasł. I wtedy zrozumiałam: to nie był sen. To był znak.

Prawda zza grobu

Minął tydzień. Paweł się wyprowadził. Nie robił scen, nie błagał. Spakował walizkę, rzucił  "Zadzwoń, jak przemyślisz" i zamknął za sobą drzwi. A ja? Ja przez dwa dni chodziłam po mieszkaniu jak duch, w szlafroku, z kubkiem herbaty, który wciąż stygnął, bo zapominałam pić.

W trzecim dniu poszłam na cmentarz. Zapalony znicz nadal stał na grobie Krystyny, choć nie ten, który wtedy przyniosłam. Ten już dawno zgasł. Ale obok ktoś postawił nowy – większy, z czerwonym płomieniem, który nie drżał nawet na wietrze.

– Nie wiem, czy mi pomogłaś… czy po prostu nie mogłaś się powstrzymać – powiedziałam cicho, kładąc dłonie na krawędzi grobu. – Ale dziękuję.

Usiadłam na ławeczce obok i po prostu siedziałam. W ciszy. I po raz pierwszy od dawna nie czułam się samotna.

– Hania?

Usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się. Stała tam Basia. Tak, ta Basia – z perfekcyjnym makijażem i szalikiem „niedbale” zarzuconym na ramiona. Patrzyłyśmy na siebie długo.

– Wiesz… – Zaczęłam powoli. – Możesz go mieć. Jest twój. Tylko ostrzegam: on zawsze potrzebuje, żeby ktoś go ratował. Ale potem rzuca cię, gdy tylko znajdzie kogoś z mocniejszymi ramionami.

– Przepraszam… – Wyszeptała, nie patrząc mi w oczy. – Myślałam, że już was nic nie łączy.

– Myliłaś się. Łączyła nas przeszłość. Ale teraz... już nic.

Obróciłam się z powrotem w stronę grobu.

– A z nią – wskazałam na kamień – lepiej nie zadzieraj. Ona wciąż wszystko słyszy.

Odeszłam. W końcu zrobiło mi się lżej. Bo czasem prawda przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Nawet zza grobu.

Hanna, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: