Czasami życie przypomina kiepską telenowelę — tylko że bez muzyki w tle i bez reżysera, który może powiedzieć „cięcie!”. A szkoda. Gdybym miała takiego reżysera obok, być może powstrzymałby mnie przed pójściem do łóżka z facetem, który na słowo „dziecko” reagował alergicznie. Ale nie, ja wiedziałam lepiej.

Zawsze miałam skłonność do robienia rzeczy po swojemu. Zamiast słuchać ostrzeżeń, pakowałam się w sytuacje, które już z daleka śmierdziały problemem. Może dlatego nie byłam zaskoczona, kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście. Zaskoczony był on. I nie, nie ucieszył się. W zasadzie jego reakcja to był pokaz zimnej kalkulacji, a nie emocji. Szybko dał mi do zrozumienia, że „to nie jego bajka”.

Mogłam wtedy spanikować. I trochę to zrobiłam. Ale to nie była jeszcze ta wielka panika, ta przychodziła później. Na razie było tylko zmęczenie, trochę łez i pytanie: „co teraz?”. No i był on – człowiek, którego wcześniej traktowałam bardziej jak ciekawostkę niż poważnego kandydata. Rozsądny, poukładany, opiekuńczy.

Powiedziałam „tak”

– Jesteś pewna? – zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie.

– No nie wiem, może sobie to wymyśliłam dla zabawy – parsknęłam, machając mu przed nosem testem ciążowym.

Stał przy moim kuchennym blacie, w drogich spodniach i z miną człowieka, który właśnie usłyszał, że jego auto zostało porysowane. Zero czułości, zero pytania o mnie. Tylko to: „jesteś pewna?”.

– Oliwia, my przecież... my się nawet dobrze nie znamy – dodał po chwili, jakby to miało coś zmienić.

– Ale wystarczająco dobrze, żeby sypiać ze sobą, prawda?

Milczał. Widziałam, jak przebiera palcami po marmurowym blacie. Zawsze to robił, kiedy nie wiedział, co powiedzieć.

Nie jestem gotowy na dziecko – rzucił w końcu. – I nie sądzę, że kiedykolwiek będę.

Przytaknęłam. Nie płakałam. Nie przy nim. W środku coś we mnie pękło, ale na zewnątrz zachowałam pozory. Jakbym od dawna wiedziała, że nic z tego nie będzie. Kilka dni później spotkałam go – Michała. Zawsze był trochę z boku, przyjaciel mojego kuzyna, z tych „dobrych chłopaków”, co to kobiety mówią, że fajni, ale nudni. Tylko że teraz, przy mnie, nie był nudny. Był po prostu... obecny. A to już było dużo.

– Słyszałem. Jeśli chcesz, pomogę ci. Możemy... przejść przez to razem – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

– Co?

– Dziecko nie musi znać prawdy. A ty nie musisz być sama.

I ja – ku własnemu zaskoczeniu – powiedziałam „tak”.

Ktoś chce ze mną być

Ślub odbył się cicho. Bez orkiestry, bez białych gołębi i bez westchnień ciotek. Urzędniczka miała głos jak GPS i nawet nie spojrzała nam w oczy.

– Przysięgacie? – rzuciła znużonym tonem.

– Przysięgamy – odpowiedział Michał bez zawahania.

Nie znałam go prawie wcale. Właściwie wiedziałam o nim tylko tyle, że ma porządną pracę, lubi kawę bez cukru i czyta książki o zarządzaniu. A teraz miał zostać ojcem mojego dziecka. Absurd? Pewnie. Ale w tamtej chwili ten absurd był jedyną rzeczą, która trzymała mnie na powierzchni. Siedzieliśmy wtedy na ławce w parku. Jesień była paskudna, wszystko ociekało deszczem i liśćmi. Michał zdjął marynarkę i położył ją na moich kolanach, jakby to mogło rozwiązać wszystkie moje problemy.

– Głupia sprawa, co? – powiedziałam półgłosem.

– Możliwe. Ale nie wyglądasz już tak, jakbyś miała się zaraz rozsypać.

– Bo nie mam już siły płakać.

Uśmiechnął się lekko.

– To może zaczniesz w końcu oddychać?

Nie odpowiedziałam. Ale wtedy po raz pierwszy poczułam, że ktoś naprawdę chce ze mną być – nie dla siebie, tylko dla mnie. I dla dziecka. Nawet jeśli to wszystko było jedną wielką iluzją.

Przy nim czułam się bezpiecznie

Ciąża nie była lekka. Nudności, huśtawki nastrojów, płacz przy reklamie margaryny. Michał to znosił. Nawet nie pytał, czemu beczę, gdy kot przeskakuje przez płot w kreskówce. Po prostu był.

– Znowu płakałaś? – zapytał pewnego wieczoru, siadając obok mnie z kubkiem kakao.

– Tylko przez trzy minuty. Rekord – prychnęłam i wytarłam nos w rękaw bluzy.

– A co cię wzruszyło tym razem?

– Piesek, co zgubił właściciela. Ale go potem znalazł, więc w sumie happy end.

Michał się śmiał. Rzadko to robił – nie tak jak niektórzy, którzy rechotali z byle czego – on się śmiał cicho, jakby nie chciał przegonić chwili. I ta chwila była dobra. Cicha, zwyczajna, a jednak zupełnie niezwykła.

– Myślisz, że damy radę? – zapytałam.

– Damy. Razem, pamiętasz?

– Ale... to przecież nie jest twoje dziecko...

– A ty nawet nie byłaś moją dziewczyną, a jednak siedzimy razem i pijemy kakao. Biologia to nie wszystko.

Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, czy bardziej mnie pociesza, czy oszukuje. Ale jego dłoń na moim brzuchu była prawdziwa. I dawała poczucie bezpieczeństwa.

– Wiesz... nigdy nie sądziłam, że ktokolwiek może mnie pokochać w takim stanie – rzuciłam cicho.

– Może dlatego, że patrzyłaś nie na tych, co trzeba.

– A ty jesteś tym, co trzeba?

Spojrzał na mnie z tym swoim spokojem.

– Jeszcze nie wiem. Ale chciałbym być.

To były wyjątkowe chwile

Poród pamiętam jak przez mgłę. To był kompletny chaos. A potem – cisza. Krótka, ale wystarczająco długa, żeby serce mi stanęło.

– Dlaczego nie płacze?! – wrzasnęłam do położnej.

– Już, już... oddycha, wszystko w porządku.

I wtedy usłyszałam ten pierwszy krzyk. Najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek rozdarł powietrze. Michał był przy mnie. Trzymał mnie za rękę tak mocno, że prawie bolało.

– Udało się – wyszeptał.

Spojrzałam na niego przez łzy.

– Udało się? Przecież to dopiero początek.

Położyli mi córkę na piersi. Maleńka, pomarszczona, cała moja. Michał patrzył na nią z takim zachwytem, jakby właśnie dostał w prezencie cały świat.

Jest piękna – powiedział.

– Jeszcze pomarszczona.

– Ale twoja. Nasza, jeśli pozwolisz.

To „nasza” zabrzmiało jak obietnica. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo ważne były te słowa. Nie wiedziałam, że będą we mnie dojrzewać razem z dzieckiem. Kilka dni później wróciliśmy do domu. Michał nosił małą po mieszkaniu, trzymając ją tak delikatnie, jakby była z porcelany.

– Dasz radę ją przytrzymać, czy mam ci pożyczyć rękawice kuchenne? – zażartowałam.

– Śmiej się, śmiej. Ale ja nie mam takiego instynktu jak ty.

– Czuję się, jakbym oglądała typowego tatusia pierwszy raz w akcji.

– A ja czuję się, jakbym dostał coś, czego nigdy nie miałem mieć.

Zamrugałam. Chciałam zapytać, co miał na myśli. Ale wtedy córka słodko się przeciągnęła, a Michał zrobił minę, jakby wygrał los na loterii. I znów – coś zadrżało mi w środku.

To mógł być początek

Wszystko zaczęło się układać. Nie w bajkę, ale w coś... ciepłego. Codzienność miała smak owsianki, nieprzespanych nocy i śmiechu, który pojawiał się w najmniej spodziewanych momentach. Aż do tego dnia.

– Muszę ci coś wyznać – Michał wszedł do kuchni, trzymając kubek jak tarczę.

– Jeśli chodzi o to, że zostawiłeś pieluchę na blacie, to już wiem.

– Nie. To nie o pieluchę chodzi.

Usiadłam, wyprostowana jak struna.

– Mów.

– Ja... nie mogę mieć dzieci. Nigdy nie mogłem.

Zamarłam.

– Co?

– Lekarze powiedzieli to dawno temu. Próbowałem, z kimś innym. Nie wyszło. Pogodziłem się z tym. A potem... pojawiłaś się ty.

Nie mogłam nic powiedzieć. Czułam, jak wszystko mi się miesza – złość, zdziwienie, szok.

– I to dlatego... zgodziłeś się na wszystko? – spytałam po dłuższej chwili.

– Nie. Zakochałem się w tobie. Zawsze mi się podobałaś... Ale to prawda, że dałaś mi coś, czego nie miałem. I nie chodzi tylko o dziecko. Chodzi o to, że poczułem się potrzebny.

– Ale dlaczego nic nie powiedziałeś? Miałam prawo wiedzieć.

– Bałem się, że cię to odstraszy. Albo, że uznasz, że robię to z egoizmu.

– Bo może trochę zrobiłeś. Ale... cholera, Michał, zrobiłeś to naprawdę dobrze.

Podeszłam do niego. Popatrzyliśmy sobie w oczy. I nie było już potrzeby udawać. Nie było gry.

– Nie wiem, czy cię kocham – powiedziałam.

– Mamy czas. Ale chyba jesteśmy blisko.

Pocałowałam go. Pierwszy raz nie z litości, nie z wdzięczności. Tylko z powodu tego, co mogło być początkiem.

Wszystko stało się jasne

Minęło kilka miesięcy. Nasza córka zaczęła gaworzyć i rozwalać klocki szybciej, niż Michał zdążył je ustawić. Mieszkanie wyglądało jak pole bitwy, ja chodziłam w dresie z plamą po marchewce, a Michał wciąż udawał, że rozumie dziecięcy bełkot.

– Powiedziała „tata”! Słyszałaś?! – krzyknął pewnego wieczoru.

– Powiedziała „taa-taaaam”, bo patrzyła na telewizor, geniuszu.

– Dla mnie to „tata”. Nie odbieraj mi tej chwili.

Nie odbierałam mu niczego. Nie zamierzałam. Był jej tatą bardziej, niż ktokolwiek inny mógłby być. I choć przez jakiś czas wciąż nie wiedziałam, jak nazwać to, co jest między nami, to pewnego poranka, kiedy zobaczyłam, jak Michał zasnął na dywanie z naszą córką na klatce piersiowej, wszystko stało się jasne. Nie zakochałam się w ojcu mojego dziecka. Ale zakochałam się w mężczyźnie, który wybrał mnie z całym moim bałaganem. Z moją ciążą, moimi lękami i cudzym dzieckiem.

– Wiesz, co ci powiem? – powiedziałam któregoś wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem, patrząc, jak mała śpi.

– Że znowu zostawiłem kubek po kawie w łazience?

Że cię kocham, ty gamoniu.

Spojrzał na mnie. Powoli, bez uśmiechu, ale z tym swoim cichym ciepłem.

Ja ciebie też, Oliwia.

Nie potrzebowaliśmy więcej słów. Życie nie było bajką. Ale było nasze.

Oliwia, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.