Lubię mieć wszystko poukładane – budżet, grafik, nawet towarzystwo. Przez lata otaczałam się kobietami, które, podobnie jak ja, lubiły dobrze zjeść, polecieć gdzieś zimą, kupić sobie coś ładnego. Wydawało mi się, że tworzymy zgraną paczkę. Zawsze gdzieś razem – weekendy w spa, city break, wspólne święta w górach, a raz nawet tygodniowy rejs. I oczywiście wszystko „po równo”, chociaż bywało, że to ja płaciłam zaliczki, opłacałam rezerwacje, a potem czekałam miesiącami, aż reszta odda.

W pewnym momencie zaczęłam zauważać, że to „po równo” działa w jedną stronę. A może zawsze tak było, tylko wcześniej zamykałam oczy? Kiedy powiedziałam „nie” po raz pierwszy od lat, świat nagle się zmienił. Nie było dramatów, nie było krzyków. Było po prostu… cicho.
I może bym to zignorowała. Może nawet przeszłabym nad tym do porządku dziennego. Ale pewnego dnia, w zupełnie przypadkowym momencie, usłyszałam coś, co postawiło mi włosy na karku. I wtedy zrozumiałam, z kim tak naprawdę miałam do czynienia.

Nie mam już ochoty bawić się w bank

Spotkałyśmy się jak zwykle – cztery kobiety przy kawie, w tej samej knajpce, co zawsze. Pachniało wanilią i świeżym croissantem. Siedziałam z boku, sącząc latte, gdy Anka wyjęła z torebki folder z palmami i turkusową wodą.

– Dziewczyny, znalazłam coś boskiego! – rzuciła, rozkładając zdjęcia. – Hotel butikowy, prywatna plaża, śniadania na tarasie… tylko musimy się szybko decydować.

– Super wygląda – mruknęła Ela, przeglądając zdjęcia. – Ile za osobę?

– Z przelotem, transferem i pełnym wyżywieniem… niecałe dziewięć tysięcy – powiedziała Anka, jakby to były drobne.

– No to się składa – wtrąciła Ula. – Beata, ty ogarniesz rezerwację, jak zwykle?

Zamieszałam łyżeczką w kawie, zerkając na nie spokojnie.

– Tym razem nie. Mam inne plany, a poza tym… no wiecie, trochę za często wychodzi na to, że to ja wszystko organizuję i płacę na zapas.

Zrobiła się cisza. Anka uniosła brwi.

– Przecież oddajemy ci wszystko. Zawsze.

Czasem po dwóch miesiącach, czasem w ratach. Nie mam już ochoty bawić się w bank.

– No ale to tylko kasa… – Ela wzruszyła ramionami. – Przecież lubisz te wyjazdy.

– Lubiłam. Ale mam wrażenie, że od jakiegoś czasu lubię je tylko ja.

Nie powiedziały już nic więcej. Zmieniły temat na sukienki, pogodę i paznokcie. A ja wiedziałam, że coś się właśnie zmieniło. Niewypowiedziane rozczarowanie wisiało w powietrzu – po ich stronie, nie mojej.

Przypadkowe spotkanie w drogerii

Minęły dwa tygodnie. Żadnych wiadomości, zero telefonów. Cisza, która kiedyś byłaby nie do pomyślenia. Zajrzałam na media społecznościowe. I tam wszystko było jasne – zdjęcia z lotniska, drinki z parasolkami, nogi na leżakach, podpisy w stylu: „dziewczyny, które wiedzą, jak żyć”.
Bez mnie. Nie zadzwoniły. Nie napisały. Po prostu pojechały. Kilka dni później wpadłam na Ulę w drogerii. Próbowała uniknąć mojego wzroku, ale udawać się długo nie dało. Podeszłam do niej z lekkim uśmiechem.

– No i jak Malediwy? – zapytałam, sięgając po odżywkę do włosów.

Ula aż się wzdrygnęła.

– O, hej Beata… nooo, wiesz, super było. Dużo relaksu.

– Widzę. Świetne zdjęcia wrzucałyście.

– Aha, tak… trochę się bałyśmy, że się obrazisz, że pojechałyśmy bez ciebie.

– Nie obraziłam się – odpowiedziałam spokojnie.

– Nie chciałyśmy cię wykluczyć, Beata, po prostu… miałaś inne plany, no to…

Ula spuściła wzrok i zaczęła układać coś w koszyku, zupełnie jakby musiała natychmiast zdecydować się na nowy dezodorant.

Nie byłam już im potrzebna

To był czysty przypadek. Siedziałam z laptopem w tej samej kawiarni co zawsze, gdy do lokalu weszły one – Anka, Ela i Ula. Zamiast usiąść przy swoim ulubionym stoliku przy oknie, przysiadły się bliżej wejścia. Chyba nie zauważyły mnie w rogu, częściowo zasłoniętej donicą z fikusem. Zanim zdążyłam się zorientować, o czym rozmawiają, usłyszałam to jedno zdanie:

– Tylko trzeba ją jeszcze trochę sobie urobić, nie możemy od razu z tymi kosztami wyskoczyć – mówiła Ela.

– No jasne – dodała Anka. – Najpierw kilka wspólnych kolacji, jakaś kawka, trochę słodkości i będzie nasza.

– A potem podrzucamy pomysł z Bali – zachichotała Ula. – Powiemy, że zaliczki już wpłacone i że jak się dorzuci, to lecimy razem. Klasyk.

– A co z Beatą? – zapytała Anka z udawanym rozbawieniem.

– Beata już jest historią – rzuciła Ela, wyjmując z torebki pomadkę. – Teraz mamy Jagodę.

Jagoda. Kojarzyłam ją – nowa w firmie Eli, ledwo po trzydziestce. Pamiętałam, jak Ula mówiła, że „fajnie się z nią gada”. Nagle wszystko było jasne. Ten sam schemat. Najpierw „przyjaźń”, potem manipulacja, a na końcu – portfel. Wyszłam po cichu, zanim mnie zauważyły.

Musiałam coś z tym zrobić

Wahałam się przez dwa dni. Może to nie moja sprawa. Może Jagoda sama się zorientuje. Ale w końcu zebrałam się w sobie i napisałam. Zaprosiłam ją na kawę – bez tłumaczenia. Przyszła punktualnie, uśmiechnięta, nieco zdziwiona.

– Hej Beato, miło cię widzieć! – powiedziała z entuzjazmem, zdejmując płaszcz. – Wszystko okej?

– Teraz już tak. Usiądź, proszę. Muszę ci coś powiedzieć. I nie będzie to łatwe.

– Jasne. Co się stało?

– Znasz dobrze Ankę, Ulę i Elę?

– No, tak średnio. Od kilku tygodni mamy kontakt, bywamy razem na kolacjach. Super babki, otwarte, zabawne… trochę mnie zaskoczyło, że wcześniej się nie znałyśmy.

– Rozumiem. A mówiły ci coś o wspólnym wyjeździe?

– Wspominały coś o Bali. Że fajna okazja, że może się uda dorwać bilety w dobrej cenie. Ale nic konkretnego.

Wzięłam łyk kawy i spojrzałam jej w oczy.

– Jagoda, chcę cię uprzedzić. Byłam przez lata w ich „paczce”. I też mi się wydawało, że są super. Ale one... one mają swój sposób na ludzi.

– Co masz na myśli?

Szukają kogoś, kto pociągnie finansowo ich pomysły. Najpierw jest miło, potem subtelne sugestie, że „ty zapłacisz, oddamy później”. I nagle budzisz się z pustym kontem.

Jagoda zamilkła. Widać było, że przetwarza. Zmarszczyła brwi.

– Myślisz, że chcą mnie... wykorzystać?

– Nie myślę. Ja to wiem.

– No nie wierzę… – Jagoda odsunęła filiżankę i spojrzała na mnie z zaskoczeniem. – Anka mówiła, że jedna z ich dawnych znajomych „strzeliła focha” i odcięła się bez powodu. Teraz domyślam się, że to byłaś ty?

– Mhm. „Foch” to nowy synonim „nie chcę być frajerką”.

– Dzięki, Beato. Serio. Dobrze, że mi to powiedziałaś. Jakoś czułam, że coś jest nie tak… Ale człowiek lubi wierzyć, że ktoś go po prostu polubił.

– Też tak kiedyś wierzyłam. I nie twierdzę, że są potworami. Po prostu nauczyły się wygodnie żyć na cudzy koszt. A jak ktoś przestaje płacić, przestaje też istnieć.

– No to teraz mają problem. Bo ja nie zamierzam być ich sponsorką. Dzięki za ostrzeżenie. I… przepraszam, że wcześniej ich tak wychwalałam przy tobie.
– Nie szkodzi. Każdy musi się kiedyś sparzyć. Ale nie każdy ma to szczęście, że ktoś go wcześniej uprzedzi.

Nie zależy mi na takiej przyjaźni

Minęło kilka miesięcy. Życie wróciło na spokojniejsze tory. Zamiast grupowych wyjazdów – krótkie wypady z ludźmi, których naprawdę lubię. Bez presji, bez poczucia obowiązku. Bez potrzeby udowadniania czegokolwiek komukolwiek. Jagoda czasem pisze, czasem wpadniemy na kawę. Nie zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale łączy nas coś, czego tamtym trzem zawsze brakowało – uczciwość.

A tamte? Nadal bywają, wrzucają zdjęcia, chwalą się wyjazdami, tagują siebie nawzajem w postach. Nowe twarze przewijają się na zdjęciach. Jagoda już ich nie obserwuje. Ja też nie. Spotkałam kiedyś Ankę przypadkiem – na stacji benzynowej, w kolejce po hot-doga. Spojrzała na mnie, jakby przez chwilę się zastanawiała, czy warto się odezwać.

– Beata – powiedziała w końcu. – Wszystko u ciebie ok?

– Lepiej niż kiedykolwiek – odpowiedziałam z uśmiechem.

– Szkoda, że tak wyszło.

Nie odpowiedziałam, a ona spuściła wzrok i udała się do kasy.  Nie było we mnie złośliwej satysfakcji. Było… zamknięcie. Bo są znajomości, które nie kończą się dramatem. Po prostu przestajesz w nich być potrzebna, gdy przestajesz być użyteczna.
A ja? Już dawno przestałam być dostępna „na zapas”.

Beata, 47 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.