Nazywam się Justyna, mam trzydzieści dwa lata i od kiedy urodziłam Nadię, czuję się, jakby moje życie było nieprzerwanym cyklem cichych kryzysów. To, co miało być tylko chwilowym rozwiązaniem, zamieniło się w koszmar. Wciąż nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się psuć – czy wtedy, gdy zamieszkaliśmy z teściową, czy może jeszcze wcześniej, gdy pozwoliłam, by decyzje o naszym życiu podejmował mój mąż... a właściwie jego mama Teresa. Potem było już tylko gorzej i gorzej.
Zamieszkaliśmy z teściową tuż po porodzie
Mieliśmy wrócić do wynajmu, gdy tylko „stanę na nogi”. Tylko że z dzieckiem, bez żłobka, na macierzyńskim i z jednym dochodem – te nogi jakoś się nie chciały ustawić w pionie. Dom Teresy był duży. Dwa piętra, ogródek, trzy pokoje na górze. – Przecież nie będziecie płacić obcym, skoro u mnie jeden pokój stoi pusty – powiedziała na początku. Brzmiało to jak serdeczna propozycja, ale już po tygodniu wiedziałam, że to nie była gościnność, tylko... kredyt. Emocjonalny kredyt z bardzo wysokim oprocentowaniem.
Najpierw były tylko drobne komentarze:
– Justyna, po to są szafki, żeby naczynia nie stały na blacie.
– Widziałam, że Nadia ma znów pampersa w dzień... przecież to już duże dziecko.
– Światło się paliło w łazience przez całą noc. Ja nie wiem, kto ma za to płacić.
Zaczęłam się czuć, jakbym była na wynajmie, tylko takim, gdzie zamiast przelewu co miesiąc dostajesz wykład o oszczędzaniu energii i wychowaniu dzieci. Wieczorami, gdy Marcin przychodził z pracy, opowiadałam mu o tych spięciach. Ale on tylko wzdychał, jakby był zmęczony tematem.
– Justyśka, przymknij oko. Mama taka już jest.
Nigdzie nie czułam się tak obco jak w tym domu
Któregoś dnia Teresa zapytała, czy możemy porozmawiać. Usiadłyśmy przy stole, a ona miała ten swój chłodny, urzędniczy wyraz twarzy – Nie ukrywajmy, mieszkacie tu już dwa miesiące, a rachunki są wyższe. To nie jest hotel. Mieliście się tu zatrzymać tylko dopóki nie staniecie na nogi, a urządziliście sobie wygodne życie na moim garnuszku. Pokój za darmo, obiady gotowe, a ja muszę się martwić, czy starczy do pierwszego.
W tym momencie do kuchni wszedł Marcin. Popatrzył na nas, jakby wyczuwał napięcie, ale nie od razu zrozumiał – O co chodzi? – spytał ostrożnie.
– O to, że od przyszłego miesiąca będziecie mi płacić sześćset złotych za pokój – oznajmiła matka, jakby odczytywała wyrok. – I to jest kwota symboliczna.
– Mamo… może da się jakoś inaczej to rozwiązać? – bąknął.
– Marcin! – głos mi zadrżał. – Naprawdę nic nie powiesz? – Poczułam, jak krew uderza mi do głowy. To nie była rozmowa. To było upokorzenie. I to z udziałem mojego własnego męża, który zamiast bronić mnie i dziecka, lawirował jak przestraszony chłopiec.
– Justyśka, uspokój się… Mama ma trochę racji… Przecież wiesz, jaka mama jest. Ona całe życie musiała sobie sama radzić. Teraz czuje, że ktoś jej się wpycha w buty.
– Uspokój się?! Ona traktuje mnie jak lokatorkę, jak intruza! A ty… ty siedzisz cicho! – wbiłam w niego spojrzenie. – To jest nasza rodzina, Marcin. Nasze dziecko. Mieliśmy być razem, a ja mam wrażenie, że jestem tu sama. Ona czuje, że może nas ustawiać, jak jej się podoba! – wyrzuciłam. – I najgorsze, że ty na to pozwalasz.
Pewnego popołudnia niechcący usłyszałam rozmowę Teresy
– Oni siedzą u mnie za darmo, jak pasożyty – mówiła do sąsiadki. – Justyna cały dzień w domu, niby „opiekuje się dzieckiem”. A ja? Ja za nich płacę! Gdyby nie Marcin, już dawno bym ich wystawiła. Trzeba to zakończyć, bo zrobią sobie z mojego domu melinę.
Zrobiło mi się gorąco. To nie były już uwagi o świetle czy wodzie, to było opluwanie mnie w oczach innych ludzi. Zamknęłam się w pokoju i płakałam w poduszkę. Wieczorem, kiedy Marcin wrócił, chciałam mu o tym powiedzieć, ale zabrakło mi sił. Następnego dnia rozwiązanie przyszło jednak samo. Wyszłam na korytarz i… zamarłam. Nasze torby stały przy drzwiach. Obok łóżeczko Nadii, ubranka, nawet moja kosmetyczka. Wszystko wystawione jak śmieci.
– Mamo, co ty robisz?! – usłyszałam głos Marcina, który właśnie wchodził.
– To, co powinnam zrobić już dawno – odpowiedziała zimno Teresa, stojąc w drzwiach salonu z założonymi rękami. – Skoro twoja żona nie chce płacić, niech się wynosi.
Patrzyłam na to, trzymając Nadię przy piersi, a serce waliło mi jak oszalałe. Sąsiedzi zerkali ukradkiem zza firanek.
Nigdy wcześniej nie czułam się tak upokorzona
Staliśmy przy samochodzie, nasze rzeczy upchnięte w bagażniku byle jak. Nadia płakała, ja też. Marcin chodził wokół jak zbity pies – Justyśka, posłuchaj… – zaczął. – Mama pewnie przesadziła z emocjami. Jak ochłonie, to nas wpuści. Musimy tylko przeprosić.
– Przeprosić?! – aż krzyknęłam. – Za co? Że żyję? Że urodziłam twoje dziecko? Że nie mam pieniędzy, żeby płacić za pokój w domu, w którym mieliśmy dostać pomoc?! Masz wybrać. Albo my, albo twoja matka. Bo ja nie będę dłużej żyła w jej cieniu. Jeśli nie potrafisz stanąć po stronie swojej rodziny… to może nie powinniśmy już być razem.
Marcin zbladł. – Mówisz o rozwodzie?
– Mówię o tym, że mam dość bycia nikim – odpowiedziałam, ściskając mocniej Nadię. – I jeśli trzeba, wychowam ją sama.
Nastała cisza. Tylko szelest liści na podjeździe i szloch mojej córki w tle.
Jeszcze tego samego wieczoru pojechałam do mamy
Gdy usiadłyśmy w jej kuchni, a Nadia zasnęła w kołysce pożyczonej od sąsiadki, wybuchłam. Opowiedziałam wszystko, co gromadziło się we mnie przez lata. O Teresie, o pieniądzach, a w końcu o tym, jak wyrzuciła nasze rzeczy.
– A Marcin? – spytała mama, patrząc na mnie surowo.
– Marcin… on nic nie zrobił. Tylko stał. Jakby był dalej dzieckiem, które boi się sprzeciwić matce – wyszeptałam, zakrywając twarz dłońmi.
Mama westchnęła ciężko. – Ostrzegałam cię. Nie powinnaś była nigdy zgadzać się na mieszkanie u niej. Takie kobiety jak Teresa nie pomagają, one tylko biorą władzę. Musisz zrozumieć jedno: jeśli sama nie postawisz granic, nikt tego za ciebie nie zrobi. Ani Marcin, ani nikt inny. Pokiwałam głową, choć w środku rozdzierała mnie rozpacz. Bo wiedziałam, że mama miała rację.
Justyna, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W małżeństwie czułam się jak zamknięta w złotej klatce. Nikt nie wiedział, że mąż kontroluje każdy mój ruch”
- „Z mężem żyjemy pod jednym dachem jak obcy sobie ludzie. Zamiast wspólnego łoża dzielimy jedynie wydatki”
- „W sanatorium nie mogłem się oprzeć uroczej kuracjuszce. Na dancingu nasze serca wirowały w rytmie walca”




