Kiedyś Piotr był inny. Uważny, zakochany, potrafił zaskoczyć mnie kwiatami bez okazji. Mówił, że jestem jego całym światem, że nikomu mnie nie odda. To wtedy brzmiało jak romantyczna deklaracja. Dopiero z czasem zrozumiałam, że traktuje mnie jak swoją własność. Teraz wszystko było pod lupą, mój telefon, znajomi i wyjścia.

– Wracasz później niż zwykle – usłyszałam, ledwie przekraczając próg. Nie powiedział tego głośno. Tylko cicho, niby mimochodem, ale z tym jego charakterystycznym tonem. Niby spokojnym, ale napiętym jak struna. Zdjęłam buty i zawahałam się, czy powiedzieć prawdę. Że po pracy poszłam z dziewczynami na herbatę, że śmiałyśmy się, gadałyśmy o pierdołach, śmiałam się jak kiedyś.

Ale zamiast tego tylko rzuciłam: – Tramwaj się spóźnił – To było kłamstwo. Głupie i zbędne. Ale łatwiejsze niż tłumaczenia, spojrzenia, westchnienia, ciche dni.

Nie odpowiedział. Po prostu odwrócił się i wrócił do salonu. Jakby zaprosił mnie do swojej ciszy – tej znajomej, przytłaczającej. Usiadłam na krześle w kuchni i przez chwilę gapiłam się w swoje dłonie. Jeszcze czułam ciepło przyjaciółki, która mnie żegnała słowami „Zrób coś z tym, serio”. 

Dusiłam się, ale długo nie potrafiłam tego nazwać

– Kochanie, będziesz w domu za dwadzieścia minut? – zapytał przez telefon.

– Raczej za trzydzieści, może czterdzieści. Muszę jeszcze wstąpić do sklepu po szampon – odpowiedziałam spokojnie, choć już czułam, jak napina się we mnie żołądek.

– A z kim jesteś? – padło zaraz potem.

– Sama, Piotrze. Sama – westchnęłam.

Stałam wtedy między półkami, trzymając w ręku butelkę szamponu, i nagle wszystko we mnie opadło. Chciałam kupić coś pachnącego, coś tylko dla siebie, a znów poczułam się jak dziecko, które musi się meldować u ojca. Spojrzałam na ekran telefonu. Trzy nieodebrane połączenia z ostatniej godziny. Czat z pytaniami „Co tak długo?”, „Odebrałaś?”, „Dlaczego nie odpisujesz?”.

Moje koleżanki mówiły czasem, że mam szczęście – „Twój mąż cię naprawdę kocha, ciągle się o ciebie troszczy!”. Troszczy się? On mnie śledzi. Kontroluje każdy mój ruch. A ja z każdą rozmową, czuję się jak oszustka, która robi coś nielegalnego. Nie zauważyłam, kiedy przestałam się śmiać przy ludziach. Kiedy zaczęłam wciąż sprawdzać godzinę i szacować, ile jeszcze mam czasu, zanim zadzwoni Piotr.

Może sama pozwoliłam zamknąć się w tej klatce

– Pięknie wyglądasz w tej sukience – powiedział, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. Tylko trochę za krótka. Jakbyś miała się komuś podobać. Nie sądzisz?

Wbiłam wzrok w podłogę. Stałam przed lustrem i próbowałam przypomnieć sobie, jak to jest czuć się ładną. Zamiast tego czułam, jak wstyd wciska mi się pod skórę. Wróciłam do sypialni, zdjęłam sukienkę, założyłam jeansy i szary sweter.

– O, lepiej – mruknął zadowolony, jakby chwalił uczennicę za poprawioną pracę domową.

Tego dnia jechaliśmy do jego rodziny. Siedziałam przy stole, zerkając ukradkiem na jego twarz, kontrolując każdy żart, każde słowo, żeby nie powiedzieć za dużo. On nie chciał, żebym była w centrum uwagi. Chciał, żebym była ładna, ale nie rzucająca się w oczy. I tak powoli zaczęłam się chować. Przestawałam być sobą. Stałam się kobietą, która uśmiecha się tylko wtedy, gdy wie, że nikt nie będzie miał jej tego za złe.

Z dostępem do telefonu zaczęło się niewinnie

Najpierw powiedział, że chce znać moje hasło, bo przecież „nie mamy przed sobą tajemnic”. Że skoro mnie kocha, to chce być blisko, nawet gdy nie jesteśmy razem. Pomyślałam wtedy: dobra, przecież nie mam nic do ukrycia. Potem już nie było odwrotu.

– Czemu on do ciebie pisze po 21? – zapytał, pokazując mi wiadomość od kolegi z pracy.

– Bo pytał, czy możemy zamienić się zmianą. To przecież nic osobistego – tłumaczyłam.

– Mhm. Ale mógł poczekać do jutra, prawda?

Tak wyglądała każda rozmowa o moim telefonie. Najpierw był pytający ton, potem niezadowolenie, a na końcu ciche obrażenie się. I ja, która znowu czułam się winna. Zaczęłam więc wyciszać wiadomości i wylogowałam się z Messengera. Kasowałam wszystkie rozmowy i nosiłam telefon przy sobie nawet do łazienki. Z czasem przestałam pisać do kogokolwiek poza mamą. Wstydziłam się tego, ale jednocześnie... wiedziałam, że to mnie chroni.

Tego dnia powiedziałam dość

– Dlaczego nie odpisałaś mi przez dwie godziny? – zapytał podejrzliwie jak zawsze.

– Bo miałam zebranie z dyrektorką. Mówiłam ci rano – przypomniałam spokojnie.

– No właśnie. Mówiłaś. A i tak sprawdzałem – nie było cię w pokoju nauczycielskim.

Przeglądał lokalizację, musiał wejść na moje konto. W środku zadrżałam, ale coś we mnie pozostało już spokojne. To był ten moment, kiedy przestajesz się bać, bo wszystko w środku już się wypaliło.

– Wiesz co? – powiedziałam cicho. – Nie chcę już tak żyć. Potem po prostu wzięłam kurtkę, telefon i wyszłam. Bez walizki, bez planu. Po prostu wyszłam. Do koleżanki. Do świata. Do siebie.

Tamtego wieczoru pierwszy raz od lat spałam spokojnie

Rano wysłałam mu wiadomość: „Potrzebuję przestrzeni. Nie szukaj mnie. Zastanów się, co dla ciebie znaczy miłość. Bo dla mnie to nie kontrola.”
Nie odpowiedział. Wtedy jeszcze nie. Ale dla mnie to nie miało już znaczenia.

Najpierw były dni, w których łapałam się na tym, że zerkam na telefon, czy napisał. Tęskniłam nie za nim, ale za złudzeniem, że ktoś się mną interesuje, że komuś zależy. Bo długo myliłam kontrolę z troską, zależność z miłością. Ale po jakimś czasie budziłam się bez lęku i uczyłam się siebie na nowo.

Piotr odezwał się po miesiącu. Próbował tłumaczyć, że wszystko robił z miłości. Że się bał, że mnie straci. Ale ja już wiedziałam: nie chcę być „naprawiana” ani kontrolowana. Nie chcę żyć w związku, który wymaga ciągłych wyjaśnień i usprawiedliwień. Nie wiem, czy kiedyś jeszcze kogoś pokocham, ale wiem, że już nigdy nie dam się zamknąć. Że nikt nie będzie miał klucza do mojego życia, jeśli nie zasłuży na moje zaufanie.

Natalia, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: