Nazywam się Kinga. Mam trzydzieści pięć lat, męża, dwójkę dzieci, kredyt hipoteczny i... permanentny ból głowy. Nie, nie od pogody. Od życia. Od codzienności, która przypomina niekończącą się listę zadań do odhaczenia. Wstaję codziennie o szóstej rano, zanim jeszcze budzik zadzwoni. Bo przecież znowu trzeba ogarnąć wszystko – dzieci do szkoły, śniadanie, kanapki, pranie, zakupy, terminy, opłaty.
– Mamo, gdzie jest mój zeszyt do matmy?!
– Kochanie, skończyło się mleko!
– Kinga, a co dzisiaj na obiad?
A ja? Ja jestem jak operator call center, kucharka, księgowa, matka, żona i strażak w jednym. Tylko nikt mi za to nie płaci. Michał – mój mąż – żyje, jakby był wiecznym studentem. Niby dorosły, niby odpowiedzialny, ale kiedy tylko trzeba podjąć jakąkolwiek decyzję dotyczącą domu, finansów czy dzieci, nagle robi się jakby przezroczysty. Jego słynne: „to ty się na tym lepiej znasz” działało na mnie kiedyś jak komplement. Dziś – jak kamień w twarz.
Ostatnio nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i przewracałam się z boku na bok. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Jak to się stało, że wszystko jest na mojej głowie?” A potem przyszło drugie: „Dlaczego on tego nie widzi?” Kiedy raz powiedziałam Michałowi, że powinniśmy się zastanowić nad ograniczeniem wydatków, spojrzał na mnie jak na wariatkę:
– A na co ty tyle wydajesz? Przecież to nie ja kupuję jakieś głupoty do domu co chwilę...
Wtedy się uśmiechnęłam. Ale to był ten pusty uśmiech. Taki, co boli bardziej niż płacz. Nie jestem rozrzutna. Poluję na promocje, porównuję ceny, planuję posiłki z wyprzedzeniem, żeby nic się nie marnowało. Ale gdy nie ma pieniędzy, to wina zawsze leży po mojej stronie. Bo to ja wydaję. Bo to ja robię zakupy. Bo to ja ogarniam świat. A on? On tylko pyta: „czemu znowu nie mamy pieniędzy?”. Czasami zastanawiam się, czy bardziej jestem żoną, czy bankomatem.
Chcę, żeby po prostu był partnerem
– No świetnie, znowu nie ma kawy! – wrzasnął Michał z kuchni. – Ile razy mam mówić, żebyś kupowała zapas?!
Westchnęłam ciężko, z łazienki, z ręcznikiem na głowie.
– Michał, naprawdę? Trzeba drzeć się o kawę?
– A co, mam się cieszyć, że znowu niczego nie ma? Może byś się w końcu ogarnęła, co?
Weszłam do kuchni. Stał w samych bokserkach, drapiąc się po brzuchu, jakby był u siebie w akademiku, a nie w mieszkaniu, które razem utrzymujemy.
– A może ty byś się ogarnął? Może raz w życiu zrobisz zakupy? Albo przynajmniej zerkniesz na to, co się kończy, zamiast tylko narzekać?
– No jasne – prychnął. – Bo ja tu całe dnie nic nie robię, tylko leżę i czekam, aż królowa życia mi rozkaże.
– Michał... Ty nawet nie wiesz, ile kosztuje chleb! Albo mleko! Żyjesz w jakimś alternatywnym świecie, w którym lodówka sama się napełnia, a rachunki opłacają wróżki.
– Przestań dramatyzować. Wydajesz jak szalona, a potem jęczysz, że nie starcza. Może trzeba się zacząć zastanawiać, na co idzie kasa?
Zrobiło mi się gorąco. Wbiłam w niego wzrok, trzymając ręce na biodrach.
– Na co idzie kasa? Serio? To teraz pytasz? To ja ci powiem: na pieluchy, na benzynę, na dentystę dla dzieci, na twój ulubiony proszek do prania, bo cię wszystko uczula. Na życie, Michał. Na życie, które ja ogarniam sama!
Zamilkł. Ale tylko na chwilę.
– Może jakbyś przestała kupować te twoje kosmetyczne pierdoły...
– Kosmetyczne pierdoły?! – przerwałam mu. – Chcesz wiedzieć, ile razy w tym miesiącu coś kupiłam sobie? ZERO! A ty? Cały czas kupujesz jakieś niepotrzebne rzeczy, gry, gażety... Mam wymieniać dalej?
Patrzył na mnie, ale jakby nie słuchał. I wtedy poczułam ten znajomy ścisk w żołądku. Znowu mówiłam do ściany. Nie chcę być jego matką. Nie chcę mu robić tabelki wydatków. Chcę, żeby po prostu był partnerem. Tylko tyle.
Bo ja też już nie wiem, kim jestem
– I co, znowu się o coś pokłóciliście? – zapytała Anka, nalewając mi herbaty do filiżanki z ukruszonym uchem. Siedziałyśmy na jej małym balkonie, obie w dresach, z rozwianymi włosami, jak dwa wraki po sztormie.
– O kawę – mruknęłam, zawstydzona własną odpowiedzią.
– O kawę? – parsknęła śmiechem, ale szybko spoważniała, widząc moją minę. – No dobra. Ale to przecież nie chodzi o kawę, prawda?
Pokręciłam głową i spuściłam wzrok.
– On twierdzi, że za dużo wydaję. Że może trzeba będzie „się przyjrzeć, gdzie się rozchodzą pieniądze”. A sam ani razu nie zapytał, ile kosztują przedszkole, rachunki, obiady, paliwo…
– A czemu jeszcze z nim jesteś? – zapytała nagle Anka, bez cienia złośliwości. – Przecież on cię nie wspiera, tylko krytykuje.
Zamilkłam. Bo co miałam odpowiedzieć? Że czasem jest zabawny? Że dzieci go kochają? Że przecież nie wszystko jest czarno-białe?
– To nie jest takie proste... – wymamrotałam. – On... On potrafi być ciepły. Jak chce.
– Jak chce – powtórzyła. – A jak nie chce?
Wzięłam łyk herbaty, dłonie mi drżały. Próbowałam ubrać w słowa to, co od miesięcy gryzło mnie od środka.
– On wyciąga każdą złotówkę, jakby była gwoździem do trumny. Jak kupię dzieciom nowe buty, to pyta, czy naprawdę musieliśmy. A sam? Paliwo, nowy pad do konsoli – to się jakoś samo kupuje.
Anka patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu.
– Wiesz, co w tym wszystkim najgorsze? – powiedziała. – Że on cię tak powoli rozbiera z godności. I nawet tego nie zauważa.
Zacisnęłam dłonie na filiżance.
Bo ja też już nie wiem, kim jestem. Żoną? Matką? Portfelem? Cieniem siebie?
Bo kobieta jak ma dostęp do pieniędzy, to wiadomo
Wróciłam wcześniej z pracy. Dzieci zostały jeszcze u koleżanki z przedszkola – rzadki luksus wolnego popołudnia. Chciałam się położyć na chwilę, zamknąć oczy, ale zatrzymałam się w przedpokoju, kiedy usłyszałam głos Michała.
– …mówię ci, mamo, ona nie ogarnia. Tylko wydaje, jakbyśmy mieli miliony. W zeszłym tygodniu znowu jakieś zakupy, paczka z internetu, nie wiem, po co jej to wszystko…
Zamarłam. Stałam jak wmurowana, słuchając.
– A ty masz tam dostęp do konta? – dopytywała teściowa. – Bo kobieta jak ma dostęp do pieniędzy, to wiadomo, nie liczy się z niczym. Musicie z tym coś zrobić.
– No właśnie o tym myślę. Może ja powinienem przejąć kontrolę. Bo ona… no, nie ma do tego głowy. Dobrze gotuje, dzieci ogarnia, ale finansowo to… dramat.
Zrobiło mi się zimno. Jakby nagle ktoś zgasił światło w mojej głowie. Nie wiem, kiedy nacisnęłam klamkę i weszłam do salonu. Michał siedział na kanapie, telefon przy uchu. Na mój widok pobladł.
– To teraz mi powiedz prosto w oczy – powiedziałam spokojnie, aż za spokojnie – ile twoje wygody kosztują?
– Kinga, to nie tak... – zaczął, ale podniosłam rękę.
– Nie mów mi, że to nie tak. Przecież właśnie usłyszałam, że jestem dla ciebie jak dziecko z kieszonkowym. Że nie mam głowy do finansów. A kto przez ostatnie trzy miesiące opłacał wszystkie rachunki, kiedy ty „zapomniałeś” przelać wypłatę? Milczał.
– Kto robi zakupy, kiedy trzeba, a nie kiedy jest ochota na chipsy? Kto przelicza, czy starczy do pierwszego?
– Kinga, nie unoś się. Po prostu rozmawiałem z mamą. Wiesz, że ona…
– Wiem, że twoja mama wciąż myśli, kobieta powinna „oszczędzać, a nie wydawać jak leci”. Ale ja żyję w rzeczywistości, w której za wszystko trzeba płacić. I ja, Michał, płacę za nas oboje.
Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś za mnie. Jakby chciał zniknąć.
Ja ogarniam wszystko. Sama
– To wszystko, co powiedziałeś do swojej mamusi… – zaczęłam cicho, ale głos mi drżał – …trzymałam w sobie przez miesiące. Ale dzisiaj już nie mogę.
Michał siedział przy stole, zgarbiony, bez słowa. Patrzył gdzieś w blat. Może szukał tam odwagi.
– Pamiętasz, jak braliśmy kredyt na mieszkanie? – ciągnęłam. – Kto siedział z doradcą w banku przez trzy godziny, bo ty musiałeś „do pracy”? Kto przyniósł wszystkie papiery, zapamiętał każdą datę, ratę, harmonogram? Ty? Ty nawet nie wiesz, na ile lat mamy ten kredyt!
Nie odpowiedział.
– Ja chodzę w tych samych butach trzeci sezon. Ty sobie kupiłeś nowe adidasy, bo „stare nie oddychały”. Ja planuję obiad za 15 zł na cztery osoby, a ty kupujesz steki „na weekend”. Bo przecież weekend to trzeba żyć.
W oczach stanęły mi łzy. Ale mówiłam dalej.
– Pamiętasz, że zgubiłeś kartę do wspólnego konta? Trzy razy. Za każdym razem to ja musiałam załatwiać nową. Ty nawet nie pamiętasz PIN-u! Bo po co? Przecież masz mnie.
– Nie wiedziałem, że tak to widzisz – wymamrotał w końcu.
– Nie wiesz, bo nie pytasz. Nie chcesz wiedzieć. Ja ci nawet nie przeszkadzam w tym, że się nie interesujesz. Ale nie mów, że jestem rozrzutna. Nie śmiej mówić, że nie ogarniam. Ja ogarniam wszystko. Sama.
Zamilkłam. W głowie dudniła cisza. Michał milczał. Zamknęłam oczy i zobaczyłam nas sprzed lat. Jak siedzimy na murku przed akademikiem. Ja – z zeszytem na kolanach, on – z gitarą, której nie umiał do końca stroić. Śmialiśmy się. Obiecywaliśmy sobie rzeczy, których żadne z nas nie rozumiało. Myślałam, że kiedyś będzie moją opoką. A teraz czułam, że jest mi ciężarem.
– Potrzebuję czasu – powiedziałam w końcu. – Chcę się zastanowić, czy ja jeszcze cię… czy ja jeszcze siebie w tym wszystkim kocham.
Zostawiłam go przy stole. A on nie powiedział ani słowa.
Nie potrzebuję obietnic
– Kinga, możemy pogadać? – zapytał Michał cicho, stojąc w progu kuchni. Miał na sobie ten sam dres co wczoraj. Włosy potargane. Rzadki widok – wyglądał na naprawdę przestraszonego.
Siedziałam przy stole Anki. Zgodziła się mnie przenocować. Druga noc z rzędu.
– Co, mama kazała ci porozmawiać? – zapytałam chłodno.
– Nie. Sam chciałem. Przemyślałem to wszystko. I wiem, że dałem ciała. Mocno.
Westchnęłam. Nie miałam siły się kłócić. Ale i nie miałam siły wierzyć.
– Michał… Ty wiesz, co mnie najbardziej zabolało?
– Że rozmawiałem z mamą za twoimi plecami?
– Nie. Że nie przyszło ci do głowy, że ja już dawno przestałam czuć się z tobą bezpiecznie. Ty żyjesz tak, jakbyśmy dalej byli dwudziestolatkami. Ja
– jakby cały dom miał się zawalić, jeśli nie podtrzymam sufitu rękami.
– Kinga… Ja się boję, że cię stracę. Nie ogarniałem tego. Myślałem, że po prostu narzekasz… Ale jak powiedziałaś, że nie wiesz, czy mnie jeszcze kochasz – to mnie zmiotło.
Spojrzałam na niego. Pierwszy raz od dawna nie widziałam w jego oczach irytacji ani obrony. Tylko strach. I żal.
– Chcę spróbować. Chcę być facetem, którego kiedyś pokochałaś.
Milczałam chwilę. Potem powoli powiedziałam:
– Nie potrzebuję obietnic. Potrzebuję realnych zmian. Nie wiem, czy jeszcze potrafię ci zaufać. Ale… możesz spróbować. Tylko bez fałszywych łez i deklaracji. Tu nie chodzi o pieniądze, Michał. Tu chodzi o odpowiedzialność. O bliskość. O szacunek. Skinął głową. I pierwszy raz od lat... nie próbował się bronić.
Nie wróciłam do wspólnego łóżka. Przynajmniej nie od razu. Przez kilka tygodni spałam u Anki, a potem – w pokoju dzieci. Michał zaczął chodzić na terapię. Faktycznie. Nie mówił, że „pójdzie” – po prostu poszedł. Nie pytał, kiedy wrócę. Ale codziennie robił coś, czego wcześniej nie robił: ogarniał śniadanie, płacił rachunki, przynosił zgrzewkę mleka bez proszenia. I milczał. Nie dla obrazy – dla przestrzeni. Nie wiem, czy do niego wrócę. Nie wiem, czy jeszcze go kocham. Ale wiem, że pierwszy raz od dawna oddycham lżej. Bo miłość to nie tylko uczucia. To lista zakupów, terminy, obowiązki. A on nigdy nie zrozumiał, że ja tę listę piszę codziennie sama.
Kinga, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Straciłem pracę i byłem załamany. Żona skrywała na koncie sporą sumkę, ale nie zamierzała mi o tym mówić”
- „Mój mąż sprząta i gotuje, a ja zarabiam na dom. Rodzina z nas kpi, ale nasz patent na udane małżeństwo zdaje egzamin”
- „Mąż zawsze marzył o wielkiej willi, ale to ja muszę sprzątać w nieskończoność. Tyram więcej, niż hotelowa pokojówka”








