Kiedy jesteś z kimś kilkanaście lat, zaczynasz wyczuwać najdrobniejsze zmiany w jego zachowaniu. Słyszysz inny ton głosu, widzisz coś nietypowego w spojrzeniu, a także dostrzegasz nowości w codziennych nawykach. Wydawało mi się, że znam moją żonę jak własną kieszeń, aż pewnego dnia zauważyłem coś, co nie dawało mi spokoju. Co miesiąc znikało z konta dokładnie 500 zł. Regularnie, zawsze niemal tego samego dnia. Nie zapytałem od razu – chciałem najpierw sam się dowiedzieć, co się za tym kryje. Z początku myślałem, że przesadzam i że może to jakieś rachunki, ale im dłużej patrzyłem, tym więcej miałem wątpliwości.
Zauważyłem to przypadkiem
Sprawdzałem historię konta, bo miałem w planach opłacić zaległy rachunek za gaz. Pieniądze powinny być, bo wypłata wpłynęła kilka dni wcześniej, a żadnych większych wydatków nie robiliśmy. Przeleciałem wzrokiem po liście transakcji i wtedy wpadła mi w oko jedna z nich – wypłata z bankomatu, równe 500 zł, wykonana dzień po mojej pensji. Taka sama jak miesiąc wcześniej i jeszcze wcześniejszy.
Zacząłem cofać się w historii konta i z każdym kolejnym miesiącem utwierdzałem się w przekonaniu, że to nie przypadek. Regularnie, niemal zawsze między 10. a 12. dniem miesiąca, znikała z konta kolejna okrągła sumka, zawsze taka sama. To nie mogłem być ja, bo wypłacam zazwyczaj większe kwoty albo płacę kartą. Ta konkretna transakcja musiała być dziełem mojej żony. Tylko dlaczego co miesiąc dokładnie tyle i dlaczego nigdy mi o tym nie wspomniała?
Nie jestem typem kontrolera, który śledzi każdy grosz. Zawsze ufałem, że skoro żyjemy razem, to oboje mamy świadomość, co robimy z pieniędzmi. Ale coś w tej regularności mnie uderzyło. Było w tym coś zbyt wyrachowanego. Jakby planowała te wypłaty z góry, jakby to miało służyć czemuś, czego nie powinienem wiedzieć. Zamiast zapytać od razu, postanowiłem poobserwować. Dać sobie jeszcze trochę czasu. Zobaczyć, co się stanie. Bo intuicja podpowiadała mi, że to nie jest zwykła sprawa.
Zacząłem patrzeć na nią inaczej
Każde jej wyjście z domu analizowałem, jakby było tajną operacją. Gdy mówiła, że idzie do sklepu, nasłuchiwałem, czy wraca z torbami zakupów. Gdy szła „do kosmetyczki”, notowałem w głowie, o której wyszła i o której wróciła. Nic się nie zgadzało. Czasem nie przynosiła nic ze sobą, a przecież 500 zł to nie jest suma, którą da się przepuścić na paznokcie i kawę z koleżanką bez śladu. Kiedyś spróbowałem zagaić niby mimochodem:
– Widziałem, że wyciągałaś coś z konta. Potrzebujesz pieniędzy na coś konkretnego?
– Co? A, tak, na drobne rzeczy. Wiesz, coś tam zawsze wypadnie – odpowiedziała szybko, jakby nie chciała się nad tym zatrzymać.
Zignorowała temat, a ja nie naciskałem. W środku aż się we mnie gotowało. Chciałem zapytać: „Na co? Co miesiąc tyle samo? Przecież to się rzuca w oczy!”. Ale coś mnie powstrzymywało. Może głupia nadzieja, że to coś niewinnego. Może lęk, że to coś, czego nie chcę znać. A może po prostu duma – że nie chcę wyjść na faceta, który grzebie żonie w portfelu.
I tak chodziłem z tym ciężarem. Patrzyłem, jak z uśmiechem robi nam kawę, jak wieczorem zasypia obok mnie, jakby wszystko było w porządku. A ja nie potrafiłem już z nią rozmawiać swobodnie. Myśli wracały do jednego – gdzie trafia nasze 500 zł co miesiąc. I czemu tak uparcie mi o tym nie mówi.
Pewnej nocy nie wytrzymałem
Obudziłem się koło drugiej i nie mogłem zasnąć, a żona leżała obok mnie spokojna i oddychała miarowo, zupełnie jakby nic się nie działo. We mnie jednak wszystko się gotowało. Wstałem cicho z łóżka, założyłem dres i wyszedłem do kuchni, udając, że chce mi się pić. Ale to nie po wodę szedłem.
Wziąłem jej torebkę. Trzymała ją zawsze w przedpokoju, zapiętą, jakby nie miała nic do ukrycia. A jednak ręce mi się trzęsły, kiedy rozsuwałem suwak.
Czułem się jak złodziej, jak ktoś, kto właśnie przekracza granicę, której nie powinien, ale ciekawość była silniejsza. W środku nie było nic szczególnego – portfel, jakieś rachunki, krem do rąk. I… kartka z odręcznie zapisanym numerem konta. Obcego. Obok: „500 – do 12. każdego miesiąca”. Serce mi przyspieszyło. To nie był przypadek, to była rutyna i jakiś większy plan. Tylko czyj to był numer i dlaczego go miała w torebce?
Wróciłem do sypialni, głowę miałem jak w ogniu. Patrzyłem na nią i próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio naprawdę z nią rozmawiałem. Nie o dzieciach, rachunkach czy zakupach. Tylko tak naprawdę – jak z partnerką, z kobietą, z kimś bliskim. I nie potrafiłem. Coraz bardziej zaczynałem się bać, że obok mnie śpi ktoś, kogo nie znam.
Następnego dnia byłem innym człowiekiem
Na zewnątrz wszystko grało – śniadanie, uśmiechy, nawet głupi żart przy kawie, ale w środku mnie aż buzowało. Miałem już za dużo dowodów, żeby dalej udawać, że to przypadek. Tego dnia postanowiłem ją sprawdzić. Wiedziałem, że ma iść „na spotkanie z koleżanką”. O której, gdzie – klasycznie bez konkretów. Ubrała się ładniej niż zwykle, zrobiła mocniejszy makijaż. Pocałowała mnie na odczepnego w policzek i wyszła. Odczekałem dziesięć minut i pojechałem za nią.
Nie jestem detektywem. Serce waliło mi jak młot. Jechałem ostrożnie, z dystansu. Nie poszła do kawiarni, jak mówiła. Skręciła do dzielnicy, w której nie mieliśmy żadnych znajomych. Zatrzymała się pod starą kamienicą, pod którą czekał na nią jakiś mężczyzna. Młodszy ode mnie. Odebrał od niej kopertę i porozmawiali chwilę. Ona się uśmiechała. Potem odwróciła się i poszła z powrotem do auta.
Nie zrobiłem sceny. Nie podszedłem. Wróciłem do domu wcześniej i czekałem, udając, że nic się nie stało. Kiedy weszła, zapytałem jak tam kawa z koleżanką, a ona kłamała jak z nut.
– Dobrze, jak zwykle – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem, ściągając buty.
I to było dla mnie najgorsze. Nie to, że mnie okłamała. Tylko to, że zrobiła to tak naturalnie, jakby robiła to codziennie. Jakby to było normalne. Jakby się nic nie działo.
Chciałem poznać prawdę
Długo siedziałem tamtego wieczora. Ona poszła wcześniej spać, jakby nic się nie wydarzyło. A ja zostałem sam w kuchni, gapiąc się w ścianę. Z jednej strony chciałem wiedzieć, z drugiej, każda odpowiedź, jaką sobie wyobrażałem, bolała bardziej od poprzedniej. Mimo wszystko musiałem dowiedzieć się, kim był ten facet i co robiła z nim moja żona.
Rano, kiedy wyszła do pracy, wyjąłem z portfela numer konta, który wcześniej spisałem z kartki. Poszukałem w internecie, czy da się coś znaleźć. Po godzinie trafiłem na forum, gdzie ludzie ostrzegali się przed oszustami i podejrzanymi numerami kont. Ten numer pojawił się kilka razy. Zamarłem. Dlaczego nic mi nie powiedziała? Dlaczego musiała to ukrywać?
W głowie miałem już zbyt wiele scenariuszy, więc w końcu nie wytrzymałem. Wieczorem, gdy siedzieliśmy przy kolacji, zapytałem wprost:
– Kto to jest? Ten facet, któremu dałaś kopertę w środę?
Zbladła. Na chwilę zamarła: – To nie twoja sprawa – powiedziała cicho.
I wtedy wszystko we mnie pękło. Wiedziałem już, że nie chodzi o coś, co da się wyjaśnić jednym zdaniem. Bo gdyby naprawdę nie było czego ukrywać – powiedziałaby mi od razu.
Musieliśmy szczerze porozmawiać
Usiadła naprzeciwko mnie, skrzyżowała ręce i długo milczała. Wiedziałem, że zaraz powie coś, co zmieni wszystko. I miałem rację.
– To mój brat – zaczęła. – Młodszy. Mama nigdy ci o nim nie mówiła, bo nie chciał kontaktu z rodziną. Poszedł swoją drogą, złą drogą. Zrobił wiele głupstw, a teraz... teraz próbuje się ogarnąć. Mieszka w ośrodku, więc pomagam mu, jak mogę. Nie chciałam ci mówić, bo wiedziałam, że nie zrozumiesz.
– Nie zrozumiem? – przerwałem jej. – A co próbowałaś wyjaśnić? Przez rok żyłem obok ciebie, nie wiedząc, że co miesiąc znikają pieniądze. Nie wiedząc, że masz brata! Nawet nie próbowałaś mi tego powiedzieć.
Spuściła głowę. Wiedziałem, że się wstydzi. Może nie samego brata, ale tego, że to wszystko trzymała w tajemnicy. Że w naszym domu, gdzie miało być zaufanie, było tylko domyślanie się i ukrywanie.
Nie pokłóciliśmy się. Nawet nie krzyczeliśmy. Może to właśnie było najgorsze. Taka cisza, w której każdy z nas wiedział, że coś się zmieniło. Że wrócić do dawnej bliskości będzie trudno, może nawet niemożliwe.
Zaufanie to dziwna rzecz. Buduje się je latami, a wystarczy chwila, żeby zaczęło się sypać jak domek z kart. Pomagała bratu – tak mówiła. Może i mówiła prawdę, ale mnie nie wzięła ze sobą. Zostawiła mnie poza tym wszystkim.
Michał, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po długiej rozłące postanowiłam w końcu odwiedzić syna. Przyjechałam bez zapowiedzi i nie byłam gotowa na taki widok”
- „Wszyscy myśleli, że dziadek ma puste skarpety, ale zostawił mi 67 tysięcy. Zyskałam luksus, ale straciłam rodzinę”
- „To miały być zwyczajne firmowe mikołajki, ale wylosowałam szefa. Myślałam, że spalę się ze wstydu, gdy otwierał prezent”








