Kiedy mój syn oznajmił, że zostanę babcią, mimo szoku poczułam wzruszenie. Był młody, dopiero co skończył studia, ale wyglądał na zakochanego i pełnego nadziei. Nie oceniałam. Ucieszyłam się, że dziecko przyjdzie na świat w atmosferze miłości. Z czasem jednak zaczęłam dostrzegać, że jego żona nie do końca rozumie, co to znaczy odpowiedzialność. Wciąż słyszałam tylko o dodatkach, świadczeniach i ulgach. O pracy ani słowa. Gdy na świat przyszły bliźniaki, nagle to ja stałam się ich opiekunką, bez pytania i bez wdzięczności. A przecież to nie ja je urodziłam.
Nie tak to sobie wyobrażałam
– Mamo, to tylko na chwilkę, muszę coś załatwić w urzędzie – powiedziała Karolina, trzymając w jednej ręce fotelik z Antosiem, w drugiej z Miłoszem. – Wracam za dwie godzinki.
Nie miałam nawet czasu zaprotestować. Nim się obejrzałam, stałam w progu z dwojgiem wnuków w ramionach, a synowej już nie było. Po raz trzeci w tym tygodniu. Na początku myślałam, że będzie inaczej. Że wpadnie z dziećmi na kawę, posiedzi, porozmawiamy, pośmiejemy się razem, a ja czasem pomogę. Czasem, a nie codziennie, niemal od rana do popołudnia, z karmieniem, przewijaniem i bujaniem po kilka godzin.
Nie jestem już młoda, choć nie uważam się za staruszkę. Mam swoje życie, znajomych, działkę. A przede wszystkim – pracuję. Co prawda na pół etatu w bibliotece, ale to wciąż praca. I obowiązki.
– No przecież i tak mama jest w domu – rzuciła Karolina, kiedy próbowałam z nią poważnie porozmawiać. – A ja miałabym za żłobek płacić tyle kasy? Przecież to się w głowie nie mieści! Lepiej sobie w domu posiedzieć z dziećmi, nie?
To „sobie posiedzieć” oznaczało mniej więcej tyle, że siedzi w telefonie, pije kawę ze znajomą albo robi paznokcie, a dzieci przez większość dnia są u mnie. Zaczęłam mieć wrażenie, że ona mnie wykorzystuje. Tylko czy powinnam się odezwać, skoro chodzi o wnuki?
Bliźniaki to podwójny trud
Kiedy Karolina była jeszcze w ciąży, roztaczała wizje idealnego macierzyństwa. Przesyłała mi zdjęcia wanienek, drewnianych gryzaków, ekologicznych kocyków. Mówiła, że chce wszystko robić naturalnie – żadnych pieluch jednorazowych, żadnych zupek ze słoiczków. Miała być świadomą mamą i szczęśliwą kobietą. Śmiała się, że jak dzieci pójdą spać, zacznie szydełkować albo pisać bloga o macierzyństwie. A ja słuchałam, kiwałam głową i naprawdę myślałam, że może ta młoda dziewczyna wie, czego chce.
Ale bliźniaki to nie jedno dziecko. To dwa płaczące maluchy, które chcą jeść w różnych momentach i zasypiają tylko w ruchu. Już w pierwszym tygodniu po porodzie Karolina była wyczerpana. Nic dziwnego – mało kto by nie był. Ale zamiast prosić o wsparcie wprost, zaczęła zrzucać odpowiedzialność.
– Mamo, weź Antosia na chwilę, bo ja się muszę zdrzemnąć. Całą noc nie spałam.
Jasne, że wzięłam. Tyle że ta „chwila” trwała pięć godzin, w czasie których zdążyłam go nakarmić, przewinąć i ponosić po całym mieszkaniu. Potem była kolejna „chwila”, tylko z Miłoszem. A jej blog o macierzyństwie? Owszem, powstał. Zdjęcia zrobione przeze mnie, dzieci ubrane w moje robione na drutach czapeczki. Karolina wrzucała posty o tym, jak cudownie być w domu z maluchami, jak ważne jest, żeby nie oddawać ich do żłobka i spędzać czas razem. Szkoda tylko, że to ja najczęściej spędzałam z nimi ten czas.
Miałam coraz mniej siły
Z biegiem miesięcy moje mieszkanie zaczęło bardziej przypominać miniaturowy żłobek niż spokojne lokum samotnej kobiety po pięćdziesiątce. Łóżeczko turystyczne w sypialni, stos pieluch w łazience, sterta śliniaków na stole i smoczki wszędzie – w kieszeni kurtki, pod poduszką, a raz nawet w czajniku. Już nie śmiałam zapraszać znajomych, bo rozmowa przy kawie z wrzeszczącym dwulatkiem na kolanach nie należała do relaksujących.
Z synową coraz trudniej było się dogadać. Gdy próbowałam zwrócić uwagę, że przydałoby się czasem zająć dziećmi, reagowała tak, jakbym ją obraziła.
– Myśli pani, że łatwo ogarnąć dwójkę dzieci? – rzuciła pewnego dnia z ironią. – Ja i tak mam wszystko na głowie! Pranie, gotowanie, opiekę… A wy tylko siedzicie i oceniacie.
Ona? Gotuje? No chyba tylko wrzątek na kawę. Bo jeśli ugotowanie zupki instant można uznać za domowy posiłek, to może rzeczywiście powinnam przeprosić. Najgorsze było to, że mój syn stał z boku. Milczał, kiedy próbowałam z nim porozmawiać. Uciekał w pracę, a w weekendy albo spał do południa, albo „musiał odpocząć po tygodniu”. Raz tylko zebrałam się na odwagę i powiedziałam mu, że ja nie dam rady dłużej tak funkcjonować.
– Mamo, nie przesadzaj. Karolina i tak robi, co może. A dzieci cię kochają – dodał z uśmiechem, jakby to miało wystarczyć.
Tak, kochają mnie. Ale to nie znaczy, że mogę być ich darmową nianią w nieskończoność.
Tak jej było wygodnie
Postanowiłam, że muszę coś zmienić. Wzięłam głęboki oddech, ugotowałam herbatę z melisą i poprosiłam Karolinę na spokojną rozmowę. Usiadłyśmy w kuchni, dzieci akurat spały.
– Karolina, musimy ustalić jasne zasady. Pomagam wam, bo to moje wnuki i kocham je nad życie. Ale nie jestem żłobkiem. Pracuję, mam swoje życie. Nie mogę być dostępna na zawołanie – zaczęłam, starając się mówić łagodnie, ale stanowczo.
Spojrzała na mnie z udawaną troską, po czym teatralnie westchnęła.
– Czyli mam teraz zostawić dzieci z kim? Z obcą opiekunką? Za tysiące złotych? A może lepiej oddam je do żłobka, gdzie będą chorować co tydzień?
– Nie chodzi o to – przerwałam. – Chodzi o to, żebyście sami spróbowali rozwiązać tę sytuację. Może czas pomyśleć o pracy, choćby zdalnej? Może zamienimy się – ja wezmę bliźniaki raz czy dwa w tygodniu, a nie pięć?
– Aha. Czyli teraz mam iść do roboty za najniższą krajową, żeby oddać połowę na opiekunkę, a drugą połowę na dojazdy. I jeszcze nie widzieć dzieci? Świetny plan! – obruszyła się. – A zasiłki, dodatki? One są po to, żeby kobieta mogła być z dziećmi.
– Ale ja nie jestem zawodową opiekunką. Tylko babcią, która już naprawdę nie daje rady – dodałam cicho.
Spojrzała na mnie i nie powiedziała nic. Wzięła telefon i zaczęła scrollować. Wtedy zrozumiałam, że ona nie chce nic zmienić. Bo jej jest po prostu… wygodnie.
Miarka się przebrała
Wszystko pękło pewnego piątku. Wracałam zmęczona z pracy – cały dzień w bibliotece, bolące nogi, a w rękach jeszcze torba z zakupami. Weszłam do mieszkania i zamarłam. Na kanapie siedziała Karolina, z maseczką na twarzy, a bliźniaki biegały w samych pieluchach, rozrzucając chrupki po całym dywanie.
– A ty nie u siebie? – zdziwiłam się. – Musisz coś znowu załatwić?
– Nie, ale tak sobie pomyślałam, że im tu lepiej. Jakoś weselej niż u nas. No i mama zawsze ich tak dobrze ogarnia – rzuciła, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.
Odłożyłam torbę, weszłam do kuchni i przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Ręce mi się trzęsły. Poczułam coś, czego wcześniej nie dopuszczałam do siebie: złość. Głęboka, paląca złość. Nie na dzieci. Na tę bezczelność. Na to, że ktoś bez pytania uczynił mnie darmową pomocą domową, niańką i kucharką, i jeszcze uznał to za coś oczywistego. Wróciłam do pokoju i spojrzałam Karolinie prosto w oczy.
– Jutro was nie będzie. Ani pojutrze. Ani przez najbliższy tydzień. Potrzebuję odpoczynku i chcę mieć dom dla siebie. Jeśli nie rozumiesz, to ci powiem wprost – ja też mam życie.
Zmrużyła oczy.
– Ale… Przecież…
– Żadnych „ale”. Mam dość.
Wzięła dzieci i wyszła bez słowa. Po raz pierwszy w życiu widziałam ją naprawdę zaskoczoną. A ja po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.
W końcu przestałam milczeć
Minął tydzień. Tydzień ciszy. Tydzień bez dziecięcych krzyków, bez pieluch porozrzucanych po mieszkaniu, bez Karoliny w mojej kuchni. Tydzień, w którym nikt nie zadzwonił, nie zapytał, czy żyję, czy czegoś mi potrzeba. Tylko ja i moje własne myśli.
Na początku było dziwnie. Chwytałam się na tym, że nasłuchuję płaczu, że podchodzę do drzwi, gdy ktoś przechodzi na klatce, myśląc, że to może oni. Ale nikt nie przyszedł. Z jednej strony – przykro. Z drugiej – tak spokojnie, jak nie było od miesięcy. Aż mój syn w końcu zadzwonił.
– Mamo, co się stało? Karolina mówi, że wyrzuciłaś ją z domu.
– Nie wyrzuciłam. Poprosiłam, żeby mnie przez jakiś czas nie odwiedzała z dziećmi. Muszę odpocząć.
– Ale ty wiesz, ile ona ma na głowie? Jest jej ciężko…
– A mnie nie? – przerwałam. – Wiesz, co jest najcięższe? Patrzeć, jak wasze dzieci nazywają moją kuchnię „swoim domkiem”, bo spędzają tu więcej czasu niż z matką. I być traktowaną jak darmowa pomoc tylko dlatego, że „tak wypada”.
Zamilkł. I po chwili powiedział tylko:
– No dobrze, nie będziemy cię już obciążać.
Odłożyłam słuchawkę. Nie wiem, czy mnie zrozumiał. Może i nie. Może uważają, że jestem bez serca. Może nie zobaczę wnuków przez kolejne miesiące. Ale nie żałuję. Bo wiem jedno – pozwalając się wykorzystywać, nie robiłam przysługi ani im, ani sobie. I w końcu przestałam milczeć.
Maria, 56 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy tylko zaczynałam temat dzieci, mąż mówił, że jeszcze nie czas. Czekałam długo, aż w końcu poznałam gorzką prawdę”
- „Poświęciłam dzieciom całe życie, a one zapomniały o mojej 50-tce. Wtedy zrozumiałam, że już mnie nie potrzebują”
- Mama regularnie wpadała do mnie bez zapowiedzi. Cieszyłam się, że czuje się jak u siebie, ale miarka się przebrała”









