Mam na imię Marta i choć po trzydziestce powinnam wiedzieć lepiej, to czasem mam wrażenie, że wciąż muszę udowadniać światu – i własnej rodzinie – że wiem, co robię. Pracuję w dużej firmie, zajmuję się finansami, więc z natury rzeczy jestem skrupulatna i dokładna. Nie lubię marnować czasu, pieniędzy ani słów. Wszystko musi mieć sens. Michał, mój mąż, ma z kolei serce jak ocean – wielkie, ciepłe, bezkresne. Czasem aż za bardzo.
W teorii mamy wszystko, co trzeba – mieszkanie, stabilne prace, siebie. W praktyce – mamy też Teresę. Moją teściową. Co prawda nie mieszka z nami, ale potrafi być obecna bardziej niż niejeden współlokator. Zwłaszcza emocjonalnie. Telefon od niej o siódmej rano w sobotę? Norma. Niewinne „wpadłam na chwilkę” w środę po pracy? Rytuał. I zawsze z czymś przychodzi – a to słoiki, a to krytyka. Ale nie mówi niczego wprost. Teresa potrafi kąsać bez otwierania ust. Jej specjalność to zgryźliwe uwagi ukryte pod płaszczykiem troski.
Zdarza się, że mnie ignoruje. Częściej – kontroluje. Ale najgorsze jest to, że zawsze przedstawia się jako ofiara. Jeśli odmawiam pomocy – jestem wyrodna. Jeśli próbuję wyznaczyć granice – robi z siebie babcię-męczennicę. Dla Michała jest „kochającą matką, która wszystko robi z dobrego serca”. Tylko że to serce potrafi doskonale grać na emocjach.
A ja? Czasem czuję, że choć związałam się z Michałem, to tak naprawdę poślubiłam ich oboje. I coraz częściej zastanawiam się, czy przypadkiem nie zostanę z tym sama. Z całym tym ciężarem oczekiwań, niedopowiedzeń i nieustannego oceniania. Bo według Teresy nigdy nie będę wystarczająco dobra dla jej syna. Nawet jeśli to ja wszystko ogarniam. I właśnie wtedy, kiedy sądziłam, że może wreszcie trochę odpuści, zaczęła się afera. I to od telewizora.
Zawsze byłam tą najgorszą
– A w jednym markecie mają teraz promocję na telewizory. Taki duży, z zakrzywionym ekranem. No cudo! – powiedziała Teresa, mieszając herbatę tak zawzięcie, jakby miała w niej rozpuścić wszystkie nasze problemy.
– A po co ci nowy, mamo? Przecież twój działa – Michał spojrzał na matkę znad ciasta, które sama przyniosła. Niby domowej roboty, ale w pudełku z dyskontu.
– Działa, działa... jak na muzeum przystało. Obraz rozmazany, kolory wyblakłe. No, ale jak ktoś przyzwyczajony do luksusów, to już pewnie nie rozumie – spojrzała na mnie wymownie.
– Mamo, nikt nie mówi, że nie rozumiemy. Po prostu to duży wydatek – powiedziałam spokojnie, choć w środku już zaczęłam się gotować.
– Duży? Ty to chyba nie wiesz, co to znaczy duży wydatek. Zresztą... – zawiesiła głos i uniosła brwi – skoro was stać na weekend w spa, to chyba i na telewizor też, co?
Michał spiął się lekko, ale milczał. Ja natomiast poczułam, jak moje policzki zaczynają płonąć.
– Mamo, to były moje pieniądze. Z premii. I to był nasz wspólny wybór. Ty też możesz pojechać, jeśli chcesz, ale...
– Ale z moimi pieniędzmi, co? – przerwała mi z przekąsem. – Bo przecież wszystko tu jest wasze. Marta decyduje, Marta liczy, Marta rozporządza.
– To chyba dobrze, że ktoś trzyma budżet w ryzach? – odparłam, wbijając wzrok w Michała.
– Ja tylko mówię, że może lepiej mniej wydawać na bzdury, a więcej pomyśleć o innych – dodała teatralnym tonem.
W tamtym momencie zrozumiałam, że to nie o telewizor chodzi. To był tylko pretekst. A ja znów byłam tą, która „rządzi, nie liczy się z nikim” i pewnie jeszcze „zabiera synka mamusi”. I nie, Michał się nie odezwał.
Nie chciałam jej sponsorować
– Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak to wyglądało? – zapytałam Michała zaraz po tym, jak zamknęły się za nami drzwi mieszkania.
– O co ci chodzi? – odparł zmęczonym tonem, zdejmując buty.
– O to, że twoja matka wprost zasugerowała, że jestem rozrzutna. A ty? Nic. Zero reakcji. Nawet ci powieka nie drgnęła.
– Przesadzasz. Wiesz, jaka ona jest. Po co się nakręcać?
– Nie, Michał. Nie wiem, jaka „ona jest”. Wiem tylko, że pozwalasz jej wchodzić nam na głowę. A raczej mi, bo ciebie się przecież nie czepia.
– Ale co miałem zrobić? Pokłócić się z nią przy herbacie? To by coś zmieniło?
– Tak. Pokazałoby, że jesteś po mojej stronie.
Zamilkł. Wpatrywał się w podłogę jak dzieciak przyłapany na kłamstwie. Nagle zrobiło mi się zimno, mimo że grzejniki huczały od rana.
– Michał, ja naprawdę się staram. Planowanie budżetu, trzymanie wszystkiego w ryzach, gotowanie, pranie. Ty masz spokojną głowę, ale jak przychodzi co do czego, to ja jestem tą złą. Bo powiedziałam „nie” w kwestii telewizora. Bo nie mam ochoty sponsorować twojej matce zachcianek.
– Ona nie ma nikogo poza nami.
– A ja co, mam wszystkich? Myślisz, że mi jest łatwo? Zawsze to samo: „daj, przymknij oko, zrozum”. A kiedy ktoś w końcu zrozumie mnie?
Nie odpowiedział. Wyszedł do kuchni pod pretekstem zrobienia herbaty. Ale oboje wiedzieliśmy, że nie chodzi o herbatę. Chodzi o to, że znowu zabrakło odwagi, żeby wybrać. I znowu zostałam z tym sama.
To zdrada lojalności
Wróciłam z pracy wcześniej. Miałam w planie zrobić zupę, odpocząć, poukładać w głowie, co dalej z tym wszystkim. Ale ledwo przekręciłam klucz w drzwiach, usłyszałam jego głos z sypialni.
– …nie wiem, mamo. Nie chcę teraz o tym gadać. No, przecież widzisz, że ona się denerwuje…
– To niech się denerwuje – padła odpowiedź z głośnika telefonu. Głos Teresy, ten jej syczący ton, który nie znosił sprzeciwu. – Ty jesteś moim synem, Michał. Nie jej sługą. Ona nie będzie decydować o wszystkim.
– Ale to nie jest takie proste, mamo – odpowiedział bez przekonania. – My razem ustalamy pewne rzeczy…
– Ustalacie? Przecież to ona wodzi cię za nos. Ty się na wszystko godzisz, bo ci tak wygodnie. A jak się ockniesz, to nawet telewizora nie będziesz miał we własnym domu. Tylko grafik do lodówki i pytanie, czy można kupić chleb.
Zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o ścianę. Jeszcze sekundę temu miałam nadzieję, że może on coś jej w końcu powie. Że się postawi. A on? Milczał. Jak zawsze. Weszłam do pokoju bez pukania. Michał siedział na łóżku, telefon przy uchu, z miną dziecka przyłapanego na kradzieży cukierków.
– Nie przeszkadzam? – zapytałam lodowato.
– Mamo, zadzwonię później – rzucił i rozłączył się natychmiast.
– A więc to ja znowu jestem ta nagorsza?
– Marta, proszę cię…
– Nie. Teraz ja powiem. Wiesz, co najbardziej boli? Nawet nie to, co ona mówi. Tylko to, że ty tego słuchasz i milczysz. Bo może myślisz tak samo?
– Nie. Nie myślę – odparł, ale nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
– To czemu nic nie powiedziałeś? Dlaczego zawsze jestem tą, która musi się bronić?
Zamilkł. A ja poczułam, że właśnie coś się we mnie złamało. Nie w złości, nie w histerii, ale z bezsilności. Bo kiedy twój własny mąż pozwala innym podważać twoje decyzje – to już nie jest tylko konflikt rodzinny. To zdrada lojalności.
W końcu postawiłam granice
Drzwi do mieszkania Teresy otworzyły się po dłuższej chwili. Stała w progu w fartuchu, z włosami upiętymi niedbale w kok.
– Marta? Coś się stało? – zapytała słodko, jakby nie wiedziała, że mam ochotę wrzeszczeć.
– Tak. Coś się stało – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku aż buzowało.
– Wejdź, dziecko, zrobię herbaty – odwróciła się na pięcie.
– Nie przyszłam tu na herbatę.
Odwróciła się powoli. Popatrzyła na mnie tak, jakby właśnie zorientowała się, że przyszłam z zamiarem rozbicia rodowej porcelany.
– Słyszałam waszą rozmowę z Michałem. Wiem, co pani mówiła.
Zamarła. Na moment zniknął ten ciepły uśmiech „biednej, niezrozumianej matki”. Po chwili znów go nałożyła jak maskę.
– Aha. Czyli podsłuchujesz, bo nie masz nic lepszego do roboty? – zapytała chłodno.
– Podsłuchałam przypadkiem. Ale to, co usłyszałam, powiedziała pani świadomie. I dość mam tej gry. Jestem żoną Michała, nie intruzem.
– Oj, przestań. Po prostu nie jesteś taka, jak sobie wyobrażałam. Jesteś... no... oschła. Władcza.
– A pani jest manipulantką. Tylko że pani udaje ofiarę. Zawsze ta biedna Teresa, którą synowa nie chce zrozumieć. Ale w rzeczywistości to pani kręci wszystkim, jak jej pasuje. Nawet Michałem.
– On jest moim synem! A ty mi go zabrałaś! – wybuchła. – Od kiedy z tobą jest, prawie nie dzwoni, nie wpada bez zapowiedzi, nie potrzebuje matki. A ja go wychowałam, rozumiesz?! Ja całe życie się dla niego poświęcałam!
– A ja całe życie nie będę za to płacić! – odpowiedziałam równie ostro. – Mam dość bycia złym policjantem tylko dlatego, że nie chcę kupić pani nowego telewizora.
– To był tylko żart…
– A wie pani, co nie jest żartem? To, że pani podważa każdą moją decyzję, każde słowo, każde „nie”. I że on... Michał... na to pozwala.
– To jego obwiniaj. Ale nie oczekuj, że będę ci klaskać, gdy rządzisz moim synem i mówisz mi, co mogę mieć, a czego nie.
– Nie oczekuję niczego. Po prostu od teraz – wyznaczam granice. I nie obchodzi mnie, czy to się pani podoba.
Patrzyła na mnie długo, w milczeniu. W końcu się odwróciła.
– Dobrze. Skoro tak ma być, to proszę. Róbcie, jak chcecie. Ale kiedyś zatęsknisz za taką teściową.
– Zatęsknię tylko za spokojem, pani Tereso.
Wyszłam bez pożegnania.
Nie czułam ulgi
Wieczorem Michał siedział przy stole, gapiąc się w parującą herbatę, której nawet nie tknął. Weszłam do kuchni powoli, ważąc każde słowo.
– Byłam u twojej mamy – zaczęłam.
Nie odpowiedział. Widziałam po jego twarzy, że się domyślił.
– Powiedziałam jej wszystko. Że wiem o waszej rozmowie. Że nie będę już udawać, że wszystko jest w porządku.
– Marta… ona nie chciała źle. Po prostu... taka już jest. Boi się mnie stracić, jak każda matka.
– A ja się nie liczę? Ja nie mam prawa się bać? Od lat tańczę między waszą dwójką i tylko słyszę, że „ona ma dobre intencje”. A co ze mną? Gdzie ja w tym wszystkim jestem?
– Wiem, że cię zawiodłem – powiedział cicho. – I nie wiem, jak to naprawić.
– Zacznij od podstaw. Postaw granice. Przestań być tylko synem. Bądź mężem. Bądź ze mną.
– Boję się, że jak się postawię, to ją stracę.
– A mnie? Też się boisz stracić?
Zamilkł. Trwało to chwilę, może dwie, ale czułam, jak pęka coś we mnie. Jak bardzo jestem zmęczona byciem silną. Trzymaniem wszystkiego w garści. Walką o szacunek we własnym domu.
– Marta, ja cię kocham. I nie chcę, żeby to się popsuło – wyszeptał.
– Ja też cię kocham, Michał. Ale nie mogę być jedyną dorosłą osobą w tym małżeństwie.
Patrzyliśmy na siebie długo. I choć padły słowa, które miały coś naprawić, nie czułam ulgi. Czułam tylko niepokój. Bo między słowami wciąż wisiała cisza. A w niej: wątpliwości, żal i pytanie, czy on naprawdę się zmieni.
Aneta, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jestem samotną matką trójki dzieci i mam 0 rąk do pomocy. Moi rodzice traktują swoje wnuki jak zbędny ciężar”
- „Oświadczyłam się mojemu facetowi, bo on się ociągał. Po jego odpowiedzi powinna mi się zapalić czerwona lampka”
- „Mój partner mógłby być moim synem i wszyscy nas obgadują. Dopiero po 50-tce i z młodzieńcem u boku czuję, że żyję”





