Zawsze myślałam, że kiedy nadejdzie ten dzień, będę gotowa. Ślub – biała suknia, kościół, goście, łzy wzruszenia. Przez miesiące dopinałam każdy szczegół. Kwiaty, zaproszenia, muzyka, menu. Ludzie pytali, czy się stresuję, ale ja tylko się uśmiechałam. Kochałam go – w końcu sama się oświadczyłam, bo on się ociągał.

Wtedy wydawało mi się to romantyczne. Dziś wiem, że to był pierwszy znak. Dwa tygodnie przed ślubem powiedział, że nie może tego zrobić. Nie dlatego, że mnie nie kocha. Powód był inny. Absurdalny i upokarzający. Obrączka miała mu przeszkadzać w planach.

Wzięłam sprawy w swoje ręce

– Chyba nie ma na co czekać, prawda? – zapytałam, próbując się uśmiechnąć naturalnie, choć serce biło mi jak szalone.

Siedzieliśmy wtedy na tarasie u jego siostry. Lipcowy wieczór pachniał grillem i jaśminem, a w tle leciała jakaś letnia składanka z radia. Wszyscy byli w środku, tylko my zostaliśmy z winem. Gadał coś o podróży do Wietnamu, o nurkowaniu i podróżach. A ja patrzyłam na jego profil i myślałam: "Po co to przeciągać? Przecież to tylko kwestia czasu. I tak jesteśmy razem, kochamy się".

– Co masz na myśli? – zapytał, unosząc brew.

Wyjdź za mnie – powiedziałam szybko, zanim zdążyłam się wystraszyć własnych myśli.

– Chyba raczej "ożeń się ze mną" – roześmiał się, ale spojrzał na mnie tak, że przez chwilę uwierzyłam, że to naprawdę go wzruszyło. – Serio pytasz?

– Serio – przytaknęłam. – Myślałam, że może we wrześniu, przyszłego roku. Albo w październiku. Coś kameralnego, ale jednak z przytupem.

– No to... okej – wzruszył ramionami. – Skoro tak chcesz.

Nie było pierścionka, oświadczyn przy świecach, padania na kolano. Ale była zgoda. Wtedy wystarczyła. Uznałam, że to tylko jego styl – bez dramatów, bez fanfar. Przecież nie wszyscy faceci to romantycy. Poza tym... nie każdy facet chce ślubu. Ja chciałam. I przecież powiedział „okej”, prawda? To znaczy „tak”. Albo powinnam wtedy wyczuć, że to „okej” znaczyło coś zupełnie innego.

Nie chciałam tego widzieć

To zaczęło się powoli. Najpierw drobne opóźnienia – raz nie przyjechał na spotkanie z florystką, bo "miał ważne spotkanie". Innym razem nie odebrał obrączek, choć wcześniej mówił, że to będzie "jego działka". Wiecznie coś mu wypadało. Albo był zmęczony, albo "w pracy istny armagedon". Nie byłam zła. No, może trochę. Ale przecież wiedziałam, że to całe zamieszanie go stresuje. Usprawiedliwiałam go przed sobą i innymi.

– On po prostu nie lubi tego typu wydarzeń – mówiłam mamie. – Ale ślub jest bardziej dla mnie, nie dla niego. Ważne, że się zgodził.

Ale to „zgodził” zaczęło we mnie brzmieć jak fałszywa nuta.

– Myślałem, że cateringiem zajmuje się twoja matka? – powiedział pewnego wieczoru, gdy wspomniałam, że muszę jeszcze zatwierdzić menu.

– Moja matka? Mieliśmy wybrać to razem, pamiętasz?

– No tak, coś mówiłaś... Ale serio, jak dla mnie może być nawet pizza.

Pizza? Na ślubie?

Wzruszył ramionami. Patrzył w telefon, przeglądał coś.

– A co to za różnica, co ludzie zjedzą? I tak po godzinie nikt nie będzie pamiętał.

Powinnam się roześmiać, potraktować to jako dowcip. Ale wtedy już nie było mi do śmiechu. Coraz częściej łapałam się na tym, że wszystko planuję sama. Że to moje marzenie, moja robota, moje oczekiwania. On był tylko – no właśnie – figurantem? A ja tak bardzo nie chciałam tego widzieć.

Zaczęłam mieć wątpliwości

Była niedziela rano. Siedział przy kuchennym stole w dresie, z kubkiem kawy, którą sam sobie zrobił. Ja stałam przy blacie, grzałam mleko na owsiankę. W mieszkaniu pachniało cynamonem i czymś jeszcze – może rosnącym napięciem.

– Pojedziemy dzisiaj na salę? Trzeba podpisać ostatnie dokumenty.

– Dzisiaj? – zmarszczył brwi, nie podnosząc głowy znad telefonu. – A nie mówiłaś, że wszystko jest już dogadane?

– No tak, ale formalności trzeba załatwić. To zajmie dwadzieścia minut.

Wziął łyk kawy, odstawił kubek na blat, jakby ważył każde słowo.

– Wiesz co, może załatw to sama. Ja muszę dzisiaj ogarnąć parę spraw.

– Jakich spraw? – zapytałam spokojnie, ale zbyt szybko. Sama usłyszałam, jak napięcie w moim głosie wbija się między nas.

– Takich, z których nie muszę ci się tłumaczyć – odpowiedział cicho.

Odwróciłam się do niego powoli. Mleko właśnie się zagotowało. Wyłączyłam palnik.

Czy ty chcesz tego ślubu? – zapytałam wprost. – Nie z rozpędu, nie dlatego, że "tak wypada". Chcesz?

Cisza trwała trochę za długo.

Nie wiem – powiedział. – Ostatnio dużo myślę.

– Serio? Dwa tygodnie przed ślubem „dużo myślisz”?

– Nie tak miało być – dodał po chwili. – To wszystko cię tak kręci, a ja… Mam wrażenie, że zaczynam się w tym wszystkim dusić.

Patrzyliśmy na siebie przez blat, jakby między nami nagle wyrósł mur z lodu. A ja czułam, jak w moim sercu powoli coś zamarza.

Miał inne plany

Zadzwonił do mnie w poniedziałek, kwadrans po szesnastej. Głos miał cichy, jakby niepewny.

– Możesz wrócić wcześniej? – zapytał. – Chcę pogadać.

Nie spytałam, o co chodzi. Spakowałam się w dziesięć minut, złapałam kluczyki i wyszłam z biura. Po drodze próbowałam się przygotować – co najgorszego może powiedzieć? Że chce przełożyć ślub? Że jego matka coś nagadała? Że się boi? Ale nie byłam w stanie przygotować się na to, co naprawdę usłyszałam. Siedział już na kanapie, w tej swojej ulubionej, wyciągniętej bluzie. Ręce złożone jak do modlitwy, ale nie patrzył na mnie.

Nie będzie ślubu – powiedział, zanim jeszcze zdążyłam usiąść.

Zamarłam. Tak po prostu. Nie "może", nie "zastanawiam się". Po prostu: nie.

– Słucham?

– Nie chcę. Nie czuję tego. Mam inne plany.

– Inne… plany?

– Nie o ciebie chodzi. Kocham cię, ale… ślub, małżeństwo, te całe obrączki… to nie jest mój klimat.

– Czyli… to obrączka ci przeszkadza? – zapytałam, próbując nie krzyczeć.

Skinął głową.

– Może to głupie, ale czuję, że to mnie zatrzyma. Że nie będę mógł już robić tego, co chcę. Podróży, projektów, spontanicznych decyzji.

– Dwa tygodnie przed ślubem stwierdzasz, że przeszkadza ci kawałek metalu na palcu?

– Wiem, że to późno. Ale lepiej teraz niż za późno, prawda?

Nie odpowiedziałam. Bo nie było już nic do powiedzenia.

Nie mogłam w to uwierzyć

Nie płakałam przy nim. Wyszłam z mieszkania powoli, zamykając za sobą drzwi tak cicho, jakby od tego zależało moje życie. Dopiero w samochodzie rozpięłam płaszcz i poczułam, jak brakuje mi powietrza. Jakbym przez ostatnią godzinę wstrzymywała oddech. Jeździłam bez celu, aż zapadł zmrok.

Wróciłam do domu i usiadłam przy stole. Jego już nie było. Zabrał też wszystkie swoje rzeczy. Może od dawna to planował, skoro tak szybko mu to poszło. Na lodówce przypięta była kartka z listą zakupów na wesele. Kwiaty do kościoła, serwetki, tort trzykondygnacyjny. Zsunęłam ją jednym ruchem na podłogę i tylko siedziałam. Minuty przesypywały się jak piasek w klepsydrze, a ja nie umiałam się poruszyć. Zadzwoniła moja świadkowa.

– Jak tam? Dajesz jeszcze radę w tym ślubnym zamieszaniu? – zażartowała.

Nie będzie ślubu – powiedziałam. Tylko tyle.

Najpierw była cisza, potem jęk.

– Co? Dlaczego?

– Bo... bo obrączka by mu przeszkadzała w planach – powtórzyłam, jakby to była najbardziej logiczna rzecz na świecie.

– On cię rzucił przez pierścionek?

– Przez to, co symbolizuje. Przez zobowiązanie. Przeze mnie.

Zamilkłyśmy. Po chwili ona zapytała:

– I co teraz?

– Nie wiem. Odwołam wszystko, powiem ludziom. Zwrócę suknię.

– Chcesz, żebym do ciebie przyszła?

– Nie. Chcę... po prostu pobyć sama.

Tego wieczoru zasnęłam na kanapie w sukience, w której miałam iść na wieczór panieński. We śnie byłam już żoną. Budząc się, znów byłam tylko kobietą, którą zostawiono niemal przed ołtarzem.

Na nic już nie czekam

Minęły trzy miesiące. Ślub się nie odbył. Dekoracje zostały zwrócone, suknia – odsprzedana. Niektóre zaliczki przepadły, zaproszenia wylądowały w kartonie na dnie szafy. Nikt ich nie wyrzucił, ale też nikt nie chciał na nie patrzeć. Mama przestała o tym mówić po dwóch tygodniach, choć wcześniej powtarzała jak mantrę: "To nie twoja wina", "Wszystko się dzieje po coś", "Jeszcze spotkasz kogoś lepszego". Może i tak. Ale teraz w to nie wierzyłam. Nie chciałam nikogo spotykać.

Ostatnio zaczęłam oddychać. Na początku niepewnie, płytko. Potem głębiej. Wracam późno z pracy, gotuję tylko dla siebie. Czasem obejrzę film, czasem pójdę na jogę. W weekendy odwiedzam znajomych, takich, którzy nie zadają pytań.

On próbował się odezwać. Raz nawet napisał, że tęskni, że nie wie, czy zrobił dobrze. Nie odpisałam, bo może właśnie pierwszy raz od dawna robiłam coś nie dla kogoś, tylko dla siebie. Czasem budzę się w nocy z tym samym pytaniem: jak można kogoś kochać i jednocześnie tak bardzo nie chcieć z nim być? Ale zaraz potem przypominam sobie jego twarz przy kuchennym stole. I jego głos: „to nie o ciebie chodzi”.

Już wiem, że chodziło dokładnie o mnie. Tylko on nie był w stanie tego udźwignąć. Dziś oddycham innym powietrzem. Może rzadziej się uśmiecham, ale jak już się śmieję, to szczerze. Nie czekam na oświadczyny, nie marzę o sukni. Na razie wystarczy, że wreszcie słyszę własne myśli.

Emilia, 31 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: