Nie miałem nigdy wielkich ambicji. Praca magazyniera w lokalnym centrum logistycznym nie była spełnieniem marzeń, ale dawała poczucie stabilności. Kiedy poznałem Olę, poczułem się jak ktoś więcej niż trybik w maszynie. Ona miała aspiracje, plany, mówiła o podróżach, własnym mieszkaniu, rozwoju. Ja tylko potakiwałem, uśmiechałem się i udawałem, że dam radę to wszystko jej dać. Ale prawda była inna. Coraz częściej czułem, że nie dorastam do jej świata. Z każdym kolejnym miesiącem, kiedy przynosiłem do domu te same marne pieniądze, rosła we mnie obawa, że ją stracę.

Zaczęło się niewinnie

Ola zapytała któregoś wieczoru, czy rozważałem kiedyś przebranżowienie. Siedzieliśmy wtedy na naszej starej kanapie i jedliśmy makaron z pesto, który zawsze wychodził jej idealnie. Spojrzała na mnie z troską, ale coś w jej oczach mówiło więcej niż słowa.

– Kochanie, myślałeś kiedyś o jakimś kursie? Może programowanie? Tyle ludzi teraz to robi...

Uśmiechnąłem się krzywo i rzuciłem jakimś żartem, że mój mózg nie nadaje się do kodów, tylko do dźwigania kartonów, ale ona się nie zaśmiała. Pociągnęła temat, mówiła o darmowych webinarach, znajomych, którzy przebili się dzięki nauce online. Czułem jakby ktoś postawił mnie pod ścianą i kazał się tłumaczyć. Przecież pracuję, nie obijam się, ale z tyłu głowy pojawiła się myśl, której nie umiałem już wyrzucić – czy ona uważa, że nie jestem wystarczający?

Przez kilka kolejnych dni unikałem rozmów o pracy. Wracałem później, licząc, że Ola już będzie spała. Udawałem zmęczenie większe, niż naprawdę czułem. Bałem się, że zapyta znowu. Bo wtedy nie potrafiłbym odpowiedzieć tak, by nie brzmieć jak facet bez ambicji. A przecież chciałem być kimś więcej. Dla niej. Ale też dla siebie.

Krępująca kolacja służbowa

Wszystko się pogorszyło, kiedy zaprosiła mnie na kolację z jej znajomymi z pracy. Nie odmówiłem, choć wiedziałem, że będę się tam czuł jak ubogi krewny. Oni wszyscy – garniaki, uśmiechy pewne siebie, rozmowy o nowych projektach, premiach, lotach do Barcelony. Ja – w swetrze sprzed trzech sezonów, w głowie tylko myśl, żeby nie palnąć nic głupiego.

Siedziałem obok Oli i brakowało mi odwagi. Słuchałem, jak opowiadają o jakiejś konferencji w Berlinie, a potem temat zszedł na związki. Jeden z nich, chyba Jarek, zażartował: – No, Ola, szczęściara z ciebie. Taki spokój w domu po tylu godzinach pracy, co?

Zaśmiała się. Nawet nie wiem, czy szczerze. Ale wtedy poczułem, jakby ktoś mnie uderzył otwartą dłonią w twarz. Bo przecież wiem, co to znaczy. Że jestem cichy, że nie błyszczę. Że przy niej – ambitnej, zdolnej, z przyszłością – wyglądam jak ktoś, kto przypadkiem się do niej przykleił.

Po kolacji Ola powiedziała: – Nie musisz się tak zamykać. Nikt cię nie ocenia.

Nie odpowiedziałem. Ale przecież oceniali. Widziałem to w spojrzeniach, w tych krótkich uśmieszkach. I najgorsze – zacząłem się zastanawiać, czy Ola też tak czasem na mnie patrzy. Jakby już nie była pewna, czy warto.

Obudziłem się, a Ola rozmyślała

Siedziała przy oknie i miała na sobie moją bluzę, tę spraną, co nosiła, kiedy było jej zimno albo kiedy chciała się przytulić. Tym razem jednak siedziała skulona, z kolanami pod brodą, i patrzyła w ciemność.

– Coś się stało? – zapytałem szeptem.

Nie odpowiedziała od razu. Po chwili tylko wzruszyła ramionami. Podszedłem, usiadłem obok niej, ale milczała dalej. W tej ciszy było więcej niż w tysiącu rozmów. Coś między nami wisiało, coś, co oboje czuliśmy, ale baliśmy się nazwać. Strach? Zmęczenie? Rozczarowanie? Dotknąłem jej dłoni. Była chłodna.

– Pracuję, jak umiem – powiedziałem cicho, chociaż nie o to mnie pytała. – Ale wiem, że to nie wystarcza.

Spojrzała na mnie. W tych oczach nie było złości, tylko smutek. I coś jeszcze. Jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała, jak.

– Ja cię nie proszę o złote góry – wyszeptała. – Ja tylko... Chcę wiedzieć, że próbujesz. Że nie stoisz w miejscu.

Nie umiałem jej powiedzieć, że właśnie w tym miejscu utknąłem. Że każde podejście do zmiany kończyło się lękiem, paraliżem, przekonaniem, że nie jestem dość dobry. A ona patrzyła dalej, jakby czekała na jakąś obietnicę. Nie dałem jej żadnej. Bo nie wiedziałem, czy byłbym w stanie dotrzymać.

Zauważyłem różnice między nami

Ola wracała z pracy z nowymi historiami, mówiła o projektach, współpracy z zagranicznymi klientami, o tym, że jej koleżanka właśnie kupiła mieszkanie na kredyt. Ja słuchałem i kiwałem głową, ale w środku gotowałem się z bezsilności. Któregoś dnia zauważyłem, że przeglądała ogłoszenia mieszkań. Nie komentowała tego, ale zostawiła otwartą kartę w przeglądarce.

Zapytałem: – Myślisz o wyprowadzce?

Spojrzała na mnie zaskoczona: – Co? Nie… Tak tylko… Przeglądam.

Ale już coś pękło. Zasiałem w sobie podejrzenie, że ona planuje życie beze mnie. Albo przynajmniej z kimś, kto będzie w stanie dać jej to, czego ja nie mogę. Od tamtej chwili każde spojrzenie na jej telefon, każde ciche westchnięcie, traktowałem jak znak. Zacząłem ją obserwować. Przesadnie.

Reagowałem zbyt nerwowo na każde wspomnienie o kolegach z pracy, szczególnie tym jednym – Adrianie. Wysoki, wygadany, miał samochód i mieszkanie. Kiedyś Ola powiedziała, że świetnie się z nim dogaduje zawodowo. Od tamtej pory tylko jego widziałem, kiedy ona mówiła "kolega".
Zazdrość zaczęła mnie zjadać. Ale najbardziej bolało to, że nie byłem zazdrosny o mężczyznę. Byłem zazdrosny o życie, które wydawało się jej bliższe niż moje.

Przyszedł czas na poważną rozmowę

W końcu musiałem z nią porozmawiać. Nie mogłem już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Wróciłem z pracy wcześniej niż zwykle. Usiadła na kanapie, spojrzała na mnie pytająco, a ja czułem, jak ściska mi się gardło.

– Ola… Ja się po prostu boję – powiedziałem. – Boję się, że pewnego dnia spojrzysz na mnie i uznasz, że nie warto dłużej próbować. Widzę, jak żyjesz w innym tempie. Ja zostałem w miejscu, a ty biegniesz.

Położyła rękę na moim ramieniu: – Biegnę, bo mam po co. I chcę, żebyś biegł ze mną, a nie zostawał z tyłu. Ale nie chodzi mi o pieniądze, naprawdę. Chodzi o ciebie. O to, żebyś nie chował się za tą swoją dumą. Żebyś mi pozwolił pomóc, jeśli tego potrzebujesz.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Moja duma bolała. Ale jeszcze bardziej bolało poczucie, że mogę stracić kogoś takiego jak ona przez własny strach. I w końcu to powiedziałem. Że chcę próbować. Że nie wiem jeszcze, jak, ale chcę. Dla niej. Dla nas. I dla siebie.

Nie zmieniłem życia z dnia na dzień

Nie zapisałem się od razu na kurs, nie rzuciłem pracy w magazynie z dramatycznym pożegnaniem. Ale zacząłem rozmawiać. Otwierać się. Mówić Oli, kiedy czuję się gorszy. Przyznawać, że czasem mnie to przerasta. I co najważniejsze – przestałem udawać, że wszystko mam pod kontrolą.

Zacząłem powoli. Szukałem informacji, próbowałem rzeczy, które wcześniej odrzucałem, bo wydawały mi się „nie dla mnie”. Raz mi nie wyszło, drugi raz też nie. Ale za trzecim znalazłem coś, co mnie zainteresowało – kurs z podstaw grafiki komputerowej. Nic wielkiego, darmowy, online, kilka godzin tygodniowo, ale dla mnie to było jak przekroczenie progu nowego pokoju.

Ola mnie wspierała. Nie pchała na siłę, nie porównywała. Po prostu była. I chyba pierwszy raz od dawna poczułem, że nie jestem dla niej ciężarem. Że jestem kimś, kto może się zmieniać. I że warto to robić, nawet jeśli droga jest długa.

Nie wiem, dokąd mnie to wszystko zaprowadzi. Może kiedyś zmienię pracę, może nie. Ale przestałem bać się, że ją stracę tylko dlatego, że dziś zarabiam mniej. Bo to nie portfel buduje związek. Tylko szczerość, wysiłek i odwaga, żeby przyznać się do własnych słabości. Na razie wystarcza mi to, że próbuję i że ona wciąż jest obok.

Bartek, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: