Nasz rodzinny dom rósł razem z nami, a każda cegła miała swoją historię. Pamiętam, jak wmurowałem pierwszą i ojciec położył mi rękę na ramieniu:
– Pamiętaj, synu, tu zawsze będzie twój dom. A potem czas zrobił swoje. Najpierw odszedł ojciec – zawał, nagle, w warsztacie. Rok później mama. Cisza po nich była nie do zniesienia. Wtedy jeszcze wierzyłem, że Marek i ja się trzymamy, bo byliśmy rodziną, a w rodzinie nie trzeba papierów ani podpisów. Wystarczy słowo. Dziś mieszkam w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Czasem, gdy dzieci śpią, zamykam oczy i widzę, jak ojciec się uśmiecha, a mama śpiewa pod nosem. I wtedy rozumiem, że mój dom… już nie istnieje.

Czułem się tak, jakby ktoś wyjął ze mnie całe powietrze

Wokół panowała cisza, którą przerywało tylko skrzypienie starych desek w domu rodziców. Marek siedział przy stole, wpatrzony w filiżankę zimnej kawy. Wyglądał, jakby też nie wiedział, co teraz z nami będzie.

– Tata zawsze mówił, że to nasz dom, nie jego. Chciał, żebyśmy byli razem – powiedziałem cicho, prawie szeptem.

– Oczywiście – odparł bez wahania. – Wszystko po połowie, jak się należy.

Brzmiał spokojnie, pewnie, choć w jego głosie była nuta chłodu, której nie potrafiłem zignorować. Może to tylko zmęczenie, pomyślałem. Dwa pogrzeby w ciągu roku, za dużo emocji jak na dwóch braci, którzy jeszcze niedawno śmiali się z byle czego. Siedzieliśmy długo. Wspominaliśmy matkę, jak piekła chleb i krzyczała, gdy biegaliśmy po świeżo umytej podłodze. Marek mówił mało, jakby każde słowo ważyło tonę. Ja natomiast nie mogłem się zatrzymać. Miałem potrzebę mówienia, żeby nie czuć tej pustki, która rosła we mnie z każdą minutą.

– Zrobimy tak, jak trzeba – powtórzył w końcu. – Ty zajmiesz się dokumentami, ja dopilnuję formalności w urzędzie.

Skinąłem głową. Marek zatrzasnął drzwi, przekręcił klucz i schował go do kieszeni. Nie wiem, czemu ten gest tak utkwił mi w pamięci. Może dlatego, że wyglądał, jakby zamykał coś więcej niż tylko dom. W następnych tygodniach dzwoniłem do niego często. Na początku odbierał, krótko rozmawiał, mówił, że jest zajęty. Potem coraz rzadziej. Tłumaczyłem sobie, że ma pracę, rodzinę, obowiązki. Nie chciałem być tym młodszym bratem, który się czepia. Nie wiedziałem, że już wtedy ten dom zaczynał znikać na dobre.

Chciałem mu wierzyć

Minęło kilka miesięcy i pomyślałem o wycieczce do domu rodzinnego. Chciałem posprzątać dokumenty, przejrzeć rzeczy po rodzicach, może zabrać kilka pamiątek, zanim Marek zadecyduje, co dalej. Zadzwoniłem do niego rano, żeby uprzedzić, że przyjadę. Nie odebrał, więc pomyślałem, że po prostu zajadę bez zapowiedzi. Wjechałem na podwórko i coś mi się nie zgadzało. Nowy płot, świeża farba na bramie, a na ścianie domu tabliczka z obcym nazwiskiem. Wysiadłem, a na ganku pojawił się mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałem. 

– W czym mogę pomóc? – zapytał.

– Przepraszam, ale to chyba jakaś pomyłka – powiedziałem z trudem. – To dom mojej rodziny.

Mężczyzna zmarszczył brwi – My kupiliśmy go od pana Marka. Transakcja odbyła się ponad miesiąc temu.

Zawahałem się, nie wiedząc, co powiedzieć. Czułem się, jakbym patrzył na obce miejsce. Okna były inne, drzwi pomalowane na jasny kolor, ogród uporządkowany. Nawet zapach nie był już ten sam. Pożegnałem się krótko i odszedłem w stronę samochodu, czując, że nogi mam z waty.

W aucie próbowałem dodzwonić się do Marka

Bez skutku. Wysyłałem wiadomości, dzwoniłem bez przerwy. Nic. Dopiero po kilku godzinach, kiedy wróciłem do mieszkania, usiadłem w milczeniu na kanapie i poczułem, jak ogarnia mnie pustka.

– Co się stało? – zapytała Anna, widząc moją twarz.

– Sprzedał dom – wyszeptałem. – Marek sprzedał nasz dom. Bez słowa.

Nie uwierzyła od razu. Próbowała mnie uspokoić, mówiła, że może to nieporozumienie, że pewnie chodzi o formalności. Ale ja wiedziałem. Czułem to w każdej cząstce siebie.

– Dominik, musisz to zostawić. Inaczej zniszczysz siebie – powiedziała cicho.

Wstałem i podszedłem do okna. Na zewnątrz padał drobny deszcz, a w jego szumie słyszałem echo przysięgi Marka: „Wszystko po połowie, jak się należy.” Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że zdrada nie zawsze krzyczy. Czasem siedzi cicho, uśmiecha się i mówi spokojnym głosem, że wszystko będzie dobrze.

Mijały tygodnie

Próbowałem żyć normalnie. Chodziłem do pracy, odbierałem dzieci ze szkoły, rozmawiałem z Anną, ale byłem tylko ciałem. Myślami wciąż krążyłem wokół tamtego miejsca. Czułem się, jakbym utracił nie dom, ale część siebie. To był nasz początek, wspólne oddechy rodziny, głos ojca, który śmiał się, że dom pachnie drewnem i zupą mamy.

Anna coraz częściej patrzyła na mnie z niepokojem – Nie możesz tak tego nosić w sobie – mówiła spokojnie. – To już przeszłość, Dominik.

– Dla mnie nie – odpowiedziałem. – Nie można żyć dalej, kiedy ktoś sprzedał twój dom jak starą szafę.

– On jest twoim bratem. – Był – przerwałem jej. – Brat nie robi czegoś takiego.

Nie odpowiedziała. Wiedziała, że każde jej słowo tylko pogorszy sprawę. A ja nie umiałem przestać wracać myślami do tamtego dnia. W głowie miałem setki pytań, na które nie było odpowiedzi. Dlaczego to zrobił? Czy naprawdę tak łatwo wyrzucił wszystko, co mieliśmy? Czy dom był dla niego tylko rzeczą, którą można sprzedać?

Z czasem zacząłem unikać ludzi

Coraz rzadziej spotykałem się ze znajomymi. Bałem się, że ktoś zapyta, jak się miewa mój brat, a ja nie będę wiedział, co powiedzieć. Czasem, gdy dzieci już spały, siadałem sam w kuchni i przeglądałem stare zdjęcia. Marek z ręką na moim ramieniu, obaj z uśmiechami po uszy, błoto po kolana, dom w tle dopiero w połowie zbudowany. Inne – jak uczył mnie jeździć na rowerze, jak razem naprawialiśmy furtkę, jak śmialiśmy się z byle czego. Wtedy żal mieszał się z tęsknotą.

Nie rozumiałem, jak człowiek, który był dla mnie wzorem, mógł zamienić wspomnienia w akt notarialny. Czułem, jak coś we mnie gaśnie, dzień po dniu, powoli, bezgłośnie. Nie miałem już siły się złościć. Została tylko bezsilność. I pustka, która rozlewała się coraz szerzej, jakby zajmowała we mnie miejsce wszystkiego, co kiedyś było dobre.

Nie spodziewałem się, że go jeszcze kiedyś zobaczę. Minęły trzy lata od tamtego dnia, kiedy stanąłem przed obcym domem i usłyszałem, że został sprzedany. Z czasem nauczyłem się nie myśleć o Marku zbyt często. Ale to było złudzenie. On wciąż siedział we mnie, ukryty pod warstwą codzienności.

Tego dnia wracałem z pracy w deszczu

Zatrzymałem się na stacji benzynowej, żeby zatankować. Podjechałem do dystrybutora, wysiadłem z auta i zacząłem nalewać paliwo. Wtedy usłyszałem głos, którego nie słyszałem od lat. Cichy, spokojny, ale znajomy. Odwróciłem się, a przy drugim dystrybutorze. stał Marek. Przez chwilę żaden z nas się nie ruszył. Spojrzał na mnie, ale to było spojrzenie człowieka, który wie, że nie ma już czego powiedzieć.

Zamarłem. W głowie miałem tysiąc słów, które chciałem mu kiedyś powiedzieć, ale wszystkie zniknęły. Stałem tylko, trzymając pistolet od dystrybutora, jakbym bał się, że jeśli się odezwę, coś pęknie. On spuścił wzrok, odłożył wąż, zapłacił i ruszył w stronę auta. Wsiadł, zamknął drzwi i przez chwilę siedział bez ruchu. Potem uniósł głowę, spojrzał na mnie jeszcze raz – krótkie, urwane spojrzenie – i odjechał.

Patrzyłem, jak jego samochód znika między drzewami. Zostałem sam, z mokrą koszulą i sercem, które biło jak wtedy, gdy miałem dziesięć lat i bałem się, że ojciec złapie mnie na kłamstwie. Usiadłem w aucie, nie włączając silnika.

Czułem, że właśnie wydarzyło się coś, co nie wymaga słów. Nie było już nic do wyjaśnienia. Tam, na tej stacji, zrozumiałem, że nie ma już żadnego „nas”. Jest tylko on i ja. Dwie obce twarze po dwóch stronach szyby. Odjechałem powoli, bez celu, z pustką w środku. Czułem, że coś się skończyło, choć może nigdy naprawdę się nie zaczęło.

Wróciłem do domu późnym wieczorem

Anna czekała w salonie, siedziała z książką, ale nie czytała. Spojrzała na mnie uważnie, jakby wiedziała, że coś się wydarzyło – Spotkałeś go? – zapytała cicho.

– Tak – odpowiedziałem po chwili. – I pierwszy raz poczułem, że naprawdę go nie znam.

Nie dopytywała. Wiedziała, że nie potrzebuję rozmowy. Marek odjechał, a razem z nim coś we mnie się uspokoiło. Już nie czułem gniewu, tylko zmęczenie. Przestałem szukać winnych. Dom, który zbudowaliśmy kiedyś z ojcem i matką, naprawdę przestał istnieć. Został w mojej pamięci – w zapachu sosnowych belek, w dźwięku młotka, w śmiechu matki.

Przed snem spojrzałem na Annę i zapytałem: – Może spróbujemy kupić coś swojego? Nie dlatego, że chcę mieć dom, ale dlatego, że chcę mieć miejsce, które będzie nasze. Uśmiechnęła się tylko. Nie potrzebowałem nic więcej. Tego wieczoru po raz pierwszy od dawna zasnąłem spokojnie, a w głowie wciąż słyszałem głos ojca: „Dom można sprzedać, ale nie można sprzedać ciszy, która po nim zostaje.”

Dominik, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: