Mam na imię Kamil, mam 20 lat i studiuję psychologię. I wiem – to ironiczne – że sam nie potrafię nazwać tego, co czuję, gdy myślę o ojcu. Po śmierci mamy nasze relacje się pogorszyły, ale bo raczej: umarły. Ojciec nigdy nie mówił dużo, ale teraz to już nawet nie udaje, że coś czuje. A może naprawdę nic nie czuje?
Ojciec czekał już na peronie
Skinął głową na przywitanie, jak znajomy z osiedla, nie rodzic. W samochodzie puścił radio. Jak zwykle. Milczeliśmy całą drogę do domu, a w tle leciał serwis informacyjny. Gdy weszliśmy do mieszkania, zrobił herbatę bez słowa, a ja usiadłem przy stole, on w fotelu. Telewizor szumiał. Cisza pomiędzy nami dudniła jak echo.
Pomyślałem wtedy o mamie. O tym, jak co roku zabierała mnie na groby, jeszcze zanim zmarła. Zapalała znicze i opowiadała historie o zmarłych, jakby byli tuż obok. To było prawdziwe, a teraz? Cmentarz to tylko scena i wszystko, co się dzieje wokół. Sztuczny zapach chryzantem, plastikowe znicze, kurtki zimowe i nieszczerość.
– Jutro rano idziemy na cmentarz – powiedział ojciec nagle, jakby rzucał komendę wojskową. – Weź się jakoś ubierz, bez tych dziurawych spodni.
Westchnąłem. Już wiedziałem, że w tym roku nie zagram tej roli w spektaklu żałoby bez zadania kilku niewygodnych pytań.
– Po co, skoro nawet nie pamiętasz, kiedy sam tam byłeś? – odparłem spokojnie, ale celowo.
Zamieszał zupę, spojrzał na mnie przelotnie – Bo tak trzeba. Szacunek do zmarłych.
– Ty nawet nie mówisz o niej po imieniu – warknąłem. – Mama. Małgorzata. Pamiętasz?
Odstawił łyżkę. W jego oczach pojawił się cień irytacji, ale nie odpowiedział od razu – Nie ucz mnie, jak mam przeżywać żałobę – rzucił w końcu.
– Tylko że ty jej w ogóle nie przeżywasz. Od pięciu lat nie powiedziałeś o niej nic. Może sam powinieneś sobie przypomnieć, czym jest szacunek – dorzuciłem cicho, ale z goryczą.
Nie powiedziałem ojcu, że wychodzę
Poszedłem w stronę osiedla, gdzie mieszkała Teresa – siostra mojej mamy. Zawsze mówiła: „Drzwi masz u mnie zawsze otwarte.” I nie kłamała. Nawet teraz, gdy zapukałem po latach. Usiadłem w znajomym fotelu, z którego kiedyś oglądałem z nią bajki. Po chwili postawiła przede mną kubek z parującą herbatą.
– Wiesz, że on nie pamięta, kiedy był ostatnio na jej grobie? – zacząłem bez ceregieli.
Westchnęła, jakby to pytanie znała od dawna – Kamil... Małgosia też nie była święta. Ich małżeństwo... różnie bywało.
Coś we mnie drgnęło. Teresa nigdy wcześniej nie mówiła o mamie inaczej niż w samych superlatywach – Co znaczy „różnie bywało”?
– Nie wszystko było tak, jak ci się wydaje. Czasem ludzie są razem tylko dlatego, że nie wiedzą, jak odejść.
– Czyli nikt mi nigdy nie powie prawdy?
– Może sam ją odkryjesz. Ale musisz być gotowy.
Wróciłem do domu późnym wieczorem
Ojciec siedział w kuchni, plecami do drzwi, z telefonem przy uchu. Światło z jednej lampki rzucało cień na jego kark. Nie zauważył mnie. Stanąłem w przedpokoju, słysząc każde słowo: – Nie wiem, czy on powinien wiedzieć – powiedział cicho. – Myślisz, że lepiej, żeby znał prawdę?
Chwila ciszy. W odpowiedzi słyszałem tylko niewyraźne szepty – zapewne Teresa.
– To już nie dziecko. A Gosia… przecież i tak chciała odejść.
– Wiem. Ale jeśli się dowie, że nie byłem święty…
Wszedłem gwałtownie do kuchni – Co to znaczy, że chciała odejść? – zapytałem lodowato. – I co ty zrobiłeś, tato?
Zapanowała cisza. Ojciec patrzył na mnie bez słowa. Telefon zadzwonił znowu – Teresa. Nie odebrał.
– Mówcie. Nie będę więcej grał w waszą grę – powiedziałem i poczułem, jak głos mi drży, ale nie od strachu. Od wściekłości.
– To skomplikowane – wydusił ojciec. – Myśleliśmy, że cię to nie dotyczy. Że jesteś za młody.
Ojciec usiadł na krześle i patrzył w podłogę
– Nie chciałem jej stracić – zaczął cicho. – Ale też nie umiałem jej zatrzymać. Gosia była… inna niż na początku. Milcząca, zamknięta. I coraz częściej nieobecna. Z czasem zacząłem ją kontrolować. Gdzie idzie, z kim rozmawia. Sam już nie wiem, czemu. Może bałem się, że mnie zostawi. Może chciałem być silniejszy, niż byłem.
– Czyli ją osaczałeś?
– Może… – przyznał z bólem. – Ale nigdy jej nie uderzyłem. Nigdy nie zdradziłem. Po prostu... trzymałem ją przy sobie na siłę.
Teresa przyszła, jakby czekała za drzwiami. Podała mi herbatę i usiadła obok – Kamil… ona naprawdę chciała odejść. Szukała mieszkania. Chciała zacząć od nowa. Ale wtedy przyszła diagnoza. Rak.
– Czyli to wszystko, ta cała wasza „żałoba”, to po prostu wyrzuty sumienia?
– Może. Ale nie potrafię inaczej.
Poszedłem na cmentarz pomyśleć w ciszy
Cmentarz nocą jest inny. Nie miałem planu, po prostu szedłem, aż nogi same doprowadziły mnie do jej grobu. Zatrzymałem się. Patrzyłem na wyryte litery: Małgorzata Kowal, 1973–2018. Nic więcej. Żadnych "kochaną żoną i matką". Tylko daty, jakby całe jej życie dało się podsumować kreską między rokiem urodzenia a śmierci.
– Wiedziałem, że w końcu sam tu trafisz – usłyszałem za plecami znajomy głos.
Odwróciłem się. Dziadek Marian stał kilka kroków dalej, z rękami w kieszeniach płaszcza. Spokojny jak zawsze.
– Nie wiem, po co tu jestem. Nic nie czuję – przyznałem.
– Bo szukasz prawdy, nie wspomnień. A to trudniejsze.
– Ona chciała odejść, wiesz? Od taty. Nie zdążyła.
Marian kiwnął głową – Domyślałem się. Była nieszczęśliwa, ale nigdy nie chciała nikogo obarczać.
– Czemu nikt nie mówił? – zapytałem. – Czemu wszyscy udawali? A co jeśli nigdy nie zrozumiem, kim była naprawdę?
– To nie musisz. Wystarczy, że spróbujesz pamiętać ją uczciwie. Po swojemu.
Wróciłem do siebie i nie zadzwoniłem nawet do ojca
Nie miałem po co. Wiedział, że żadne słowa nie cofną tego, co przez lata milczeli. Włączyłem lampkę, usiadłem przy biurku i patrzyłem na zdjęcie matki, które zawsze trzymałem w szufladzie. Zrozumiałem, że w naszym domu żałoba była tylko rolą, a pamięć – dekoracją. Ojciec czcił wspomnienie, którego sam nie chciał widzieć.
Nie zamierzałem już tego powtarzać. Chciałem pamiętać ją inaczej – nie przez kwiaty i znicze, ale przez prawdę, nawet jeśli bolała. Wtedy pomyślałem, że może szacunek bez szczerości był tylko ciszą. Taką, w której człowiek przestaje czuć, a zaczyna udawać. A ja miałem już serdecznie dość udawania.
Kamil, 20 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jestem zazdrosny o kolegę żony, bo nie wierzę w przyjaźń damsko-męską. To przykrywka, bo facetom chodzi tylko o jedno”
- „Wnuczka stale wyciąga ręce po pieniądze. Wpada do mnie jak klientka banku, a nie po to, by odwiedzić ukochaną babcię”
- „Spadek po ciotce miał być dla mnie błogosławieństwem, a stał się fatum. Nagle cała rodzina się ode mnie odwróciła”





