Byłam jedną z tych dziewczyn, które od dziecka marzyły o swoim ślubie. Biała suknia, długi welon, romantyczna muzyka, a potem pierwszy taniec wśród świec i konfetti. Ale nigdy nie sądziłam, że ten dzień faktycznie będzie aż tak piękny. Ceremonia odbyła się w starej, bielonej kapliczce na wzgórzu, otoczonej brzozami. Wiatr delikatnie muskał mój welon, a Marek patrzył na mnie, jakbym była jedyną osobą na świecie. Kiedy ścisnęłam jego dłoń przy przysiędze, pomyślałam: To mój człowiek. Na zawsze. Po ślubie goście bili brawo, sypali płatkami róż. Mama płakała, Basia zrobiła nam dziesiątki zdjęć, a Marek… Marek był idealny. Czuły, wzruszony, ciągle szeptał mi coś do ucha.

– Pięknie wyglądasz, Karolinko – powiedział, gdy zsunął mi welon z ramienia. – Jak z bajki.

A ty jesteś moim księciem – odparłam, przytulając się do niego.

Wtedy usłyszałam zimny, kontrolowany głos za plecami.

– Śliczna sukienka. Chociaż chyba nie do końca w twoim typie, prawda, Marku? – to była Teresa, jego mama.

Odwróciłam się z lekkim uśmiechem, zaskoczona tonem. Teresa była elegancka jak zawsze – granatowy kostium, idealnie ułożone włosy, brożka z perłą. Podeszła i pocałowała mnie w policzek, bez emocji.

– Witaj w rodzinie, Karolino – powiedziała. – Mam nadzieję, że wiesz, na co się piszesz.

Zaśmiałam się cicho, myśląc, że to tylko taki suchy żart. Że się stresuje, że to jej sposób na okazanie uczuć. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to będzie zapowiedź czegoś więcej. Czegoś dużo gorszego.

Ona tylko chce pomóc

Pierwsze dni po ślubie były jak z bajki. Zamieszkaliśmy w naszym mieszkaniu – dwa pokoje w nowym bloku, jeszcze pachniało farbą. Marek pomagał mi skręcać regały, wieczorami piliśmy herbatę w kartonowych kubkach i śmialiśmy się z tego, że nie mamy jeszcze porządnej kanapy. Wtedy zadzwoniła Teresa.

– Wpadnę jutro. Zobaczę, jak sobie urządziliście. Przyniosę coś na obiad – oznajmiła. Nie zapytała, czy mamy czas.

Zjawiła się punktualnie. Włos idealnie upięty, biały płaszcz bez jednej zmarszczki. Przez próg przeszła jak inspektor sanepidu.

Dywan w sypialni? Mało praktyczny. Kurz się zbiera – rzuciła, zerkając na stopy. – A te firanki… cóż, na twoim miejscu wybrałabym coś mniej infantylnego.

W kuchni zdjęła płaszcz i bez pytania zaczęła przekładać talerze z jednej półki do drugiej.

– Marek lubi mieć talerze na górze. Nie wiem, czemu tu są na dole – powiedziała tonem eksperta od życia mojego męża.

Stałam z boku, zaciskając szczęki. Po wizycie usiedliśmy w kuchni.

– Marek, czy twoja mama zawsze tak… ustawia ludzi?

– Daj spokój, ona tylko chce pomóc – wzruszył ramionami. – Jest trochę bezpośrednia, ale to nic osobistego.

Spojrzałam na niego. Naprawdę nie widział problemu. A ja już wiedziałam – to dopiero początek.

Poczułam się jak intruz w rodzinie

– Jedźcie beze mnie, ja naprawdę nie dam rady – powiedziałam, przykryta po nos kołdrą. Miałam gorączkę, dreszcze i nawet herbata z miodem smakowała jak karton.

Marek pocałował mnie w czoło i wyszedł. Jego kuzynka miała imieniny – klasyczny zjazd rodzinny u teściowej. Uznałam, że jeden raz mogę odpuścić. Wieczorem leżałam w łóżku, otulona kocem, gdy dostałam wiadomość od Basi: „Karola, Teresa właśnie oznajmiła, że ‘twoja żona chyba nie uznaje tradycji rodzinnych’. Wszyscy słyszeli.” Zimno przeszło mi po plecach. Zadzwoniłam do Marka.

– Co się tam działo?

– Nic, naprawdę. Mama tylko wspomniała, że szkoda, że cię nie było. Trochę się wkurzyła, bo ciocię Zośkę trudno ściągnąć, a ty nie przyjechałaś.

– „Nie uznaje tradycji”? Serio?! – podniosłam głos.

– Karola, nie rób z igły widły – westchnął. – Wiesz, że mama bywa… ostra, ale nie miej jej za złe.

Odłożyłam telefon bez słowa. Tego wieczoru poczułam się jak intruz w rodzinie, do której niby weszłam z miłości. Następnego dnia spotkałam się z Basią.

Powiedz mi wprost – zaczęłam. – Przesadzam? Basia nie zawahała się ani chwili.

– Albo się postawisz, albo cię zniszczy. Ona gra na długi dystans, Karola. I wie, jak rozgrywać ludzi takich jak ciebie.

Nigdy nie będzie jedną z nas

Wracałam z zakupów, kiedy usłyszałam głosy dochodzące z mieszkania. Drzwi były uchylone – Marek zapomniał domknąć. Zamarłam, słysząc znajomy, chłodny głos Teresy.

– Ona nigdy nie będzie jedną z nas. I dobrze by było, żebyś to w końcu zrozumiał, zanim będzie za późno.

– Mamo… – westchnął Marek. – Nie zaczynaj znowu.

– Nie zaczynam. Tylko mówię ci, że nie widzę w niej tego, co ty widzisz. Nie nadaje się. Nie ma tej... ogłady. Czasami mam wrażenie, że się wstydzi swojej prostoty.

Zakręciło mi się w głowie. Stałam jak wmurowana. Trzymałam siatkę z jogurtami i paczką makaronu, która zaraz wysunęła mi się z ręki i upadła na podłogę. W mieszkaniu zapadła cisza.

– Karolina? – Marek podszedł do drzwi.

Weszłam powoli, patrząc mu prosto w oczy.

To wszystko prawda? – zapytałam cicho. – Twoja matka ma wobec mnie jakiś plan?

– To nie tak, jak myślisz...

– A jak? – głos mi się załamał. – Bo ja myślę, że twoja matka mnie nie akceptuje, a ty nie masz odwagi się jej przeciwstawić.

Zamknęłam się w łazience. Woda leciała z kranu, a ja gapiłam się w lustro, próbując złapać oddech. Zasługiwałam na więcej niż bycie „nie dość dobrą” synową. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ma sens.

Małżeństwo to nie zabawa

Zadzwoniłam do Teresy dzień później.

– Chciałabym się z panią spotkać. Bez Marka – powiedziałam chłodno.

– Oczywiście – odpowiedziała bez zaskoczenia. – Zapraszam na herbatę. Mam ciasto.

Gdy weszłam do jej domu, pachniało cynamonem i cytryną. Wszystko – od perfekcyjnie uprasowanych zasłon po ustawione co do centymetra filiżanki – wołało: To ja tu rządzę.

– Usiądź, Karolino – wskazała mi fotel. – Napijesz się zielonej?

– Nie. Wolę szybko załatwić to, po co przyszłam – usiadłam sztywno. – Dlaczego mnie pani nie akceptuje?

Uśmiech zniknął z jej twarzy. Zsunęła okulary z nosa, spojrzała mi prosto w oczy.

– Wychowywałam syna na mężczyznę z zasadami, z ambicjami. A ty przyszłaś znikąd i wprowadziłaś chaos.

– Chaos? – powtórzyłam z niedowierzaniem.

– Pranie wieczorem, obiad o czternastej, a nie o trzynastej, firanki w kolorze mięty. I to twoje wieczne „dajmy sobie przestrzeń”. Małżeństwo to nie zabawa, Karolino. To obowiązek.

– Nie jestem pani problemem. To pani nie umie odpuścić. Pani syn ma żonę, nie mamusię – odpowiedziałam, czując jak rośnie we mnie gniew. – I nie zamierzam się nikomu kłaniać tylko dlatego, że uważa się za idealną matkę.

– Masz tupet – parsknęła.

Wyszłam trzaskając drzwiami. Na chodniku pierwszy raz od miesięcy poczułam ulgę. I siłę.

A ja jestem twoją żoną

Marek siedział przy stole, dłubiąc widelcem w zimnym makaronie. Wróciłam od jego matki kilka godzin wcześniej. Od tamtej pory nie powiedzieliśmy do siebie ani słowa.

Musimy pogadać – zaczęłam spokojnie.

– Domyśliłem się – mruknął. – Mama dzwoniła.

– A więc już wiesz. Powiedziała prawdę. Nie chce mnie. Nie chce nas.
Milczał.
– Marek, ja tego dłużej nie zniosę. Nie dam się codziennie oceniać, podważać, przestawiać. Albo postawisz granice i staniesz po mojej stronie… albo się pakuję.

Podniósł na mnie wzrok. Oczy miał zmęczone, jakby właśnie przebiegł maraton, ale nie ruszał się z miejsca.

– To moja matka, Karolina…

– A ja jestem twoją żoną – przerwałam mu. – Masz wybrać. Już nie mogę żyć w trójkącie, w którym zawsze jestem na przegranej pozycji.

Cisza. Długa, męcząca cisza.

– Nie umiem zerwać z matką kontaktu – wyszeptał.

Wstałam. Bez krzyku, bez histerii. Wzięłam walizkę z szafy i zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy. On siedział dalej. Nawet nie drgnął.

– Kocham cię, Marek. Ale siebie kocham bardziej.

Czasem miłość to za mało

Wynajęłam małą kawalerkę. Ściany były puste, lodówka głośno brzęczała, a łóżko skrzypiało przy każdym obrocie. Ale czułam się… spokojna.
Nie triumfowałam. Nie było zwycięzców. Była tylko decyzja, której nikt za mnie nie mógł podjąć. Marek napisał raz. „Tęsknię. Może byśmy porozmawiali?” Odpisałam: „Możemy, jeśli będziesz sam.” Nie odpisał. Wieczorami patrzyłam w sufit, myśląc, co by było, gdyby miał w sobie odrobinę odwagi. Gdyby powiedział mamie: „Stop. To jest moja żona.” Ale nie powiedział.

Z czasem przestałam sprawdzać telefon. Zaczęłam zasypiać bez zacisku w żołądku. Obejrzałam serial, który zawsze odkładałam, wróciłam na jogę, do czytania, do siebie. Nie żałuję miłości do Marka. Ale zrozumiałam coś bolesnego – czasem miłość to za mało. Bo kiedy jesteś w związku, a czujesz się jak intruz we własnym życiu… to nie jest miłość. To jest samotność we dwoje. A ja już nie chcę być samotna. Wolę być sama.

Karolina, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: