Są dni, kiedy siedzę w kuchni Haliny i myślę, że przestałam tu być sobą. Że gdzieś między czajnikiem a rachunkiem za prąd zgubiłam Monikę. Zgodziłam się na chwilowe mieszkanie z teściową, żeby odkładać na wkład własny. Minęło osiem miesięcy. Nadal mamy trzy walizki i łóżko polowe w pokoju Michała z dzieciństwa. Halina codziennie przypomina mi, że nie jesteśmy u siebie. – Światło w łazience paliło się dziś pięć minut. Rachunki się same nie zapłacą – mówi niby mimochodem. Ale ja czuję się wtedy jak pasożyt, który zużywa cudzy tlen.
Michał? Pracuje całe dnie. Wychodzi przed siódmą, wraca po dziewiętnastej.
– Musimy to przetrwać – powtarza.
Łatwo mówić, skoro jego mama nie punktuje mu każdego kliknięcia w czajnik. Staś, nasz trzyletni syn, raz zapytał:
– Mamusiu, a my też kiedyś będziemy mieć domek?
Nie odpowiedziałam. Bo już sama nie wiem.
My tu nie mieszkamy za darmo
– Światło się samo nie wyłączy – rzuciła Halina, gdy wróciłam z łazienki. Stałam jeszcze w drzwiach, z ręcznikiem na ramieniu. – A rachunki się same nie zapłacą.
Wzięłam głęboki oddech. Liczyłam do trzech. Do pięciu. Nie pomogło.
– Przepraszam, zapomniałam – wycedziłam przez zęby.
– Mhm – mruknęła i wytarła blat, chociaż już był czysty.
Stałam chwilę w miejscu. W głowie dudniło. Chciałam się odwrócić i wyjść, ale coś we mnie pękło.
– Pani Halino... My przecież też się dokładamy. Kupujemy jedzenie, płacimy za Stasia.
– Ale prądu to nie kupicie – odparła szybko. – Pralka, czajnik, światło w łazience – to nie jest za darmo.
– Czy ja naprawdę muszę się tłumaczyć z każdej żarówki?! – głos mi się załamał. – Czuję się tu jak złodziej. Jakbym coś kradła, a nie po prostu żyła.
– Oj, nie przesadzaj – parsknęła. – Nikt ci nic nie mówi, ja tylko...
– Właśnie, ciągle „tylko”! Ciągle jakieś „przypadkiem” zostawione komentarze. „Tylko” pytanie o wodę. „Tylko” wzrok, gdy otwieram lodówkę.
Halina zamilkła. Ściereczką pocierała już niewidzialną plamę na blacie. W ciszy słychać było, jak Staś bawi się w pokoju.
– My tu nie mieszkamy za darmo – dodałam cicho. – My tu tylko... próbujemy przeżyć.
Wyszłam. Ręcznik spadł mi z ramienia, ale nie wróciłam. W głowie miałam jedno zdanie: „Nawet oddychać tu nie mogę bez komentarza”.
Rachunki się same nie zapłacą
Michał wrócił po dziewiętnastej. Zdjął buty, rzucił torbę pod wieszak. Już miał iść do kuchni, kiedy zatrzymałam go w korytarzu.
– Musimy pogadać.
Zawiesił kurtkę. Nie lubił rozmów, które zaczynały się tym tonem. Westchnął.
– Co się stało?
– Pokłóciłam się z twoją mamą. Znowu.
– O co tym razem?
– O światło w łazience. Pięć minut. Powiedziała, że się samo nie wyłącza. Że rachunki się same nie płacą.
Michał przetarł twarz dłońmi.
– Monika, wiesz, jaka mama jest. Czepia się, ale... musimy to jakoś wytrzymać. Jeszcze trochę.
– Jeszcze trochę?! – uniosłam głos. – Ja tu żyję jak intruz. Ty wychodzisz rano i wracasz wieczorem. Masz gdzie uciec. Ja nie mam.
– Nie przesadzaj – burknął. – Mieszkamy u niej, to musimy się dostosować.
– A może to ty się dostosuj. Spróbuj choć jeden dzień posiedzieć z nią w kuchni. I licz każdą minutę włączonego czajnika.
Michał zamilkł. Przeszedł obok mnie, jakby mnie nie było.
– Nie chodzi tylko o światło – powiedziałam cicho. – Chodzi o to, że nie czuję się tu jak człowiek.
Zatrzymał się w progu.
– To nie potrwa wiecznie – rzucił. – A teraz daj mi coś zjeść, jestem wykończony.
Zostałam w korytarzu sama. A w głowie dudniło mi jedno: „On nigdy nie zrozumie. Dla niego to tylko przejściowy stan. Dla mnie – upokorzenie.”
Ona myśli, że tu rządzi
Szłam po szklankę do kuchni, kiedy usłyszałam ich głosy. Zatrzymałam się na schodach. Halina mówiła ściszonym tonem:
– Ona myśli, że tu rządzi. Ale to mój dom. I mój prąd. Ja nie będę wiecznie ich sponsorować.
Michał nie odpowiedział od razu.
– Wiem, mamo… Ale jeszcze trochę. Musimy uzbierać.
– Ciągle ma minę, jakby zaraz miała się popłakać. Dziecko to wszystko widzi.
Stałam jak wmurowana. W głowie kłębiło mi się tysiąc rzeczy. A najgłośniejsza była ta: on jej nie zaprzeczył.
Weszłam do kuchni. Halina spojrzała na mnie zaskoczona. Michał też. Usiadłam przy stole i spojrzałam na nich spokojnie.
– Może lepiej będzie, jeśli się wyprowadzimy. Choćby do wynajmu.
– Monika, nie dramatyzuj – Michał uniósł ręce.
– Dramatyzuję? Bo nie chcę być wyrzutem sumienia za zużycie prądu?
Halina zrobiła z siebie ofiarę:
– Ja tylko powiedziałam, że musimy się pilnować. Zimą wszystko droższe. A ja mam jedną emeryturę.
– A ja mam jedno życie – odpowiedziałam. – I nie zamierzam go przeżyć w twojej kuchni pod twoim wzrokiem.
Michał zacisnął zęby. Spojrzał to na mnie, to na matkę.
– Nie róbcie teraz scen, błagam. Wszyscy jesteśmy zmęczeni.
– Właśnie. I ja już wiem, czego mam dość – powiedziałam cicho. – Tego domu. Tego układu. Was.
Wstałam. Wyszłam. Nie trzaskałam drzwiami. To nie był wybuch. To była decyzja.
Przestałam udawać, że wszystko gra
Zebrałam rzeczy w niecałe dwadzieścia minut. Dwie torby. Ukochany koc Stasia. Jego pluszowy królik, bez którego nie zaśnie. Michał był jeszcze w pracy, Halina w sklepie. Idealny moment. Staś patrzył, jak pakuję rzeczy.
– Gdzie jedziemy?
– Na przygodę, kochanie – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się, choć miałam ściśnięte gardło.
Zamiast na spacer poszliśmy prosto na przystanek. Pojechaliśmy do Ani – mojej siostry. Zadzwoniłam z autobusu. Zdziwiła się, ale od razu powiedziała:
– Przyjeżdżaj. Otworzę ci kanapę.
Wysiadłam z autobusu z torbami i dzieckiem w ramionach. Czułam się jak zbieg. Ale lekki. Wolny.
Wieczorem zadzwonił Michał.
– Co ty wyprawiasz? Zabrałaś dziecko i zniknęłaś?
– Po prostu przestałam udawać, że wszystko gra. Nie chciałam robić scen. Ty też nie lubisz, prawda?
– Zachowujesz się jak dziecko – syknął.
– Może. Ale przynajmniej nie jak tchórz – odparłam i rozłączyłam się.
Siedziałam potem na rozkładanej kanapie z kubkiem herbaty, z małym śpiącym obok mnie. Nie miałam planu. Nie wiedziałam, co dalej. Ale pierwszy raz od miesięcy nikt nie komentował, że zagotowałam wodę w czajniku. „Wolę gnić w kawalerce niż czuć się jak złodziej światła” – pomyślałam i dopiłam herbatę do końca.
Nie musiałaś robić takiego przedstawienia
Wróciłam dwa dni później, po resztę rzeczy. Michała nie było w domu. Halina otworzyła mi drzwi z zaciśniętymi ustami. Nawet się nie przywitała.
Przeszłam obok niej bez słowa, od razu do pokoju. Torba, bluzy Stasia, książeczki, ładowarka. Zbierając, słyszałam jej kroki w korytarzu. Stała, patrzyła.
– Nie musiałaś robić takiego przedstawienia – powiedziała w końcu. – To tylko rachunki.
Podniosłam wzrok.
– Nie. To o szacunek. A jego tu zabrakło.
– Przecież nikt cię nie wyrzucał – uniosła brwi. – Tylko przypomniałam, że życie kosztuje.
– A ja przypominam, że ja też jestem człowiekiem. Nie liczbą z wodomierza.
Westchnęła. Zaczęła coś mówić, ale przerwałam:
– Pani Halino, to nie chodzi o prąd. Nie o wodę. Chodzi o to, że traktowała mnie pani jak lokatorkę, nie rodzinę. A ja naprawdę chciałam się tu poczuć jak u siebie.
– To mój dom – rzuciła chłodno.
– Wiem. Dlatego już nie będę tu mieszkać.
Wyszłam. Torba ciężka, ale ja lekka. Na schodach minęłam sąsiadkę z parteru. Uśmiechnęła się ciepło.
–Wyprowadzacie się?
–Tak – odpowiedziałam krótko. – W końcu.
Nikt za mną nie wybiegł. Nie zatrzymał. I dobrze. Bo tym razem naprawdę nie czułam już ani żalu, ani strachu. Tylko ulgę.
Monika, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wyręczam teściową w jesiennych porządkach i po kolana brodzę w błocie. To za mało, by przestała mieć mnie za złodziejkę”
- „Teściowa uważa, że mam 2 lewe ręce i nie nadaję się na panią domu. Nie mogę znieść, że stale rozstawia mnie po kątach”
- „Mąż woli obiadki teściowej od mojego rosołu. Nie będę więcej siedzieć w garach, skoro u mamusi smakuje mu bardziej”









