Nazywam się Daniel. Mam 28 lat i pracuję jako grafik freelancer. Z pozoru wszystko mam pod kontrolą – terminy, klientów, życie. Ale tak naprawdę rzadko czuję spokój. Całe życie byłem tym „ogarniętym” w rodzinie. Tym, co nie robi długów, nie znika na tydzień bez słowa, nie rzuca talerzami o ścianę. Wszystko przyjmowałem ze spokojem, nawet wtedy, gdy aż gotowało się we mnie od środka.

Moja siostra, Karolina, jest moim przeciwieństwem. Emocjonalna, impulsywna, dramatyczna. Czasem miałem wrażenie, że całe dzieciństwo spędziłem nie na zabawie, tylko na łagodzeniu jej wybuchów i szukaniu rozwiązań, kiedy znów coś zniszczyła lub zawaliła. Po ojcu została tylko cisza, więc ja byłem tym, kto ją ratował. I tak zostało.

Mama? Mama ma słabość do Karoliny. Zawsze miała. Jakby jej chaos był dowodem na to, że żyje pełnią życia. A ja? Ja byłem po prostu wygodny. Taki, co nie prosi i nie robi problemów. Dlatego to właśnie ja przelewałem pieniądze, kiedy Karolina mówiła, że nie ma na chleb. Że Marek ją zostawi, że nie wie, jak przetrwa ten miesiąc. Nawet jeśli na moim koncie był wtedy minus, a ja zlecenia szukałem z duszą na ramieniu. Bo przecież to siostra. Bo przecież rodzina.

Ja mam prawo do chwili szczęścia

Zobaczyłem to zupełnym przypadkiem. Przewijałem social media wieczorem, półprzytomny po kilku godzinach klejenia grafiki dla klienta z Londynu. I wtedy mignęła mi znajoma twarz. Karolina. Uśmiechnięta, w czerwonej sukience i opis: „Wreszcie coś dla mnie #sushi #lovehim”. Na kolejnym zdjęciu siedziała przy eleganckim stoliku z Markiem. Trzy rolki, jakieś ozdobione lody. Rachunek pewnie na cztery moje obiady. Dłoń mi zadrżała. Tydzień temu ryczała do słuchawki, że nie ma za co kupić chleba. Przelałem jej wtedy ostatnie 200 zł. Miałem zostać przy tych pieniądzach do wypłaty. Zrezygnowałem z zakupów, z wypadu z Asią do kina. I teraz patrzyłem, jak siostra uśmiecha się zza talerza z krewetkami. Wybrałem jej numer.

– Halo? – odebrała po kilku sygnałach.

– Karolina, ty mnie masz za idiotę?

– O co ci chodzi?

– Sushi, lovehim?! Tydzień temu mówiłaś, że nie masz na chleb. A teraz siedzisz w restauracji, jakbyś wygrała w totka?

– Marek mnie zabrał. Co miałam zrobić? Powiedzieć nie?

– A może przestać robić z siebie ofiarę, skoro nią nie jesteś?

Ty nic nie rozumiesz, Daniel. Jak zwykle. W twoim świecie wszystko jest czarno-białe. Ja mam prawo do chwili szczęścia, jasne?!

– Za moje pieniądze?

– Nienawidzę, jak to wypominasz. Jesteś jak ojciec.

Zamilkłem. Czułem, jak coś we mnie pęka.

Ona gra. A ty jej przyklaskujesz

Zajechałem do mamy dzień po tej rozmowie. Nie planowałem tego. Po prostu wstałem rano, nie odpisałem klientowi, nie zrobiłem kawy – wsiadłem w tramwaj i pojechałem. Potrzebowałem usłyszeć, że nie zwariowałem. Że mam rację. W kuchni pachniało kawą i podsmażanym chlebem. Mama jak zwykle w fartuchu, z upiętymi włosami. W tle leciała jakaś powtórka filmu.

– Daniel! Co za niespodzianka – ucieszyła się, całując mnie w policzek. – Głodny jesteś?

– Nie. Muszę pogadać, mamo.

Usiadła naprzeciwko, wyczuła powagę. Nie owijałem w bawełnę.

– Karolina mnie oszukała. Znowu. Wypłakała się, że nie ma co jeść. Przelałem jej kasę. A wczoraj widziałem zdjęcia – restauracja, sushi, wino, uśmiechy.

Mama zacisnęła usta. Milczała chwilę.

– Może Marek zapłacił. 

– Mamo, serio? Ona wie, co robi. Ona gra. A ty jej przyklaskujesz.

Nie mów tak o swojej siostrze!

– A jak mam mówić? Wiem, że zawsze była twoją ulubioną, ale ja też jestem twoim dzieckiem. I mam dość bycia bankomatem.

– Karolina po prostu miała cięższe życie. Ty zawsze dawałeś radę.

– Bo musiałem, mamo. Ktoś musiał.

Wstałem. W gardle ściskało. Mama nie powiedziała nic więcej. Patrzyła tylko na mnie, jakbym ją zdradził. Jakbym przestał być „tym dobrym”.

Rodzina od tego jest, nie?

Zostałem u mamy na noc. Powiedziała, że nie chce, żebym wracał tak rozdrażniony. Zgodziłem się – w połowie z grzeczności, w połowie z ciekawości. Coś mi nie grało. Miała ten specyficzny ton, jakby wiedziała więcej, niż chciała powiedzieć. Wieczorem leżałem na tapczanie w pokoju po dziadkach. Sufit znałem na pamięć – te same odpryski, te same rysy. Właśnie miałem zamknąć oczy, gdy usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Szept. Stłumiony śmiech. Podszedłem do uchylonych drzwi od kuchni. Głos Karoliny. Rozmawiała z koleżanką. Nie wiedziałem, że przyszła. Nie słyszałem domofonu.

– Mówię ci, Marek miał rację – chichotała. – Daniel to miękka faja. Tylko się rozkleję, pogadam o chlebku i już leci przelew. Daj spokój. On ma kasę, to niech się dzieli. Rodzina od tego jest, nie?

Stałem w ciszy. Serce waliło mi jak szalone. Otworzyłem drzwi. Powoli. Żadnego krzyku. Po prostu wszedłem i spojrzałem jej prosto w oczy.

– Wszystko słyszałem.

Karolina zamarła z telefonem w dłoni. Wyszedłem. Nie trzaskałem drzwiami. Nie musiałem. W tej ciszy i moim spokoju było więcej hałasu niż w krzyku.

Głupio wierzyłem, że się zmienisz

Zjawiła się dwa dni później. Nie zapowiedziała się. Po prostu zadzwoniła domofonem. Stała w moich drzwiach z podkrążonymi oczami, bez makijażu, w kurtce, która pamiętała lepsze czasy. Jakby próbowała wyglądać pokornie. Jakby grała skruchę.

– Możemy pogadać?

Wpuściłem ją bez słowa. Usiadła na mojej kanapie, tam, gdzie kiedyś płakała, że nie ma na rachunki. Tym razem milczała.

– Słucham – powiedziałem chłodno.

– Przepraszam – wydusiła. – Nie powinnam była tak mówić. Po prostu… ja się czasem zapędzam. Ty nie rozumiesz, jak to jest…

– Nie. Nie rozumiem. Nie rozumiem, jak można tak traktować kogoś, kto zawsze ci pomagał.

– Życie mnie nauczyło kombinować. Marek mówi, że jak się nie ogarnę, to sobie pójdzie. A ja nie chcę znów zostać sama. Ty masz wszystko: mieszkanie, pracę, spokój. Ja nie mam nic.

– Masz mnie. Miałaś. Ale to chyba nie wystarczało.

– Nie chciałam cię zranić… – jej głos się załamał.

– A jednak to zrobiłaś.

Usiadłem naprzeciwko. Nie krzyczałem. Nie płakałem. Byłem lodowaty. I widziałem, jak ten chłód ją boli bardziej niż wszelkie wybuchy.

– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałem cicho. – Że to nie był pierwszy raz. Zawsze coś. A ja zawsze wierzyłem. Bo jesteś moją siostrą. Bo głupio wierzyłem, że się zmienisz.

– Może jeszcze… – zaczęła.

– Nie. Już nie.

Nie odpowiedziała. Wyszła, nie odwracając się. A ja zostałem z pustką, która przypominała samotność, ale pachniała ulgą.

Jestem realistą. Ty byłeś naiwniakiem

To był przypadek. Szliśmy w tym samym kierunku. On z papierosem w ręce, ja z torbą z zakupami. Zauważył mnie pierwszy. Zwolnił. Uśmiechnął się, jakby nic się nie stało.

– No siema, rodzinka – rzucił z przekąsem.

– Serio? – zatrzymałem się. – Po tym wszystkim masz jeszcze czelność się uśmiechać?

A czego mam się bać? Przecież to nie ja płakałem przez telefon, że nie mam na jedzenie. Ale skoro działa, to czemu nie?

Zacisnąłem palce na pasku torby. Jeszcze chwila, jeszcze jedno jego słowo, a mogłem się zapomnieć.

– Jesteś śmieciem, Marek. Wiesz o tym?

– E tam. Jestem realistą. Ty byłeś naiwniakiem. Ludzie albo dają się wykorzystywać, albo nie. Ty się dałeś.

– Kiedyś to się na was zemści.

– Nie bądź taki dramatyczny. To tylko kasa. Przelew tu, przelew tam. Świat się nie kończy.

Palił spokojnie, patrząc mi prosto w oczy. W jego twarzy nie było krzty wstydu. Tylko ten sam chłód, który wcześniej widziałem u Karoliny.

– Masz rację – powiedziałem nagle. – To tylko kasa. Ale szacunek? Zaufanie? Rodzina? Tego się nie kupuje. I tego już nie macie.

Odwróciłem się. Nie czekałem na jego odpowiedź. Nie potrzebowałem jej. Nie szukałem już sprawiedliwości. Chciałem tylko spokoju.
I miałem wrażenie, że pierwszy raz w życiu naprawdę go dotknąłem.

Daniel, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: