Matka codziennie przeganiała mnie sprzed komputera, ale nie reagowałem. Nie miałem już siły. Była jak szwajcarski zegarek: punktualna, przewidywalna i strasznie uparta. Kiedyś toczyliśmy wojny, teraz po prostu nakładałem słuchawki, włączałem muzykę i udawałem, że jej nie słyszę. I tak wiedziałem, co będzie dalej. Dlaczego wciąż z nią mieszkałem? Po śmierci taty nie chciałem jej zostawiać samej w tym dużym mieszkaniu. Miałem oddzielny pokój, własną kuchenkę i łazienkę, ale dla niej nadal byłem jej „chłopczykiem”, który „nic o życiu nie wie o życiu, tylko klika w klawiaturę”. Okazało się jednak, że właśnie tam, gdzie mama widziała koniec świata, zaczął się mój nowy rozdział.

Nie szukałem miłości. To był czysty przypadek

Wystarczyło zwykłe kliknięcie w komentarz na jakimś forum o retro grach. Ktoś tam rzucił żart o „Prince of Persia” i musiałem odpisać – stary sentyment. Potem przyszła odpowiedź. Dowcipna. Celna. I podpisana: „Nika_78”. Zaczęliśmy pisać prywatnie. Na początku o grach, potem o filmach, potem... o wszystkim. Okazało się, że Nika też ma ponad trzydzieści lat, też mieszka z matką, też zżera ją frustracja.

– Nie boisz się, że piszesz z jakimś typem z piwnicy? – zapytałem kiedyś dla żartu.

– Ty też możesz być robotem stworzonym przez Google do badania samotności u ludzi po trzydziestce – odpisała.

Czułem, że zaczynam czekać na wiadomości od niej bardziej niż na kolejne wypłaty. Złapałem się na tym, że pierwszą rzeczą po przebudzeniu było sprawdzanie, czy napisała. I że zanim zasnę, odświeżam czat z nadzieją, że jeszcze jest online. Jednocześnie nie znałem jej twarzy, ale bałem się, że jak zaczniemy się pytać o wygląd, magia pryśnie.

Nie chciałem jej stracić

– A może byśmy się jednak spotkali? – zapytałem któregoś wieczoru, zanim zdążyłem się przestraszyć własnej odwagi.

Długo nie odpisywała. Gapiłem się w ekran, jakby od tego zależało moje życie. W końcu pojawiła się wiadomość: – Myślisz, że jesteśmy na to gotowi?

W tym pytaniu było wszystko – niepewność, ciekawość i strach. Też się bałem. Bałem się, że nie będzie chemii, że na żywo zabraknie słów, że się rozczarujemy. Ale bardziej niż tego, bałem się czegoś innego – że nigdy jej nie spotkam i to wszystko rozejdzie się po kościach.

Ustaliliśmy dzień, miejsce i czas. Ona zaproponowała kawiarnię w centrum, taką z roślinami i starymi meblami, które wyglądają jak z babcinego salonu. Powiedziała, że łatwo tam o bezpieczną ciszę. Miałem być w granatowej koszuli i czarnej kurtce. Ona napisała tylko: „Będę miała książkę – tę samą, o której ci mówiłam”.

Gdy wszedłem do kawiarni, od razu ją zobaczyłem

Siedziała pod oknem, z kubkiem herbaty, z tą książką i naprawdę była sobą. Miała kasztanowe włosy, trochę za duże okulary i uśmiech, który znałem już dobrze – tylko wcześniej widziałem go w słowach. Usiedliśmy. I nie przestaliśmy rozmawiać przez następne cztery godziny.

Po spotkaniu nie wróciłem od razu do domu. Błąkałem się po mieście z głupim uśmiechem na twarzy, jakby właśnie ktoś powiedział mi, że wygrałem los na loterii, a przecież tylko wypiliśmy herbatę, zamówiliśmy jedną wspólną tartę malinową i przegadaliśmy wieczór. Nic wielkiego. Ale właśnie dlatego to było wielkie.

Nika była dokładnie taka, jak w wiadomościach – uważna, błyskotliwa i ciepła. Nie musieliśmy niczego udawać. Nie było tego niezręcznego tańca wokół tematów, tylko płynność. Mówiła o swoim pisaniu, o tym, że kiedyś marzyła o zostaniu poetką, ale skończyła w księgarni. Ja opowiadałem o swojej pracy, o matce, o tym, jak próbuję balansować między byciem dorosłym a byciem synem.

Najpierw długo spacerowaliśmy, potem razem gotowaliśmy i oglądaliśmy te same filmy, które już znaliśmy, żeby patrzeć na reakcje tej drugiej osoby.
Czasem łapałem się na tym, że gapię się na nią i nie mogę uwierzyć, że tak się uśmiecha do mnie. W końcu musiał nadejść ten dzień – musiała poznać moją mamę.

Przyszedł czas na pierwsze spotkanie z mamą

– Żartujesz, tak? – powiedziała z niedowierzaniem, kiedy usłyszała, jak się poznaliśmy. – Przez forum o grach? Ty sobie chyba jaja robisz. – A ona nie ma żadnych... dziwnych zainteresowań? Kotów piętnaście albo bloga o tarotach?

– Ma jednego kota. I pisze poezję – odparłem z lekkim uśmiechem.

Mama była spięta, kiedy Nika przyszła pierwszy raz. A Nika? Nika była sobą. Spokojna, z humorem, przyniosła domowy sernik i kwiaty, których nazwy nawet ja nie znałem. I jakoś się rozeszło. Rozmowa przeszła od ciast, przez pogodę, aż po przepisy na gołąbki. Po godzinie mama już pytała, czy Nika lubi grzyby i czy chce z nią pojechać jesienią do lasu.

A ja? Siedziałem tam, trochę z boku, trochę w środku tego wszystkiego i nie mogłem się nadziwić. Moje dwa światy – ten domowy, bezpieczny, i ten nowy, odważny – właśnie się stykały. I zamiast eksplodować, zaczynały współistnieć.

Mama zrobiła coś, czego się nie spodziewałem

Wróciłem do domu, a ona siedziała przy stole z telefonem w ręce i zerkała na mnie z ukosa – No i co? – zapytała z udawaną obojętnością. – Ta twoja Nika... to ona chyba już na dobre, co? – Bo wiesz – ciągnęła dalej – ona jest jakaś... inna. Nie taka jak te wszystkie, co się teraz lansują na Instagramie. Normalna. Lubi ciasto, mówi „dzień dobry”, nie krzywi się na mój kompot. Może i dobrze, że ci tak ten komputer do życia był potrzebny...

– Mamo, czy ty właśnie powiedziałaś, że internet to nie samo zło?

– Nie przesadzaj – mruknęła. – Nadal uważam, że za dużo tam siedzisz. Ale skoro już tam siedziałeś, to chociaż dobrze, że coś z tego wyszło.

Nika była wtedy w pracy. A ja poczułem, że coś się zmieniło. Nie tylko w moim życiu, ale też w spojrzeniu mojej mamy. I może rzeczywiście miała rację – może z tym komputerem przesadzałem. Może przez lata uciekałem w ekran, bo bałem się życia. Ale właśnie tam, w tym „strasznym internecie”, poznałem kogoś, kto mnie z tego strachu wyciągnął.

Bartek, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: