Zawsze wracał późno, ale to przecież nic nowego, bo od lat robiliśmy razem nadgodziny. Tyle że ostatnio nie wracał zmęczony. Wracał... jakiś ożywiony. Czasem aż za bardzo. Raz przyszedł z różą. Ot, niby z kwiaciarni obok biura. Tylko że ta kwiaciarnia od miesiąca była zamknięta na remont – widziałam kartkę na drzwiach. Innym razem miał szminkę na kołnierzyku. Powiedział, że to pewnie od klientki, która się przytuliła na koniec rozmowy. Jasne. Bo przecież klienci zawsze tak robią.

Zaczęłam przyglądać mu się z dystansem

W telefonie miał ustawione hasło. Niby nic, ale znałam go. To nie był typ, który nagle zaczął się przejmować prywatnością.

– Dużo pracy dzisiaj? – zagadnęłam któregoś wieczoru.

– Masakra. Spotkanie z nowym klientem, a potem jeszcze trzeba było wszystko ogarnąć przed weekendem – rzucił, zdejmując buty.

Tyle że ja już wiedziałam, że żadne spotkanie się nie odbyło. Byłam tego dnia w biurze. Zajęłam się fakturami, wpadłam bez zapowiedzi. Jego nie było. A komputer – który miał zawsze wyłączony – został otwarty, z rozmową na komunikatorze. „Będę za chwilę, tylko zmienię koszulę, bo mam zapach cebuli z kuchni. 😘”

Nie powiedziałam nic, ale to był moment, w którym poczułam, że coś się sypie. Że nasz wspólny interes nie daje mi już poczucia bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie – zamieniał się w pole minowe.

W niedzielę wieczorem szykował się na „biznesową kolację”

Niby z potencjalnym partnerem, który miał wejść we franczyzę. Tylko że nie brał żadnych dokumentów, a na koszulę wybrał tę, której nawet nie wyprasował na naszą rocznicę. Białą, z dyskretnym połyskiem, której zawsze unikał, mówiąc, że wygląda w niej jak kelner.

– Nie za elegancko? – zapytałam niby żartem.

– A co, nie wolno mi dobrze wyglądać? – rzucił zaczepnie, poprawiając mankiet. – To poważne spotkanie.

Gdy wrócił, była północ. Pachniał tanimi perfumami – kobiecymi. Koszula, wrzucona na dno kosza na pranie, miała smugę czerwonej szminki przy kołnierzu. Wyjęłam ją ostrożnie i przez chwilę tylko siedziałam na łóżku i patrzyłam. I nie chodziło tylko o zdradę, a o brak szacunku. Włożyłam koszulę z powrotem do kosza, ale nie na spód. Na wierzch. Niech wie, że widziałam.

Zdecydowałam, że nie będę robić scen. Musiałam wiedzieć więcej

Zaczęłam przychodzić do biura wcześniej i zostawać dłużej. Przeglądałam dokumenty, faktury, terminarz spotkań. Nie śledziłam go, nie przeglądałam telefonu – nie chciałam być taką kobietą. Ale szukałam tropów i w końcu znalazłam. Nie w laptopie. Nie w papierach. W oczach naszej pracownicy – Sylwii.

Miała może trzydzieści lat, była z nami od dwóch sezonów. Zawsze uśmiechnięta, miła. I trochę zbyt pewna siebie, kiedy on był w pobliżu. Zobaczyłam, jak na niego patrzy. Jak przewraca oczami, gdy mówię coś o wspólnym weekendzie, który planujemy. Jak podśmiewuje się, kiedy odwracam wzrok.

Pewnego dnia zostałam w kuchni, udając, że rozliczam dostawę. On myślał, że wyszłam. Usłyszałam ich rozmowę, śmiechy, pocałunek. Nikt mi nie musiał tłumaczyć, co się dzieje za drzwiami. Wyszłam i z rozmachem otworzyłam drzwi, a oni spojrzeli na mnie jak dzieci przyłapane na podjadaniu ciasta.

– Porozmawiamy później – powiedziałam lodowato i zatrzasnęłam drzwi.

W głowie już rozpisywałam, jak go wyczyścić z biznesu

Zawsze uważał, że nie poradzę sobie bez niego. Że to on ma kontakty, że to on zna się na sprzedaży, że bez jego twarzy firma by nie przetrwała. A ja? „Ty jesteś od ogarniania zaplecza”. Tymczasem to ja pilnowałam faktur, księgowości, terminarzy, rekrutacji. To ja budowałam zespół i rozwiązywałam kryzysy, kiedy on nie odbierał telefonu. I nagle uświadomiłam sobie coś jeszcze: ja już i tak prowadzę ten interes. On tylko błyszczy.

Pierwszy ruch był drobny. Zmieniłam hasła do konta firmowego i maila, tłumacząc, że „informatyk coś poprzestawiał, muszę wszystko ustawić na nowo.” Potem złożyłam zlecenie na nowy projekt strony – bez jego twarzy, za to z nazwą, którą od dawna nosiłam w głowie, bardziej moją, bardziej profesjonalną.

Po tygodniu rzucił: – Sylwia ma super pomysł na letnie eventy. Może dać jej więcej swobody?

– Możemy. Ale to ja ją będę nadzorować. Chcę mieć wgląd w każdy wydatek.

Zdziwił się, ale nie protestował. Pomyślałam wtedy, że być może nawet nie zauważy, jak powoli wypycham go z własnego interesu.

Jeśli ma kogoś innego, to niech sobie z nią też założy firmę

Wieczorami siedziałam z notesem i rozpisywałam scenariusze: kogo zabieram ze sobą, jakie umowy wypowiadam, jak ogłaszam rozstanie. Miałam wszystko gotowe. Nowa nazwa firmy – już zarejestrowana. Logotyp – zaprojektowany. Księgowa – poinformowana. Pracownicy, ci lojalni, wiedzieli, że coś się kroi. Co więcej – dwie dziewczyny z kuchni podeszły po pracy i powiedziały: – Jeśli coś się wydarzy, my idziemy z tobą.

To dodało mi odwagi. Nie chciałam rozbijać firmy z dnia na dzień. Chciałam ją odzyskać. Krok po kroku, zgodnie z prawem. Bo to ja miałam większość udziałów. Bo to ja podpisywałam umowy najmu. On nigdy się tym nie interesował. Teraz miał się zdziwić.

Kiedy pewnego wieczoru powiedział, że „trzeba przemyśleć nowe inwestycje”, usiadłam naprzeciwko niego z herbatą i uśmiechem – Zgadza się. Ja już to przemyślałam i odchodzę.

Zawiesił wzrok na mojej twarzy – Co? Z firmy?

– Z firmy, z małżeństwa, z układu, w którym jestem tłem dla twoich numerków. Mam już wszystko przygotowane. Umowy wypowiem w przyszłym tygodniu. Nowa działalność startuje za dwa – Wstałam, zabrałam swój notes i wyszłam z salonu. Za mną została cisza. Przede mną – wolność. Może niełatwa, ale moja.

Kilka tygodni później siedziałam już w nowym biurze

Było znacznie mniejsze, ale przytulne, takie na nowy początek. On próbował. Najpierw pisał, potem dzwonił, a gdy zrozumiał, że nie odpowiem, przyszedł. Stał w drzwiach z kwiatami, jakby tymi kilkoma różami dało się cofnąć czas i wymazać kłamstwa, w które tak lekko wszedł. Patrzył na mnie, jakby liczył, że się wzruszę.

– Naprawdę to wszystko przekreślisz? – zapytał.

– Ja niczego nie przekreślam. Ty to zrobiłeś.

Nie zapraszałam go dalej. Odwróciłam się i wróciłam do kuchni. Po chwili usłyszałam, jak drzwi się zamykają. Bez trzaśnięcia. Cicho. Może pierwszy raz w życiu zrozumiał, że to naprawdę koniec. Nie był już moim mężem, nie był też wspólnikiem. Był tylko przeszłością, którą przeżyłam – i której nie chcę już nigdy powtórzyć.

Alicja, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: