Macierzyństwo miało mnie ocalić. Kiedy życie wydawało się puste, a każdy dzień zlewał się z kolejnym w bezbarwną plamę, jedynym, czego pragnęłam, było dziecko. Wierzyłam, że pojawienie się maleństwa wypełni we mnie jakąś niewidzialną wyrwę. Że dzięki niemu znajdę sens, radość i spokój, których tak długo szukałam.
Czekałam na nie z taką tęsknotą, jakby miało być odpowiedzią na wszystkie moje pytania. Ale teraz, kiedy jestem matką, boję się przyznać nawet przed sobą: nie jestem szczęśliwa. Czuję się zagubiona, zmęczona, obca we własnym życiu. I coraz częściej myślę, że nie tak to miało wyglądać.
Nie tak sobie wyobrażałam ten dzień
– Wiesz, ja bym już chciała – powiedziałam cicho, prawie szeptem.
– Chciała co? – Michał spojrzał na mnie znad laptopa.
– Dziecko. Chciałabym, żebyśmy spróbowali.
Uśmiechnął się i wstał, żeby mnie pocałować w czoło. Nie było w tym romantyzmu, bardziej coś jak „oczywiście, kochanie, skoro ci na tym zależy”. Ale wtedy to wystarczyło. Od miesięcy chodziłam pusta w środku. Wszystko, co kiedyś cieszyło – praca, wyjazdy, nawet spotkania z przyjaciółkami – przestało mnie interesować. Czułam się jak cień samej siebie. Dziecko miało być nowym początkiem.
Każdy nowy miesiąc starań był dla mnie jak mała nadzieja. Ale każdy kończył się porażką. Michał był cierpliwy, ale widziałam, że nie rozumie tej desperacji, z jaką czekałam. Jemu było wszystko jedno – jak się uda, to się uda, jak nie, to też nie koniec świata. Dla mnie był.
Test ciążowy pokazał dwie kreski w piątek rano. Nie płakałam. Stałam na środku łazienki z testem w ręce i patrzyłam na swoje odbicie w lustrze, próbując się poczuć tak, jak wyobrażałam sobie, że się poczuję. Ale zamiast euforii czułam tylko ciszę. Ogromną, ciężką ciszę. Może to zmęczenie. Może to strach.
– Jestem w ciąży – powiedziałam wieczorem. Michał się ucieszył. A ja tylko kiwnęłam głową.
I próbowałam w to wszystko naprawdę uwierzyć.
Udawałam, że mnie to cieszy
Ciężarówka z meblami dziecięcymi przyjechała szybciej, niż myślałam. Michał oszalał na punkcie urządzania pokoju – łóżeczko, baldachim, ściana w delikatne chmurki, wszystko w idealnym odcieniu beżu i błękitu. Patrząc na niego, czułam coś na kształt wzruszenia.
Widziałam, jak z dnia na dzień zmienia się w ojca. Kupował książki o ciąży, robił mi koktajle z awokado, mówił do brzucha. Ja? Ja tylko udawałam, że to czuję. Udawałam, że to wszystko mnie cieszy.
Pierwsze miesiące mijały spokojnie. Brzuch powoli rósł, badania były w porządku. Każdy mówił, że promienieję, że wyglądam pięknie. A ja w środku byłam jak za szybą – obserwowałam siebie z zewnątrz, uśmiechałam się, mówiłam to, co trzeba, ale nic nie docierało do mnie naprawdę.
Czekałam, aż pojawi się to uczucie, o którym mówiły wszystkie koleżanki: „miłość od pierwszego ruchu”. Ale kiedy po raz pierwszy poczułam kopnięcie, zamiast łez radości, poczułam coś nieprzyjemnego. Bo było mi niewygodnie. Bo nie mogłam spać.
Michał wzruszył się, kiedy położył rękę na moim brzuchu i poczuł ruch.
– To nasz syn – powiedział z dumą. A ja znów pokiwałam głową i przytuliłam się do niego, choć najbardziej chciałam wtedy wyjść, zamknąć się w łazience i krzyczeć.
Zaczęłam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak.
Czułam tylko zmęczenie
Poród trwał osiem godzin. Mówili, że jak tylko usłyszę pierwszy krzyk, zapomnę o bólu. Ale ja nie zapomniałam. Leżałam wyczerpana, z zaschniętym gardłem, i patrzyłam na położną, która coś do mnie mówiła, ale jej słowa nie miały sensu.
Michał był obok, trzymał mnie za rękę. W końcu podali mi syna. Był malutki, czerwony, z zaciśniętymi piąstkami. Wszyscy czekali, że go przytulę, że się rozkleję. Uśmiechnę się. Powiem coś.
– Chcesz go potrzymać? – zapytał Michał, jakby sam nie mógł się doczekać.
– Za chwilę – odpowiedziałam. Miałam ochotę tylko zamknąć oczy.
Wróciliśmy do domu po trzech dniach. Było już po świętach, śnieg topniał. Michał nosił małego po mieszkaniu, a ja patrzyłam, jak usiłuje go utulić. Chciałam, żeby się nim zajął. Żeby był ojcem idealnym, skoro ja nie potrafię być matką.
– Zobacz, jak się do ciebie uśmiecha – mówił Michał.
– On nie wie, co robi – odpowiadałam. – Dzieci się nie uśmiechają świadomie w tym wieku.
– Ale i tak się uśmiecha do ciebie – nie poddawał się.
Nie rozumiałam, dlaczego on potrafił się cieszyć, a ja czułam tylko zmęczenie. Takie, które zżerało mnie od środka.
Nikt mnie nie uprzedził
Nie tak miało być. Mały ciągle płakał, a ja wyłam w poduszkę. Każde jego kwilenie wbijało mi się w głowę jak dźwięk alarmu. Kiedy budził się po raz piąty tej samej nocy, miałam ochotę uciec. Po prostu wyjść z domu, bez słowa, i już nie wracać. Ale zostawałam, bo przecież tak trzeba. Bo matka nie ucieka.
– Dobrze sobie radzisz – mówiła mama, kiedy przychodziła z zakupami. – Widzisz, jaka jesteś dzielna?
Uśmiechałam się tylko, a po jej wyjściu siadałam na podłodze w kuchni i płakałam. Nie czułam się dzielna. Czułam się pusta. Wszyscy pytali o dziecko, nikt o mnie. Michał próbował pomóc, ale jego pomoc była jak plaster na złamanie.
– Idź się prześpij, ja się nim zajmę – powtarzał, a ja kładłam się, lecz sen nie przychodził. W głowie dudniło mi jedno zdanie: „Nie nadajesz się do tego”. Z każdą godziną wierzyłam w nie coraz bardziej.
Którejś nocy, kiedy syn znowu płakał, nie mogłam wstać. Michał obudził się, zabrał dziecko, a ja usiadłam na łóżku i zasłoniłam twarz rękami. Bałam się spojrzeć w lustro, bo miałam wrażenie, że tam już nie ma mnie – tylko ktoś obcy, zimny, zmęczony, zły.
Próbowałam coś z tym zrobić
Minęły miesiące, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że odliczam godziny do wieczora. Nie dlatego, że marzyłam o śnie – bo ten i tak nie przynosił mi ulgi – ale dlatego, że wtedy nikt niczego ode mnie nie chciał. Michał wracał z pracy, brał syna na ręce i przez chwilę panował spokój. Patrzyłam na nich z mieszanki ulgi i zazdrości. On potrafił go rozśmieszyć jednym słowem, a ja czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Zaczęłam chodzić na terapię, postanowiłam o siebie zadbać. Kiedyś kochałam kino, spacery, ludzi.
– To minie – powtarzał Michał. – Wszystko się ułoży.
– A jeśli nie? – zapytałam pewnego wieczoru.
– Na pewno sobie poradzimy – odparł, nie patrząc mi w oczy.
Nie wiedziałam, czy bardziej boję się, że ma rację, czy że się myli.
Któregoś popołudnia, gdy mały zasnął, usiadłam przy łóżeczku i długo na niego patrzyłam. W jego oddechu było coś spokojnego, czystego. Pomyślałam, że on nie jest winny. To ja się pogubiłam. Nie chciałam przestać być matką. Chciałam tylko choć raz znowu poczuć, że potrafię nią być.
Stałam się silniejsza
Codziennie wstaję, robię mleko, przebieram, tulę. Uśmiecham się. I coraz częściej zdarzają się przebłyski czułości, kiedy synek kładzie mi głowę na ramieniu, albo gdy śmieje się w kąpieli. Ale wciąż nie ma w tym tej magii, której się spodziewałam. Nie czuję się matką z okładki magazynu. Jestem zagubiona i wciąż bardzo zmęczona. Ale robię, co mogę.
Czasem, gdy słyszę, jak inne kobiety opowiadają z zachwytem o macierzyństwie, zastanawiam się, co robię źle. Może to ze mną coś nie tak. A potem przypominam sobie, że każda z nas ma swoją historię. Nie wszystkie są proste. Nie wszystkie są szczęśliwe.
Powiedziałam kiedyś Michałowi: – Ja go kocham, ale nie czuję się szczęśliwa. Zamilkł. A potem tylko przytulił mnie mocno, jakby tym gestem chciał mi powiedzieć, że to wystarczy. Może rzeczywiście wystarczy.
Już nie czekam na cudowną przemianę. Nie czekam, aż wróci ta dawna ja. Bo ona nie wróci. Ale może nowa ja też ma w sobie coś wartościowego – nawet jeśli jest trochę poobijana, trochę sfrustrowana, ale też silna. Bo jest. Bo walczy. Bo kocha.
Macierzyństwo mnie nie uratowało, ale też nie zniszczyło. Zmieniło i dało coś nowego. I może to właśnie jest życie – nie bajka, nie katastrofa. Tylko coś pośrodku. Te małe chwile szczęścia, upadki i podnoszenie się wciąż na nowo.
Izabela, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Babcia zapisała mi w testamencie swój pierścionek zaręczynowy. Niespodziewanie dostałam szansę na wielkie bogactwo”
- „Teściowa nawet na Wszystkich Świętych okazywała mi pogardę. Odpaliła się, gdy postawiłam tani znicz z dyskontu”
- „Nie chciałam być natrętną teściową, ale nie wytrzymałam. Gdy odkryłam, co wyrabia mój zięć, nie mogłam siedzieć cicho”









