Opiekowałam się panią Elżbietą jak własną babcią. Gdy któregoś dnia powiedziała, że chciałaby przepisać na mnie mieszkanie, bo „zasługuję bardziej niż jej córka” zrobiło mi się miło, choć początkowo nie brałam tego na serio. Z czasem jednak temat wracał coraz częściej i to właśnie wtedy zaczęły się dziwne sytuacje, które dziś rozumiem zupełnie inaczej.
Zaczęło się zwyczajnie
Zobaczyłam ogłoszenie znalazłam na portalu lokalnym – starsza pani po udarze szuka opiekunki na pół etatu. Godziny elastyczne, możliwość zamieszkania. Zadzwoniłam bez większych nadziei, bo takich ofert było mnóstwo, a odpowiedzi jeszcze więcej. Ale ku mojemu zaskoczeniu, już następnego dnia odezwała się kobieta – córka seniorki. Przedstawiła się jako Renata.
– Mama potrzebuje kogoś do pomocy w codziennych czynnościach. Mycie, jedzenie, zakupy. Ja mieszkam kilkadziesiąt kilometrów dalej, a z pracą nie mogę sobie pozwolić na codzienne dojazdy – mówiła szybko, jakby chciała mieć to już za sobą.
Dwa dni później poznałam panią Elżbietę. Miała 83 lata, pogodną twarz i przenikliwe oczy, które zdawały się widzieć więcej, niż mówiły usta. Na powitanie chwyciła mnie za rękę i powiedziała: Tylko nie mów do mnie „babciu”. Nie jestem jeszcze aż tak stara.
Uśmiechnęłam się. Była czarująca. Opowiadała dużo o przeszłości, o mężu, który zmarł dziesięć lat temu, o córce, z którą – jak twierdziła – „nie mają o czym rozmawiać”. Zaczęła mówić do mnie „dziecko”, a ja łapałam się na tym, że codziennie wychodząc od niej, czuję, jakby ktoś gasił we mnie światło.
Z każdym dniem zyskuję jej zaufanie
Któregoś dnia przy herbacie pani Elżbieta spojrzała na mnie i powiedziała:
– Wiesz, czasem myślę, że lepiej byłoby, gdybyś to ty była moją córką. Renatę interesuje tylko, czy jeszcze żyję. A ty... Ty jesteś tu ze mną. Widzę, jak się starasz. Jak mnie słuchasz.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam się dziwnie – wzruszona, a jednocześnie jakbym słyszała coś, czego nie powinnam. Po chwili dodała:
– Myślę o tym, żeby przepisać ci mieszkanie. I tak nie wezmę go do trumny, a ty jesteś jedyną osobą, której naprawdę ufam.
– Proszę pani, przecież ja tu tylko pomagam. Nie oczekuję niczego więcej – Roześmiałam się nerwowo, próbując zbagatelizować temat.
Początkowo nie brałam jej słów na poważnie. Ale gdy wspomniała, że już rozmawiała z notariuszem, poczułam, jak coś ściska mi żołądek. Czy to możliwe, że naprawdę chce mi zapisać mieszkanie? Zaczęłam czuć się dziwnie. Z jednej strony – wdzięczność. Z drugiej – niepokój.
Od tamtej chwili temat wracał coraz częściej
Nie minął tydzień od tej rozmowy, a do drzwi zapukała Renata. Pojawiała się rzadko, zwykle niezapowiedziana i zawsze z lekkim grymasem niezadowolenia na twarzy. Tym razem też nie wyglądała na zadowoloną. Weszła do salonu, gdzie pani Elżbieta siedziała w fotelu, czytając gazetę.
– Przyszłam zobaczyć, czy jeszcze wiesz, jak wyglądam. No i dowiedzieć się, kto się tu urządza na nową właścicielkę mieszkania.
– Co ty wygadujesz? – syknęła Elżbieta. – Kto ci takich głupot nagadał?
– Sama mi mówiłaś, że planujesz coś zmienić w testamencie – rzuciła Renata ostro. – I nagle tu się pojawia młoda, sprytna dziewczyna, która akurat jest „taka dobra i kochana".
Stałam w przedpokoju z torbą zakupów i miałam ochotę zniknąć. Nigdy wcześniej nie byłam w centrum rodzinnej awantury. Wiedziałam jedno: zaczęło się. I nie będzie już odwrotu. Córka przez kilka dni się nie odzywała, nie pojawiała się w mieszkaniu, nie dzwoniła. Starsza pani chodziła poddenerwowana, choć starała się to ukryć. Kilka dni później, kiedy skończyłam myć naczynia po kolacji, zawołała mnie do salonu. Na stole leżały jakieś dokumenty.
– To szkic testamentu. Tylko szkic, bo oficjalnie będzie dopiero po wizycie u notariusza. Ale chcę, żebyś wiedziała, że mówię poważnie. Ty się mną zajmujesz. Ty się troszczysz. A ona tylko pyta, ile pieniędzy zostało na koncie.
Serce mi waliło. Nigdy nie sądziłam, że znajdę się w takiej sytuacji – trzymając w rękach papier, z którego wynika, że mieszkanie warte kilkaset tysięcy może pewnego dnia należeć do mnie. Wzięłam dokumenty, choć z wahaniem. Coś w tej sytuacji zaczęło mnie uwierać, jak kamień w bucie.
Następnego dnia poszłam do prawnika
Pokazałam mu papiery, a on po piętnastu minutach wertowania papierów spojrzał na mnie poważnie.
– To nie jest projekt testamentu. To wydruk z internetu bez żadnej wartości prawnej. A podpisy nie istnieją.
Przez kilka dni chodziłam jak we śnie, ale nie mówiłam pani Elżbiecie o wizycie w kancelarii. Co miałabym powiedzieć? Że podejrzewam ją o oszustwo? Kiedy jednak znów zjawiła się Renata, wszystko nagle nabrało jasności. Nie była sama. Towarzyszył jej mężczyzna – około pięćdziesiątki, schludnie ubrany, z teczką pod pachą.
– Mama, to jest pan notariusz. Przyszliśmy uporządkować sprawy. – Renata zerknęła na mnie z jawną pogardą. – Chyba nie chcesz, żeby ktoś później powiedział, że cię zmanipulowano, prawda? Masz prawo rozporządzać swoim majątkiem. Ale nie wtedy, kiedy jesteś chora i zależna od kogoś, kto... – spojrzała na mnie znacząco – ma w tym interes.
Notariusz rozkładał papiery, Renata coś szeptała matce do ucha, Elżbieta była coraz bardziej zdezorientowana, a ja patrzyłam na to z boku, czując, jak wzbiera we mnie wściekłość.
– W porządku – powiedziałam w końcu chłodno. – Skoro pani nie potrzebuje już mojej pomocy, rozumiem, że mogę odejść. Nie czekałam na więcej. Wyszłam, zostawiając za sobą mieszkanie, które nigdy nie miało być dla mnie. I kobietę, której ufałam jak własnej babci.
Nie wróciłam już do pracy w opiece
Minęły trzy miesiące. Przez pierwsze tygodnie wciąż łapałam się na tym, że spoglądam na telefon z nadzieją, że pani Elżbieta zadzwoni, że wszystko odkręci, że przeprosi. Ale nie zadzwoniła. Później dowiedziałam się przypadkiem – od sąsiadki z klatki – że Renata z mężem wprowadzili się do mieszkania matki, a Elżbieta trafiła do prywatnego domu opieki, na obrzeżach miasta.
– To przecież lepiej dla niej – mówiła sąsiadka. – Ma opiekę, pielęgniarki, wszystko pod ręką. A córka podobno sprzedała już swoje mieszkanie. Teraz robią remont w tym po mamie.
Poczułam, jak coś mnie ściska w środku. Nie ze złości. Z żalu. Zrozumiałam wtedy, że to wszystko było zaplanowane. Może nie od początku. Może Elżbieta naprawdę chciała mi zapisać mieszkanie. Może naprawdę czuła do mnie sympatię. Ale Renata była sprytniejsza i dopięła swego. Nie chodzi o to mieszkanie. Chodzi o to, że dałam się nabrać. Że uwierzyłam komuś, kto traktował mnie jak pionek. Kto pozwolił, żebym przez chwilę poczuła się ważna. Kochana. Dziś wiem jedno – nie każda obietnica jest szczera. I nie każda rodzina kończy się na nazwisku.
Ewelina, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jako matka trójki dzieci nie mam szans na miłość. Faceci uciekają, bo nie chcą kobiety z takim bagażem”
- „Nauczycielka matematyki rozdawała jedynki jak ulotki, a dyrekcja przymykała oko. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce”
- „2 kreski na teście mnie zaskoczyły, ale to był dopiero początek. Mąż zareagował w najgorszy możliwy sposób”









