Przez ostatnie lata jej życia to ja opiekowałam się babcią — z przyzwyczajenia, z wdzięczności, z miłości. Po jej śmierci byłam pewna, że nie zostawiła po sobie nic wartościowego, bo nigdy nie mówiła o żadnych pieniądzach ani majątku. Wszystko zmieniło się jednak w dniu, kiedy dostałam od notariusza wezwanie do odczytania testamentu. Wtedy dowiedziałam się o pierścionku zaręczynowym, który, jak się okazało, mógł zmienić moje życie.

Ostatnia wola babci

W kancelarii notarialnej siedziałam zgarbiona na krześle, dłubiąc nerwowo paznokieć przy kciuku. Obok mnie kuzyn Roman gapił się w telefon, jakby to wszystko go kompletnie nie obchodziło. A może naprawdę nie obchodziło – on rzadko odwiedzał babcię. Ostatni raz chyba na zeszłoroczne święta.

– Pani Zuzanno – odezwał się notariusz, poprawiając okulary – pani babcia, Helena Górska, zostawiła testament, który został sporządzony w obecności świadków, zgodnie z przepisami. Na mocy testamentu, pani Zuzanna otrzymuje pierścionek zaręczynowy po moim świętej pamięci mężu. Jest ukryty w pudełku po landrynkach, w dolnej szufladzie kredensu w jadalni.

Roman zachichotał. Spojrzałam na niego z niechęcią. Dla niego to był żart. Dla mnie coś więcej. Babcia nigdy nie rozstawała się z tym pierścionkiem. Mówiła, że to jedyna rzecz, jaką dostała od dziadka, zanim wyjechał do pracy do Francji i już nigdy nie wrócił. Wyszłam z kancelarii oszołomiona. Pierścionek. Dlaczego właśnie on? Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co w nim takiego szczególnego. Ale czułam, że nie chodzi tylko o pamiątkę.

Skarb w pudełku po cukierkach

Pojechałam do starego mieszkania babci. Przekręciłam zamek, a znajomy zapach naftaliny i lawendowego mydła uderzył mnie w twarz. Kredens w jadalni skrzypiał jak zwykle, kiedy otwierałam dolną szufladę. Pudełko po cukierkach, stare, metalowe, wytarte na rogach, leżało z boku. W środku – zapamiętana z dzieciństwa broszka w kształcie liścia, kilka pocztówek z czasów PRL i... pierścionek.

Był skromny, ale elegancki. Złoty z dużym, jasnozielonym kamieniem. Przymierzyłam go. Pasował jak ulał. Zdziwiło mnie, że pierścionek był tak... ciężki. Wtedy przypomniałam sobie jedno zdanie babci, które kiedyś rzuciła mimochodem, kiedy byłam jeszcze nastolatką: Zuzia, ten kamień to nie byle co. Gdybyś kiedyś była w potrzebie... Nie dokończyła wtedy. Uznałam to za bajkę. A może... nie?

Wyjęłam telefon i zrobiłam zdjęcie pierścionka. Chwilę później siedziałam już w aucie, gapiąc się na ekran, przeszukując Google Grafika. Zielony kamień, złoty pierścionek, stare jubilerstwo. Przewijałam obrazy, aż w końcu trafiłam na coś, co sprawiło, że zakręciło mi się w głowie. To nie był szmaragd. To był demantoid.

Ekspert od cudów

Następnego dnia wzięłam wolne w pracy i pojechałam do antykwariatu jubilerskiego na Nowym Świecie. Weszłam do środka, a za ladą stał starszy mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu i dłoniach jak z encyklopedii anatomicznej – szczupłych, precyzyjnych, gotowych rozłożyć cały świat na części.

– W czym mogę pomóc? – zapytał.

– Mam pierścionek... rodzinny – podałam mu ostrożnie metalowe pudełko.

– Proszę pani... – zaczął cicho, niemal jakby się bał własnych słów – ma pani w ręku kawałek historii. To demantoid, jeden z rzadszych kamieni szlachetnych. Ale to nie wszystko. Oprawa sugeruje XIX wiek, możliwe, że rosyjska robota. Jeśli to autentyk – zamilkł i spojrzał na mnie – może być wart naprawdę dużo. Nawet bardzo dużo.

– Ile... „bardzo dużo”?

– Jeśli to, co podejrzewam, się potwierdzi – minimum sto tysięcy. Może dwa razy tyle. Musiałbym go wysłać do certyfikacji.

Cena wspomnień

Nie spałam całą noc. Myśli biegały w kółko. Następnego dnia oddałam pierścionek do certyfikacji. Miałam tydzień czekania. I przez ten tydzień zaczęłam snuć plany. Spłata kredytu, wyjazd za granicę, nowy samochód, może nawet własna kawalerka... Ale jednocześnie czułam, że coś we mnie się kłóci. Bo czy naprawdę mogłabym sprzedać coś, co babcia nosiła przez całe życie? Czy to nie byłoby jak sprzedanie kawałka niej?

Spotkałam się z mamą i pokazałam jej pierścionek.

– Boże, ona go nigdy nie zdejmowała. Myślałam, że go gdzieś pochowaliście z nią – zaśmiała się nerwowo. – Wiesz, że babcia kiedyś mówiła, że ten kamień dostała od dziadka nielegalnie przywieziony z Uralu? Kiedyś to był luksus.

– I co mam z nim zrobić? – zapytałam.

– To twój pierścionek. Babcia chciała, żebyś go miała. Zrób z nim, co chcesz. Ale nie wmawiaj sobie, że musisz być sentymentalna. Ona by się raczej ucieszyła, że może ci jeszcze w czymś pomóc. Tylko że ja wcale nie byłam pewna, czy chcę pomocy za taką cenę.

Decyzja, która zmienia wszystko

W piątek odebrałam telefon od jubilera. Głos miał spokojny, ale wyczuwałam w nim nutę ekscytacji.

– Certyfikat potwierdził nasze przypuszczenia. Kamień to naturalny demantoid z Uralu, pięknie zachowany, niesamowite nasycenie barwy. Oprawa – mistrzowska robota, Petersburg, około 1890 roku. To prawdziwa rzadkość. Jeśli zdecyduje się pani go sprzedać, mogę zorganizować aukcję prywatną. Zainteresowanie będzie duże, a cena... Prawdopodobnie między 200 a 300 tysięcy złotych. Wszystko zależy od licytujących.

Zamilkłam. To była zawrotna suma. Dla mnie, dziewczyny, która całe życie żyła „na styk”, która znała wartość każdej złotówki.

Wieczorem znów pojechałam do mieszkania babci. Usiadłam na jej starym fotelu, spojrzałam na pierścionek i wzięłam zeszyt, który kiedyś babcia prowadziła jako dziennik – leżał w szufladzie od lat. Przeglądałam zapisane strony. Trafiłam na zdanie zapisane drżącym pismem: „Jeśli kiedyś będziesz w sytuacji bez wyjścia, ten pierścionek może ci pomóc. Ale pamiętaj, Zuzanno – nigdy nie oddawaj czegoś, co kochasz, za coś, czego ci tylko brakuje.”

Złoto, które waży więcej niż pieniądze

Nazajutrz zadzwoniłam do jubilera i powiedziała, że nie sprzedam go. Nie teraz. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że decyzja – nawet ta najtrudniejsza – może być lekka jak piórko.

– Rozumiem – odpowiedział bez cienia zawodu.

Mijały tygodnie, potem miesiące, a pierścionek został ze mną, schowany w tym samym pudełku po landrynkach, które teraz leżało na mojej półce w sypialni. Czasem go zakładałam – na specjalne okazje, na trudniejsze dni. Nie po to, żeby się nim chwalić. Raczej po to, żeby poczuć, że babcia gdzieś tam nadal jest. Że patrzy i kiwa głową, jak wtedy, gdy mówiłam coś mądrego, ale nie do końca wierzyłam w swoje słowa.

Nie jestem bogata. Dalej pracuję na etacie, spłacam kredyt, wciąż chodzę w tych samych butach co dwa lata temu. Ale mam coś, czego nie da się przeliczyć. Mam babciny pierścionek, który przypomina mi, że jestem częścią czegoś większego. Czegoś, co przetrwa więcej niż inflację czy zmianę pracy. I wiem, że jeśli kiedyś będę musiała... to on tu będzie. Gotowy, by mi pomóc. Ale póki co – po prostu jest. I to wystarczy.

Zuzanna, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: