Wszyscy mi mówią, że mam szczęście. Bo wiek słuszny, a głowa jeszcze pracuje. Bo sama sobie radzę. Bo dom zadbany. Bo pieniądze są. A ja im odpowiadam – no tak, szczęście jak w banku. Tylko że z tym szczęściem to jest jak z cukrem – niby słodki, ale jak się przesadzi, to mdli. Zresztą, co to za szczęście, kiedy każdy przychodzi tylko się uśmiechnąć, a jakby trzeba było porozmawiać, to już mają coś pilnego do zrobienia.

Wnuki przyjdą, pogrzebią w ciasteczkach, zrobią parę ładnych min do telefonu, a potem lecą. Nawet herbaty do końca nie wypiją. A ja? A ja siedzę. Patrzę przez firankę na ich plecy. I myślę sobie, że może dobrze, że nie wiedzą, ile mam na koncie. Bo jeszcze by zaczęli się starać. A tak – mam spokój. To chyba wszystko, co powinnam napisać na początek. Nie po to, żeby się żalić. Tylko żeby ktoś zrozumiał, dlaczego zrobiłam, jak zrobiłam. Bo dla mnie to wszystko było całkiem logiczne.

Wnuki widziały we mnie tylko bankomat

Wnuki przychodziły w soboty. Zawsze o tej samej porze, jak listonosz z emeryturą – beznamiętnie, z rutyny. Siedzieli przy stole, rozmawiali ze sobą, czasem zerknęli na mnie jak na starą firankę, która jeszcze się trzyma, ale nikt nie wie po co.

– Babciu, masz może coś słodkiego? – zapytał Kajtek, już na wejściu.

– A co, sklep zamknęli? – odparłam z uśmiechem, ale i z ironią, której nie zrozumiał.

– No ale u ciebie zawsze są te kruche z marmoladą...

Wyjęłam puszkę z szafki. Oczywiście, że były. Piekłam je co piątek, chociaż nikt nigdy nie podziękował.

– A herbata? – dodała Julia, nawet nie patrząc w moją stronę.

– Sama sobie zrób, czajnik masz bliżej niż ja.

Popatrzyli na mnie zaskoczeni, może nawet lekko obrażeni. A ja tylko siedziałam i udawałam, że skupiam się na szydełkowaniu. Takie drobne złośliwości – mój sport narodowy.

– Babciu, a czemu ty tak zawsze... jakoś dziwnie się zachowujesz? – zapytała Julia po chwili.

– A czemu wy zawsze jakoś nijako? Uśmiechnięci, grzeczni, ale jakby was nie było.

– My tylko chcemy być mili...

– Milutcy. No tak. A wiecie, co jest po drugiej stronie uśmiechu bez głębi? Cisza. I samotność.

Zamilkli. Patrzyli na siebie, jakby szukali instrukcji obsługi babci. Ale takiej książeczki nikt im nie wręczył przy narodzinach. W końcu Kajtek znów się odezwał, ostrożnie:

– A jakbyśmy... przyszli też w środę?

Podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy.

– W środę to ja mam inne spotkania. Z bankiem.

Nie wiedzieli, że chodzi mi o samotne liczenie odsetek. Taki mój teatrzyk. Dla nich.

W środy nikt zwykle nie dzwonił

W środę rano zaparzyłam sobie kawę i usiadłam przy kuchennym stole, wyjmując koperty z górnej szuflady. Bank, obligacje itd. Miałam swoje rytuały. Tabelki, długopis, cichy szelest papieru – to wszystko dawało mi złudzenie kontroli. Nawet jeśli nie miałam już nad kim tej kontroli sprawować. Usłyszałam dzwonek. Nikt nie dzwonił w środy. To dzień zarezerwowany dla ciszy.

– Cześć, babciu… – Kajtek stał w progu, z rękami w kieszeniach. – Wiem, że masz spotkanie z bankiem, ale pomyślałem, że może…może bym posiedział z tobą chwilę.

Westchnęłam teatralnie i wskazałam głową krzesło.

– Napijesz się czegoś? – zapytałam po chwili.

– Jeśli mogę.

Wstawiłam wodę. Patrzyłam na niego ukradkiem.
– Babciu… – zaczął cicho. – Wiesz… rodzice nie mają lekko. Kredyty, rachunki. Mnie głupio o tym mówić, ale… czy mogłabyś nam trochę pomóc?

Nie patrzyłam na niego. Wlałam herbatę do szklanki i postawiłam ją przed nim. Sięgnęłam do portfela i wyciągnęłam złotówkę.

– Tyle na początek – powiedziałam, kładąc monetę przed nim. – Zobaczymy, co z tym zrobisz.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Widziałam, jak walczy ze sobą – czy zapytać, czy wstać i wyjść. Ale nie zapytał. Wziął złotówkę. I wziął herbatę. 

To tylko złotówka

Minęło kilka tygodni. Kajtek nie wspomniał już ani słowem o tamtej rozmowie. Przychodzili jak zwykle – z Julką, raz w tygodniu, uśmiechnięci, pachnący perfumami z promocji. O złotówce nikt nie mówił. 

– Babciu, może pojedziemy razem do kina? – zagadnęła Julka któregoś dnia. – Jest nowy film o miłości, taki ciepły.

– O miłości? – parsknęłam. – A ty co wiesz o miłości, dziewczyno.

– Babciu… – westchnęła, ale się uśmiechnęła. Miała w sobie cierpliwość po moim świętej pamięci mężu.

– A jak chcesz koniecznie do kina, to weź Kajtka. On ma złotówkę, może postawi ci popcorn – dodałam złośliwie.

Kajtek się zarumienił. Patrzył gdzieś w bok, udając, że wiąże buta.

–  A co ja mogę za to kupić, to tylko złotówka… – mruknął.

– Złotówka - to wszystko albo nic. Zależy, jak ją potraktujesz.

– Ale przecież… ty masz tyle, babciu. Aż tak żal ci tych pieniędzy? – rzucił nagle, bardziej z bólem niż z wyrzutem.

– Żal. Bardzo. Ale nie pieniędzy, Kajtuś. Tego, co one robią z ludźmi. Jak zmieniają spojrzenia. Słowa. Uśmiechy.

Zamilkli oboje. Siedzieli przy stole, jak uczniowie, którym ktoś właśnie wyrwał zeszyty z ławki.

– Można się starać o stypendium – powiedziałam po chwili. – Albo pójść do pracy na wakacje. Ja tak robiłam.

Ale to inne czasy, babciu

– Inni ludzie też. Tyle że wtedy nikt się nie uśmiechał dla pozoru. Tylko naprawdę.

Wnuki powinny znać wartość pieniądza

W niedzielę pojawiła się ich matka. Nie zapowiedziała się, jak zwykle. Weszła bez pukania, rzuciła torebkę na krzesło i od razu zaczęła:

– Mamo, nie wiem, co ty mówisz dzieciom, ale Kajtek chodzi przybity. Julka też. Ty zawsze wszystko komplikujesz. Zamiast im dać, pomóc…

– Pomóc? Dałam złotówkę – powiedziałam, nie ruszając się z miejsca.

– Złotówkę?! – zaśmiała się pusto. – Mamo, przecież ty masz oszczędności, fundusze, lokaty. Co ci szkodzi ich trochę wesprzeć?

– A kto mi pomoże, kiedy przestanę pamiętać, jak się nazywam? – zapytałam. – Kajtek? Ty? Ktokolwiek?

– Przesadzasz – rzuciła, kręcąc głową. – Ja nie proszę o fortunę. – Mamo… ja naprawdę mam ciężko.

– Wiem. Ale ja nie jestem bankiem. I nie jestem winna, że ty żyjesz ponad stan.

– Chciałam tylko, żeby dzieci miały lepiej.

– A ja chcę, żeby znały wartość pieniądza. I nie przychodziły do mnie tylko wtedy, kiedy akurat są w sklepach promocje.

Szczera rozmowa

Pewnego dnia do moich drzwi zapukał Kajtek. Przez chwilę myślałam, że znów o coś poprosi. Ale nie tym razem. Usiadł, jak zwykle, wziął ciastko i powiedział tylko:

– Kupiłem bułkę komuś pod sklepem za tą złotówkę od Ciebie. Myślę, że ty właśnie tego chciałaś. Żebym sam zdecydował, jak ją wykorzystam.

Westchnęłam. To nie było takie proste.

– A czemu nie dałaś więcej? Przecież mogłaś…

– Mogłam. Ale wtedy nie zrozumiałbyś nic. A ja nie jestem od dawania. Chcę byście znali wartość pieniądza.

Julka siedziała cicho. Tylko patrzyła. W końcu wyszeptała:

– Czyli… nigdy nam nie pomożesz?

– Pomogę, ale tylko wtedy, gdy zmienicie swoje podejście i nauczycie się szacunku do pieniędzy.

Zamilkli. A ja znów poczułam spokój. Nie dlatego, że było dobrze. Ale dlatego, że pierwszy raz od dawna… coś do nich dotarło.

Myślisz, że to znak?

Wnuki przychodzą rzadziej. Może to przez szkołę, może przez życie, a może dlatego, że już nie piekę ciastek. Czasem dzwonią. Kajtek pisze krótkie wiadomości: „Jak się czujesz?”, „Potrzebujesz czegoś?”. Bez ozdobników. Bez oczekiwań. Z konta nie znikają duże kwoty. Zresztą, co mnie to dziś obchodzi? Czasem śmieję się sama do siebie, że umrę z pełnym portfelem, a potem będą się zastanawiać, po co tyle trzymałam. I niech się zastanawiają. Ostatnio przyszedł Kajtek sam. Usiadł przy stole, wyjął z kieszeni złotówkę.

– Babciu, znalazłem drugą. Identyczna. Myślisz, że to znak?

– Może. A może tylko przypadek. Ale jak chcesz, możesz znów spróbować zrobić z niej coś sensownego.

– Wiesz, myślałem, że ty mnie wtedy karałaś.

– Może i tak było. Ale chyba bardziej próbowałam ci coś pokazać, że pieniądze można wykorzystać dla czegoś wartościowego.

– Dobrze, że jesteś, babciu.

Zostawił monetę na stole.

– Tym razem twoja kolej.

Spojrzałam na nią. Leżała sobie, zwykła, błyszcząca. A jednak – jakby cięższa.

Łucja, 82 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: