Mam na imię Bartek. Trzydzieści cztery lata, stanowisko menedżera w korporacji, dwa monitory na biurku i wielki kubek z logo firmy. Z zewnątrz – facet stabilny, poukładany, taki, co ma plan na wszystko. A w środku… coraz częściej chaos. Siedem lat temu ożeniłem się z Kasią. Była wtedy moim wszystkim – śmiechem w niedzielny poranek, zapachem naleśników i tą, z którą chciałem się zestarzeć.
Mamy psa – Lunę, adoptowaną ze schroniska. Od kilku miesięcy Kasia coraz częściej „wychodzi z psem”. Wydawało mi się to dziwne, bo zawsze prosiła mnie o to. Na początku tłumaczyłem to sobie, że może takie spacery na świeżym powietrzu i jej dobrze robią. Pracuje zdalnie, mało ludzi widuje, więc może to sposób, żeby odetchnąć. Jednak spacery zaczęły trwać dłużej, coraz częściej kończyły się po zmroku, a po powrocie jej policzki płonęły...ale nie od zimna.
– Wyjdę z Luną – rzuciła, zakładając czapkę.
– To może ja też z Wami pójdę? – zaproponowałem.
– Nie trzeba, miałeś pracowity dzień, odpocznij. A ja się trochę przewietrzę – uśmiechnęła się krótko i wyszła.
Słowo „przewietrzę się” zaczęło brzmieć jak wyrok. Z czasem zauważyłem, że częściej się uśmiecha. Tylko nie do mnie. W telefonie coś migało – krótkie wiadomości, które znikały szybciej, niż zdążyłem odczytać. Nie jestem typem, który grzebie w cudzym telefonie. Zawsze uważałem, że zaufanie to podstawa. Ale to zaufanie… zaczynało się sypać jak kurz z niedomytego biurka.
Kasia wracała ze spacerów coraz później
Wieczory stały się najgorszą porą dnia. W pracy mogłem zająć głowę raportami, mailami, telefonami. Ale kiedy wracałem do domu i zegar zaczynał miarowo odmierzać sekundy, wszystko we mnie zastygało. Kasia wracała ze spacerów coraz później. Pachniała innymi perfumami niż dotąd, mówiła cicho, jakby ciągle była gdzieś myślami poza domem. Kiedyś, gdy ściągała buty, zapytałem:
– Długo cię nie było.
– Luna wyrwała mi się ze smyczy, nie mogłam jej złapać – odpowiedziała od razu, bez zawahania.
Zacząłem coraz bardziej się jej przyglądać. Wiedziałem, że coś się w niej zmieniło. Przestała być spokojna. Gdy próbowałem z nią rozmawiać, odpowiadała półsłówkami.
– Może w weekend gdzieś pojedziemy? – zaproponowałem pewnego wieczoru.
– Nie wiem, zobaczymy – odparła, nie odrywając wzroku od telefonu.
Nie pamiętałem już, kiedy ostatni raz spojrzała na mnie tak, jak dawniej. Któregoś dnia zaproponowałem, że pójdziemy razem na spacer z Luną.
– Widziałem, że coś kręci, ale nie dałem za wygraną.
Kiedy wyszliśmy z bloku, zobaczyłem, że na ławce pod klatką siedzi Marek, sąsiad z naprzeciwka. Luna szarpnęła smycz i zaczęła kierować się w jego stronę, jakby był dla niej kimś bliskim. Zauważyłem, że Kasia posłała w jego stronę delikatny uśmiech, a on go odwzajemnił. Wróciliśmy do domu. Tamtego wieczoru długo nie mogłem zasnąć. Leżałem i myślałem o jej uśmiechu – tym samym, który kiedyś należał do mnie, a teraz, jakby po cichu, powędrował gdzieś indziej.
Czy jeszcze coś przede mną ukrywasz
Od kilku dni wszystko wyglądało tak samo. Kasia wychodziła z psem o tej samej porze, wracała coraz później, a ja próbowałem nie dać się zwariować. Wmawiałem sobie, że to tylko zbieg okoliczności. Z okna widziałem, jak Marek wychodzi z klatki niemal w tym samym momencie co ona. Może po prostu lubią te same godziny na spacer? Może rozmawiają o psach, o pogodzie? Starałem się wierzyć, że nic więcej ich nie łączy.
Wieczorem, przy kolacji, postanowiłem zapytać.
– Z kim tyle rozmawiasz ostatnio? Ciągle coś piszesz – powiedziałem, udając, że to zwykła ciekawość.
– Z Anką, z pracy. Bo chcesz wiedzieć wszystko? – odparła ostro.
– Nie wszystko. Tylko to, czy jeszcze coś przede mną ukrywasz.
– Nie dramatyzuj, Bartek.
Wzrok miała chłodny, jakby dawno przestało jej zależeć, by mnie uspokoić. Milczeliśmy do końca kolacji. Potem wstała, wzięła telefon i wyszła do drugiego pokoju. Słyszałem jej śmiech, cichy, lekki, taki, jakiego dawno nie słyszałem w naszym domu. Luna położyła się obok mnie, głowę oparła o moje kolano. Pogłaskałem ją po karku i pomyślałem, że w tym wszystkim tylko ona nie udaje.
Tego dnia wróciłem wcześniej z pracy. Nie planowałem tego, po prostu nie mogłem już dłużej siedzieć w biurze i udawać, że wszystko jest w porządku. Kiedy parkowałem samochód, zobaczyłem ich. Na ławce przed blokiem siedziała Kasia. Obok niej Marek. Nie rozmawiali głośno, ale widziałem ich twarze. Uśmiechali się. Jego dłoń leżała blisko jej, tak blisko, że wystarczyłby jeden ruch. W tamtej chwili poczułem coś, co trudno nazwać. To nie była wściekłość ani zazdrość, raczej chłód, który przeszedł mi przez całe ciało. Kiedy podszedłem, Kasia nagle zamilkła, a Marek powoli wstał. Spojrzałem na nią. Nie potrafiłem krzyczeć, nie potrafiłem też udawać, że nic się nie dzieje.
– To tak wyglądają te twoje spacery? – zapytałem cicho.
Jej usta drgnęły, ale nie odpowiedziała. Odwróciłem się i odszedłem. Nie oglądałem się za siebie. Wróciłem do mieszkania, usiadłem na podłodze obok Luny. Czułem w uszach tylko własny oddech. Nie było furii ani łez. Była cisza, taka, która zostaje, gdy już wszystko się skończy.
To nie było tak, jak myślisz
Minęły dwa dni, odkąd zobaczyłem ich razem. Kasia wracała jakby nic się nie stało. Udawała normalność, ja – spokój. W domu panowała cisza, gęsta i obca. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać o czymkolwiek poza tym, co konieczne. Kiedy w końcu próbowała coś powiedzieć, nie chciałem już słuchać.
– To nie było tak, jak myślisz – zaczęła.
– Nie wiem już, jak myśleć – odpowiedziałem spokojnie.
– To się po prostu stało.
– Nie. Ty to zrobiłaś. To nie pogoda, nie przypadek, nie nuda.
Po tych słowach usiadła na kanapie, schowała twarz w dłoniach i długo milczała. Luna położyła się między nami, jakby chciała złagodzić napięcie, ale to już niczego nie mogło zmienić. Zamknąłem się w sypialni, wyjąłem walizkę i zacząłem się pakować. Koszula, kilka koszulek, dokumenty. Kiedy wychodziłem, zapytała tylko:
– I co teraz?
– Teraz już nic.
Zatrzasnąłem drzwi. Na klatce pachniało kurzem i chłodem. Nie czułem gniewu, tylko zmęczenie. Wiedziałem, że cokolwiek by powiedziała, nic już tego nie cofnie.
Tym razem naprawdę idę sam
Znalazłem małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Dwa pokoje, wąski balkon i cisza, której na początku nie mogłem znieść. Lunę zabrałem ze sobą. Pierwszej nocy kręciła się niespokojnie, jakby nie rozumiała, dlaczego tu jesteśmy. Potem przywykła. Ja też. Wieczorami chodziliśmy na długie spacery. Patrzyłem na pary z psami, na ludzi, którzy rozmawiali, śmiali się, trzymali za ręce. Czasem wyobrażałem sobie, że Kasia i Marek też tak idą – może tą samą trasą, tylko po drugiej stronie miasta. Może też śmieją się z czegoś błahego, jakby nic wcześniej nie istniało. Pewnego wieczoru zadzwoniła.
– Tęsknię za tobą – powiedziała po chwili ciszy.
– Tęsknisz za tym, że ktoś ci wierzył – odpowiedziałem i się rozłączyłem.
Potem wyszedłem na długi spacer. Patrzyłem, jak Luna goniła za cieniem gałęzi, jakby chciała złapać coś, co ciągle jej umyka. Wtedy zrozumiałem, że ja robiłem to samo przez ostatnie miesiące.
Minęło pół roku. Rano wychodziłem do pracy, wracałem późnym popołudniem, a Luna zawsze czekała przy drzwiach, jakby pamiętała każdy mój krok. Wieczorami spacerowaliśmy po parku. Znałem już wszystkie ścieżki, każdy zakręt i ławkę, na której można było usiąść i przez chwilę niczego nie czuć. Nie szukałem już ukojenia. Cisza stała się częścią dnia, spokojniejszą niż dawniej. Nie było w niej złości ani żalu. Tylko pustka, której nauczyłem się nie bać.
Czasem myślałem o Kasi – bez gniewu, bez potrzeby rozliczeń. Zrozumiałem, że zdrada nie zaczyna się w łóżku. Zaczyna się wtedy, gdy przestajesz patrzeć drugiej osobie w oczy. Kiedy uśmiechasz się nie tam, gdzie powinieneś, a milczenie staje się wygodniejsze niż prawda. Luna zatrzymała się pod drzewem i spojrzała na mnie, czekając na sygnał. Ruszyliśmy dalej, powoli, bez pośpiechu. Była noc, chłodne powietrze pachniało deszczem. Szedłem przed siebie, już bez planu, bez złudzeń, ale też bez strachu. Wiedziałem, że tym razem naprawdę idę sam.
Bartek, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy odkryłam plamy na kołnierzyku męża, postanowiłam pobrudzić swoje sumienie. Pomógł mi w tym jego najlepszy kumpel”
- „Pracowałem na 2 etaty, by żona miała na ciuchy. Była tak bardzo wdzięczna, że radością dzieliła się z kochankiem”
- „Myślałam, że jesienny las zamiast grzybów podarował mi miłość życia. Zamiast motyli w brzuchu czuję dziś rozczarowanie”









