Nie twierdzę, że byłam idealną żoną. Nudziło mnie gotowanie, nie cierpiałam sprzątania, a z zakupów zawsze wracałam z czymś, czego „wcale nie planowałam”. Ale jedno wiem na pewno — kochałam mojego męża. Tak po prostu, zwyczajnie.
Wierzyłam w nasze „na zawsze”, nawet wtedy, kiedy zaczęliśmy się coraz bardziej rozmijać. Myślałam, że to tylko przejściowe. On – zmęczony pracą, ja – zafiksowana na codziennych obowiązkach. Rutyna? Jasne. Ale przecież każdy związek przez to przechodzi. Prawda?
No właśnie. Prawda. Tyle że w naszym przypadku ta „rutyna” była idealną przykrywką. Dla niego – żeby uciekać do kochanki pod pretekstem „kolejnego zebrania z klientem”. A dla mnie – żeby przymykać oczy na oczywistości. I tak żyliśmy w dwóch równoległych rzeczywistościach, które w końcu zderzyły się ze sobą z hukiem. Ale nie, nie zrobiłam sceny. Nie wrzeszczałam, nie rzucałam talerzami. Zamiast tego uśmiechnęłam się pod nosem i pomyślałam: „Dobra, chcesz grać brudno? To zagramy. Ale po mojemu”. A potem... no cóż. Potem było ciekawie.
Postanowiłam się zemścić
Zaczęło się banalnie. Po prostu przestał się starać. Nie było już „co u ciebie kochanie”, ani „ładnie dziś wyglądasz”. Wracał późno, całował mnie w policzek jak ciotkę i znikał w łazience z telefonem. A ja, zamiast się wkurzyć, zaczęłam się bać. Bo znałam go. I znałam te jego „wieczorne zebrania”.
Aż pewnego dnia wrócił do domu ze szminką na kołnierzyku. Czerwoną, a ja takiej nie używam.
– Co to jest? – zapytałam cicho, patrząc na białą koszulę.
– Co niby? – nawet nie spojrzał.
– Czerwona plama na kołnierzu. Chyba nie moja – podsunęłam mu koszulę pod nos.
– A daj spokój, pewnie kelnerka się potknęła i… – zaczął, ale nawet nie dokończył.
– No jasne. I upadła ustami na twój kołnierzyk. Genialne.
Zamilkł, a ja nie ciągnęłam tematu. Odwróciłam się i zaczęłam spokojnie robić herbatę. Tego wieczoru nie było awantury. Było za to coś o wiele gorszego – cisza. Taka gęsta, że można było ją kroić nożem. I myśl, która pojawiła się gdzieś między łykiem herbaty a stukaniem łyżeczki o filiżankę: zrobię to. Zemszczę się. Bo skoro już raz zrobił ze mnie idiotkę, to czemu ja miałabym dalej być tą naiwną?
Wcieliłam swój plan w życie
Wiedziałam, że jego najlepszy kumpel – ten cały „lojalny do grobowej deski” – od dawna się we mnie podkochuje. Nawet się z tym nie krył. Zawsze ciut za długo przytrzymywał mój wzrok, zawsze przypadkiem siadał koło mnie przy stole i zawsze „przypadkiem” pytał, czy nie trzeba w czymś pomóc, kiedy mąż znikał z pola widzenia. Więc kiedy któregoś dnia napisałam do niego wiadomość: „Wpadnij na kawę, pogadamy. Jestem sama” – odpowiedział szybciej, niż się tego spodziewałam.
– Wiktoria… coś się stało? – zapytał zaraz po wejściu. – Kamil coś przeskrobał?
– Przeskrobał, przewiercił i przeżuł – odparłam z przekąsem. – Ale nie po to cię zaprosiłam, żeby o nim gadać.
Patrzył na mnie długo, jakby próbował odczytać coś z mojej twarzy. Miałam na sobie sukienkę, której nigdy wcześniej nie widział. Czerwona, opinająca, z rozcięciem. Taką, której nie zakłada się „na kawę”.
– Wiktoria… co ty wyprawiasz?
– Przestań być taki święty. Przecież od zawsze patrzysz na mnie tak, jakbyś chciał mnie rozebrać wzrokiem – powiedziałam cicho, siadając naprzeciwko.
Zawahał się tylko chwilę.
– Nie tak to sobie wyobrażałem… – powiedział, podchodząc bliżej.
– A jak? – spojrzałam mu prosto w oczy.
– Że będziesz moja, ale naprawdę. Na serio.
Uśmiechnęłam się chłodno.
– To nie jest bajka, tylko kawa, pamiętasz?
Ale oboje wiedzieliśmy, że nie o kawę tu chodzi.
Wszystkie chwyty dozwolone
Obudziłam się przed nim. Leżał obok, oddychając spokojnie, jakby nie zrobił niczego złego. Jakby nie był właśnie najgorszym możliwym przyjacielem mojego męża. Albo najlepszym – zależy, jak spojrzeć.
Wstałam bezszelestnie i poszłam do kuchni. Zapach kawy rozchodził się po mieszkaniu, gdy usłyszałam jego kroki.
– Masz wyrzuty sumienia? – zapytał zaspanym głosem, opierając się o framugę.
– Ani trochę – odpowiedziałam z uśmiechem. – Ty?
Wzruszył ramionami.
– Nie pierwszy raz łamię zasady. Ale pierwszy raz czuję się z tym aż tak… dziwnie dobrze.
– To był tylko odwet – powiedziałam spokojnie. – Nic więcej.
– Myślisz, że Kamil się domyśli? – zapytał, siadając przy stole. – Zna mnie zbyt dobrze. Jak tylko mnie zobaczy, wyczuje coś w powietrzu.
– A ja liczę, że wyczuje. Niech się trochę podusi we własnym sosie – odpowiedziałam, podsuwając mu filiżankę. – Wiesz, co jest najgorsze w zdradzie?
– No?
– Że ten, kto zdradza pierwszy, nie wie, że właśnie otworzył drzwi, przez które potem może przejść wszystko. Wszystkie chwyty dozwolone – spojrzałam na niego z uśmiechem.
Wziął łyk kawy i patrzył na mnie tak, jakby zobaczył mnie naprawdę dopiero teraz. Bez złudzeń, bez filtrów.
– A co teraz? – zapytał cicho.
– Teraz? – podeszłam do okna i uchyliłam firankę. – Teraz czekamy, aż zacznie się przedstawienie.
Bo nie miałam zamiaru kończyć na jednym akcie.
Atmosfera była napięta
Przez kilka dni nic się nie działo. Kamil był taki jak zwykle – zimny, nieobecny, z tym swoim „biznesowym” wyrazem twarzy, który kiedyś mnie pociągał, a teraz tylko irytował. Przysięgam, gdyby jeszcze raz powiedział: „muszę oddzwonić do klienta”, utopiłabym jego telefon w garnku z rosołem.
Ale potem się zaczęło. W niedzielę zaprosiłam jego przyjaciela – tego od „kawy” – na obiad. Oficjalnie, bo „dawno się nie widzieliśmy wszyscy razem”. Kamil nie protestował. Nawet się ucieszył.
– No w końcu ktoś normalny do pogadania – mruknął, zerkając na mnie z ironią.
– Aż tak ci źle w moim towarzystwie? – zapytałam słodko.
– No… bywają lepsze dni – odpowiedział, siadając do stołu.
A potem wszedł on. Ubrany, jakby przyszedł na kolację dyplomatyczną, nie na schabowe. Z butelką wina i uśmiechem, który mówił jedno: „Wiem, że to szalone, ale chcę więcej”.
– Siema, stary! – zawołał wesoło, ściskając dłoń Kamilowi. – A co tak pachnie?
– Nie wiem, ale jakbyś wiedział, co ona ostatnio gotuje… – rzucił Kamil, rozbawiony.
– Chodzi o tę pyszną lasagne? Jeśli tak, to nie mogę przestać o niej myśleć – spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
Zamarliśmy na sekundę. Kamil też. Ale nie powiedział nic. Uśmiechnął się, jakby nie zauważył. A może nie chciał zauważyć? A ja siedziałam tam, z kieliszkiem w dłoni, obserwując ich jak aktorów w moim własnym teatrze. Scena gotowa, role rozdane. A ja grałam tę pierwszoplanową.
W końcu powiedziałam, co czuję
Dwa dni po obiedzie Kamil zaczął się dziwnie zachowywać. Niby wszystko było po staremu, ale czułam, jak mi się przygląda. Jakby coś rozgryzał. Jakby coś mu nie pasowało.
Aż w końcu wieczorem usiadł na kanapie, wyłączył telewizor i powiedział:
– Wiktoria… ty coś przede mną ukrywasz?
Zerknęłam na niego znad książki, udając zaskoczenie.
– W sensie?
– W sensie… jakoś tak dziwnie się zachowujesz ostatnio. I ten Marek… On też był jakiś… inny.
– Bo może przestałam się opierać, a Marek przestał udawać, że cię szanuje? – rzuciłam chłodno.
Zamilkł. Nie spodziewał się, że odpowiem wprost.
– Coś między wami było? – zapytał nagle.
Uśmiechnęłam się lekko, odkładając książkę.
– A co, boisz się, że nie jesteś już najważniejszy?
– Nie żartuj sobie, tylko powiedz.
– A ty mi kiedyś powiedziałeś o tej blondynce z twojej firmy? – odpowiedziałam pytaniem.
Zmroziło go. Nawet nie próbował zaprzeczyć.
– To, co… zemsta? – zapytał z goryczą.
– Nie. Równowaga – powiedziałam cicho. – Ty miałeś swoją chwilę triumfu, ja miałam swoją. Tyle.
Wstał i podszedł do drzwi.
– Marek był moim przyjacielem… – mruknął, patrząc na mnie jak na obcą osobę.
– A ja twoją żoną. Zanim zrobiłeś ze mnie idiotkę.
Wyszedł bez słowa. A ja… poczułam, że wreszcie mam tlen w płucach.
Przestałam wierzyć w bajki
Po tym, jak wyszedł, przez kilka minut siedziałam w absolutnej ciszy. Żadnych kroków, żadnych wrzasków, żadnych trzaskających drzwi. Po prostu… pustka. I ulga. Taka ciężka, trochę smutna, ale prawdziwa.
Następnego dnia spakował się bez wielkich słów. Włożył swoje garnitury do walizki, zabrał komputer i ulubiony kubek z napisem „Szef wszystkich szefów”. Nie patrzył mi w oczy. I dobrze.
– Chcesz coś jeszcze? – zapytałam spokojnie.
– Tylko jedno – odpowiedział, podnosząc wzrok. – Czy naprawdę było coś między tobą a Markiem?
Spojrzałam na niego przez ramię.
– A to jeszcze ma jakiekolwiek znaczenie?
Zawahał się.
– W sumie… nie. Tylko ciekawość.
– A ciekawość, jak wiadomo, to pierwszy krok do bycia zranionym – uśmiechnęłam się krzywo. – Lepiej żyć w niewiedzy, prawda?
Skinął głową i wyszedł. Kilka dni później zadzwonił Marek. Nie po to, by się umówić, nie żeby rozmawiać o „nas”.
– Chciałem tylko powiedzieć, że jeśli kiedyś zechcesz… spróbować naprawdę, nie tylko na złość – to jestem.
– Dzięki – odpowiedziałam. – Ale teraz chcę spróbować być sama. Naprawdę sama.
Odłożyłam telefon i spojrzałam w lustro. Bez makijażu, z kubkiem herbaty, z sińcami pod oczami i jakąś dziwną lekkością w duszy.
Zdrada boli. Ale jeszcze bardziej boli świadomość, że przez lata żyło się obok siebie, nie z kimś, tylko obok. Teraz nie jestem już tą naiwną, która wierzy w bajki.
Wiktoria, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż kupował luksusowe perfumy i wmawiał mi, że to dla jego matki. Zapomniał, że teściowa pachnie jak kotlety, a nie piżmo”
- „Zięć dał mi na imieniny gorszy prezent niż rolka papieru. Późno odkryłam, że za tym świstkiem stał niezły pieniądz”
- „Teściowa uważa, że nie jestem godna jej syna. Robi wszystko, co w jej mocy, by tylko zniechęcić mnie do ślubu”









