Przez pierwsze dni nawet nie zauważyłam, co się dzieje. Życie toczyło się dalej, ja biegłam do pracy, on do swojej, a ona zostawała w kuchni robić kawkę. Przynajmniej wtedy tak myślałam, bo jak się okazało, ta „kawka” była tylko przystawką. A teraz? Teraz leżę na kanapie w salonie, płaczę i przytulam się do kota, który jakimś cudem nie opuścił mnie jak wszyscy inni. Tak, kot ma więcej lojalności niż mój własny mąż.

Chciałam tylko pomóc przyjaciółce w potrzebie

– Ilona, błagam cię… Ja naprawdę nie mam się gdzie podziać – powiedziała Marta, stojąc w moim przedpokoju z torbą sportową, jakby właśnie wybierała się na fitness, a nie wprowadzała do naszego mieszkania.

– Przecież mówiłaś, że możesz jeszcze zostać u siostry – odparłam, czując, jak napina mi się kark.

– No mogłam, ale wiesz, jak to jest… dwoje dzieci, pies, wieczny chaos. A u was tak spokojnie – rozejrzała się z wymuszonym uśmiechem.

„U was” – czyli u mnie i mojego męża. Nasze dwa pokoje i kuchnia, które nagle miały stać się tymczasowym schronieniem dla mojej najlepszej przyjaciółki z liceum. Bo przecież jak się odmawia osobie, która płacze, że życie jej się posypało?

– No dobrze – powiedziałam z rezygnacją. – Ale na chwilę, Marta. Umówmy się, dwa tygodnie max.

– Oczywiście! Wiesz, że nie lubię się narzucać – rzuciła z tym swoim teatralnym zaciągiem i uśmiechem, który zawsze robił wrażenie na facetach. Tak, również na moim.

Na początku było nawet przyjemnie

Marta gotowała obiady, zmywała naczynia, zostawiała karteczki z serduszkami na lodówce: „Zrobiłam spaghetti – smacznego!”, „Wzięłam twoje pranie – nie bij!” – te rzeczy, które sama kiedyś robiłam, zanim zmęczenie i obowiązki wyssały ze mnie ostatki chęci do bycia „fajną żoną”.

– Ale ona ma energię, co? – rzucił Piotr, jedząc z apetytem jej zupę krem z batatów. – Jak ty kiedyś. Pamiętasz?

– Jasne, że pamiętam – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Wtedy jeszcze spałam więcej niż cztery godziny na dobę.

Marta weszła do kuchni w samym T-shircie – moim, swoją drogą – i poprosiła: – Piotrek, pomożesz mi przestawić komodę? Chcę się lepiej zorganizować w tym pokoju. Pokój gościnny, czyli nasz salon. Mój azyl po pracy. A teraz „jej pokój”.

– Pomogę – rzucił, odstawiając widelec i już zrywając się z krzesła.

Zostałam przy stole sama. Patrzyłam, jak krzątają się razem, śmieją się, coś przesuwają, potem Marta potknęła się „przypadkiem” i złapała go za ramię. On ją – też „przypadkiem”. No tak, przypadki chodzą po ludziach.

Zaczęłam zauważać rzeczy, których wcześniej nie widziałam

Marta zostawiała swoje perfumy w łazience – miały intensywny, słodki zapach, który unosił się w powietrzu długo po jej wyjściu. A potem nagle Piotr też pachniał podobnie, choć zawsze twierdził, że nie używa niczego prócz dezodorantu z marketu. Albo to, że coraz częściej zostawali razem wieczorami w salonie, a ja, zmęczona po pracy, przenosiłam się do sypialni z książką i kotem..

Pewnego dnia wróciłam wcześniej. Otworzyłam drzwi i usłyszałam śmiech – ten ich wspólny, coraz częściej słyszany. Weszłam do kuchni i zamarłam.
Piotr stał przy kuchence, a Marta tuż obok niego, w jakiejś kusej sukience. Trzymała go za rękę, niby pokazując mu, jak kroić cebulę. Odsunęli się od siebie gwałtownie, jak dzieci przyłapane na czymś nielegalnym.

– Ilona! Już jesteś! – powiedział Piotr zbyt entuzjastycznie. My tu… robimy kolację – Marta uśmiechnęła się i wskazała talerz.

– Widzę. Cebula i flirt na patelni.

– Przesadzasz – powiedział Piotr, marszcząc brwi.

– A ty za często ostatnio tego słuchasz – wskazałam na Martę. – I wiesz co? Mam dość. Wyszłam tak jak stałam i poszłam przejść się na spacer. Nie wiedziałam gdzie idę, ale musiałam rozchodzić te buzujące emocje, bo miałam wrażenie, że mnie zaraz rozsadzą.

Gdy wróciłam do domu, moje rzeczy z sypialni były już w salonie

Torba z moimi ubraniami stała przy kanapie. Na poduszce leżał mój szlafrok, a obok miska kota. Jakby ktoś przeprowadził mnie tu za mnie.
– Piotrek? – zawołałam, wchodząc do sypialni.

Po minucie drzwi sypialni się uchyliły. Za nimi stał mój mąż. Bez koszulki. Z potarganymi włosami. A za nim... Marta, w mojej piżamie. Mojej. Czerwonej w serduszka. Ukochanej.

– Co tu się dzieje? – zapytałam chłodno, trzymając ręce przy ciele, żeby nie trzęsły się ze złości. – Serio? W mojej piżamie? Przynajmniej mogłaś założyć coś swojego – rzuciłam w kierunku Marty.

– Ilona, ja… to nie tak – zaczęła udawać skruszoną, ale wzrok miała pewny – Po prostu chciałam, żeby było ci wygodnie w salonie – powiedziała Marta z delikatnym uśmiechem.

Wtedy zrozumiałam. To już nie była pomyłka. To była zmiana władzy. A ja zostałam zepchnięta na margines.

Od tamtego wieczoru nikt już nie udawał

Marta przechadzała się po mieszkaniu w moich rzeczach, jakby to było jej terytorium. Piotr przestał mówić „to tylko na chwilę”. A ja? Ja milczałam.

– Zrobiłam śniadanie – powiedziała pewnego poranka Marta, stawiając na stole jajka w koszulkach i grzanki.

– Super – odparł Piotr, siadając do stołu. – Ilona, siadasz?

Spojrzałam na nich. On z uśmiechem, ona z triumfem w oczach – Dziękuję, jadłam w pracy – skłamałam, choć kiszki grały mi marsza.

Wieczorem podeszłam do Piotra – Musimy porozmawiać. Wiesz, że to nie jest normalne, prawda? Ty, ona, ja na kanapie…

– Ilona, nie rób scen – westchnął. – Po prostu tak wyszło. Zbliżyliśmy się. Ty ciągle jesteś zajęta, zmęczona, a ona… była obok.

– W moim domu. Bo ją tu wpuściłam. Dla niej zrezygnowałam z prywatności, ze snu, z siebie. A teraz ty mi mówisz, że „tak wyszło”? Powiedz mi prawdę. Kochasz ją?

Piotr milczał, a milczenie jest czasem gorsze niż najgorsza odpowiedź.

Tydzień później spakowałam się bez słowa

Nie było awantur. Nie chciałam płakać ani krzyczeć. Zbyt dużo już ich było w mojej głowie. Teraz miało być po cichu. Godnie.

– Ilona, co ty robisz? – zapytał Piotr, widząc walizkę przy drzwiach.

– Wychodzę – rzuciłam, z gorzkim uśmiechem. – Ty już wybrałeś. Możecie sobie urządzić to gniazdko jak chcecie. Ja mam dosyć bycia doklejonym obrazkiem do waszej słodkiej sceny.

– Ilona… – Piotr wyglądał, jakby nie wiedział, czy powinien się tłumaczyć, czy po prostu pozwolić mi iść.

– Zostawiłam ci pierścionek. Na półce w łazience. Kot idzie ze mną – spojrzałam w stronę futrzaka, który już siedział przy drzwiach, gotowy do drogi – Wiesz co? – dodałam jeszcze, już z progu. – Dziękuję ci. Bo dzięki wam wiem teraz, kim jestem. I kim na pewno nie chcę być.

Ilona, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: