Byliśmy razem trzy lata. Niby nie wieczność, ale wystarczająco długo, by myśleć, że znam drugiego człowieka. Z Adamem poznaliśmy się w sklepie ogrodniczym – kupował doniczki, ja ziemię do storczyków. Pamiętam jego niepewne spojrzenie i tę niezgrabną rozmowę przy kasie, która przerodziła się w kawę, później w spacer, a jeszcze później – w nas.
Adam był inny niż faceci, z którymi wcześniej się spotykałam. Zrównoważony, spokojny, a jednocześnie miał w sobie coś, co przyciągało – nie był wylewny, ale każde jego słowo było przemyślane. I przez długi czas to mi wystarczało. Czułam się przy nim bezpiecznie.
Z czasem jednak coś zaczęło się zmieniać. To nie było jedno wydarzenie. Raczej drobne sygnały. Gdy wracał później z pracy i nie miał siły na rozmowę. Gdy wyciszał telefon, choć wcześniej leżał zawsze ekranem do góry. Gdy pocałunki stawały się krótsze, a spojrzenia rzadsze.
Nie byłam typem, który robi aferę z byle czego. Ale od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że Adam się oddala. Przestawał być "mój", a ja coraz częściej łapałam się na tym, że analizuję, ile razy w tym tygodniu przytulił mnie z własnej inicjatywy. Lubiłam o nim myśleć jako o stabilnej części mojego życia, ale coraz częściej bałam się, że tylko ja jeszcze tego chcę.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że prawda ma konkretny zapach. I że kiedy go poczuję, wszystko się rozsypie.
Zaczęłam mieć wątpliwości
To był zwykły, chłodny czwartek. Adam często zapominał rękawiczek, a ja – jak to ja – chciałam zrobić mu miłą niespodziankę i wrzucić mu je do kurtki. Zawsze nosił tę granatową, z grubym zamkiem. Sięgnęłam do kieszeni i znalazłam tam złożony na pół paragon.
Mechanicznie rozwinęłam go. Drogeria. Data sprzed trzech dni. Kwota: 465 złotych. Linijka niżej – nazwa perfum, których nigdy nie używałam, a które znałam doskonale z reklam. Luksusowe, kobiece, intensywne. Nie moje.
Serce zaczęło mi bić szybciej. Niby nic – przecież ludzie kupują prezenty. Ale on nic mi nie dał, nie zbliżała się żadna okazja. Nie miał siostry. Nie miał... nikogo, komu by coś takiego kupował.
Gdy wrócił, starałam się być spokojna. Przynajmniej z zewnątrz. Usiadł w przedpokoju, rozsznurowując buty, kiedy z kuchni rzuciłam:
– Kochanie, kupiłeś komuś perfumy?
Podniósł głowę. Na sekundę znieruchomiał, ale tylko na sekundę.
– Tak... Mamie, na imieniny. Wiesz przecież, że lubi eleganckie rzeczy.
– Twoja mama? – zmarszczyłam brwi. – Ona przecież mówiła, że nie używa perfum, że jej od nich niedobrze.
Adam wzruszył ramionami.
– Zmieniła zdanie. Sama coś wspominała ostatnio. Pomyślałem, że ją zaskoczę.
Mówił to tonem tak spokojnym, że... prawie mu uwierzyłam. Ale coś mi zgrzytało. Jakiś drobny fałsz. Może to, że nie spojrzał mi w oczy? A może to, że jego mama zawsze powtarzała: „Nie zniosę tych duszących zapachów”.
Tego wieczoru nie spałam dobrze. Paragon wciąż miałam w szufladzie. Jakby mógł mi udowodnić coś, czego jeszcze nie chciałam wiedzieć.
Potwierdziły się moje obawy
Nie mogłam już wytrzymać. Przez całą sobotę chodziłam po mieszkaniu, jakbym czegoś szukała. Otwierałam szafki, patrzyłam w lustro, przestawiałam doniczki – wszystko po to, żeby nie sięgnąć po telefon. Ale on leżał na stole, a w kontaktach – „Pani Halina”.
– Zadzwoń i będziesz wiedzieć – mruknęłam do siebie w końcu.
Drżały mi palce. Serio, drżały. Jakby to był jakiś cholerny test lojalności. Ale przecież to ja miałam prawo wiedzieć. Po trzecim sygnale odebrała.
– Halo?
– Dzień dobry, pani Halino, tu Zuzanna, dziewczyna Adama.
– A, Zuziu, witaj. Co tam u was?
– Dobrze, wszystko w porządku... Przepraszam, że tak od razu do rzeczy, ale... Czy Adam ostatnio może coś pani przyniósł? Jakiś prezent?
– Prezent? – zawahała się. – Nie, chyba nie. A... o co chodzi?
– Bo... on mówił, że kupił pani perfumy na imieniny.
Po drugiej stronie zapadła cisza. I wtedy usłyszałam westchnięcie. Ciche, ale znaczące.
– Zuzanno, dziecko, ja od lat nie używam perfum. Dostałam raz jakieś na święta, oddałam sąsiadce. Duszą mnie, od razu mnie głowa boli. Adam chyba się pomylił...
– Rozumiem... – szepnęłam. – Dziękuję, pani Halino.
– Jeśli coś się dzieje, to powiedz mi wprost. Nie będę się wtrącać, ale... nie lubię, jak ktoś kłamie. Nawet jeśli to mój syn.
Rozłączyłam się. Usiadłam na kanapie, nogi mi się trzęsły. W dłoni wciąż miałam telefon, a w głowie – pustkę. Wiedziałam już. To nie były perfumy dla niej. Nie były też dla mnie. Więc dla kogo?
A ja, idiotka, przez trzy lata myślałam, że Adam to człowiek, który nigdy by mnie nie zranił. Tak bardzo chciałam wierzyć, że jestem wyjątkiem. A może po prostu byłam jedną z wielu?
Chciałam znać prawdę
– Znalazłaś co? – Anita aż się zakrztusiła kawą. – Paragon na perfumy? I powiedział, że to dla matki?
– Mhm – skinęłam głową, patrząc gdzieś w okno jej kuchni. – A jego mama powiedziała, że nie używa perfum od dziesięciu lat.
Anita westchnęła i przez chwilę milczała. A potem odłożyła filiżankę na stół z takim hukiem, że aż podskoczyłam.
– Zuzka... Ty naprawdę tego nie widziałaś?
– Czego?
– No tego! – wybuchła. – Że się od ciebie oddalił. Że coś kręci. Że wiecznie jest zajęty, że patrzy w telefon jakby coś tam ukrywał.
– Myślałam, że to tylko... stres w pracy, taka faza. Każdy związek miewa gorszy czas, prawda?
– Ale ty się w tym czasie zmieniałaś w cień samej siebie. Od kiedy ty ostatni raz coś dla siebie zrobiłaś, co?
– To nie tak. Ja go kocham. Chyba. Już sama nie wiem.
– A on ciebie? Bo z tego, co mówisz, bardziej kocha te perfumy za pięć stów i... kto wie, dla kogo one były.
Zamilkłam. Czułam, że zaraz pęknę jak bańka mydlana.
– Sprawdzę jego telefon. Nie chcę, ale muszę. Nie dam rady żyć w takim zawieszeniu.
– Jeśli coś znajdziesz... – zaczęła Anita.
– To się dowiem prawdy. Lepiej, żeby bolała prawda, niż siedzieć i udawać, że wszystko jest okej.
Tego wieczoru, gdy Adam brał prysznic, wzięłam jego telefon. Znałam kod – kiedyś sam mi go podał. Serce mi waliło, gdy wchodziłam w wiadomości. I tam, pod kontaktem „Natalia – praca”, zobaczyłam serduszko. I wiadomość: „Tęsknię za tym, jak wczoraj pachniałaś. Ten zapach zostaje mi na koszuli...”. Upuściłam telefon.
Ne wytrzymałam
Nie planowałam tego tak. Miałam poczekać. Przemyśleć. Zastanowić się, co dalej. Ale kiedy wyszedł z łazienki, z włosami jeszcze mokrymi, a na twarzy miał wymalowany spokój, coś we mnie pękło.
Stałam przy stole z paragonem w jednej ręce, jego telefonem w drugiej.
– Słucham. Chcesz mi coś powiedzieć?
Zamarł. Powoli wytarł ręcznikiem kark, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– O co chodzi?
– O perfumy – podałam mu kartkę. – O mamę, która nigdy ich nie dostała. I o Natalię, której zapach „zostaje ci na koszuli”.
Zmarszczył brwi. Wziął telefon, spojrzał na ekran. Wiedział już, że wszystko wiem. Ale mimo to, próbował.
– To nie tak, jak myślisz.
– Nie? – głos mi zadrżał. – To dla niej były te perfumy? Powiedz mi chociaż raz prawdę.
– Zuzanna...
– Dla niej, prawda?! – krzyknęłam. – Nie kręć, nie matacz. Jak długo to już trwa?
Zamilkł. Spojrzał na mnie. Przez sekundę miałam nadzieję, że zaprzeczy. Że powie: „to nie romans”, „to nic”, „to głupia pomyłka”. Ale on tylko westchnął i powiedział:
– Nie chciałem cię ranić.
– Za późno. Już to zrobiłeś. Każdym milczeniem, każdym kłamstwem. Kiedy wracałeś i mówiłeś, że jesteś zmęczony, kiedy myślałeś o niej. Brzydzę się tobą!
Nie odpowiedział. Stał jak słup soli. A ja? Ja już nie płakałam.
– Wynoś się. Śpisz gdzie indziej. U niej, u mamy, w hotelu – nie obchodzi mnie to. Ale nie tu. Nie ze mną.
Wyszedł bez słowa. Trzasnęły drzwi. Zostałam w ciszy, którą tak często ostatnio wnosił do naszego domu. Tyle że teraz była już moja. I tylko moja.
Nie potrafię tego zrozumieć
Spakował się do plecaka. Zostawił tylko kubek z niedopitą herbatą i ten cholerny zapach, który teraz unosi się w powietrzu jak duch. Gorzko-słodki, zmysłowy, drogi. Nie mój.
Przez pierwsze dni chodziłam po mieszkaniu, jakby ktoś mi amputował coś niewidocznego. Ramię, serce, część duszy. Wciąż łapałam się na tym, że chcę mu napisać, że coś mi się śniło, że zapomniał kluczy. A potem przypominałam sobie, że to już nie ma znaczenia.
Nie wiem, co było gorsze: zdrada sama w sobie, czy świadomość, że nie chciał się przyznać. Że pozwolił mi się zadręczać, przeszukiwać własne sumienie, szukać winy w sobie. Bo robiłam to. Przez tygodnie. Czy coś przegapiłam? Byłam zbyt czuła, zbyt dostępna? Może zbyt nudna? Zbyt... przewidywalna?
A potem przypomniałam sobie, jak kiedyś wracałam z pracy z rozwaloną parasolką, cała przemoczona, a on czekał przy drzwiach z suchym ręcznikiem. Wtedy jeszcze pachniał moją pościelą. Teraz... teraz w mojej pościeli czułam jej perfumy. I nie umiałam się ich pozbyć.
Nie wiem, czy Natalia była jedna. Może takich „zapachów” było więcej. Może już wtedy, kiedy całował mnie w czoło i mówił, że wraca później, już znikał nie tylko fizycznie.
A ja wciąż siedzę na tej kanapie i próbuję zrozumieć, jak człowiek, który mówił, że mnie kocha, mógł odejść tak po prostu. Bez wyjaśnienia. Bez żalu. A może z ulgą?
Początek czegoś nowego
Minęły tygodnie. Nie wiem, ile dokładnie. Dni się rozmyły, jakby czas przestał płynąć liniowo. Trochę jakbyśmy wszyscy stali w miejscu, tylko ja zostałam zepchnięta z jakiejś ruchomej platformy. I spadam. Wolno. Codziennie trochę niżej.
Adam się nie odezwał. Ani razu. I dobrze. Co miałby powiedzieć? Że żałuje? Że to nie tak? Że jej perfumy nie pachną już tak jak na początku? Że jej oczy są mniej ekscytujące, kiedy patrzy na nie zbyt długo?
Wyrzuciłam jego kubek. Spaliłam kartkę z paragonem. Ale nie potrafiłam pozbyć się jednej rzeczy – tej małej próbki perfum, którą później znalazłam w jego rzeczach. Wciąż ją mam. Nie dlatego, że chcę ją zatrzymać. Tylko dlatego, że przypomina mi, jak blisko można być prawdy i jednocześnie tak daleko od niej żyć.
Kiedy czasem idę ulicą i czuję ten zapach na przypadkowej kobiecie, ściska mnie w gardle. Ale już nie z zazdrości. Z żalu. Bo wiem, co ten zapach oznacza. Dla mnie to nie luksus. To nie kobiecość. To zdrada.
Nie wiem, czy jeszcze komuś zaufam. Czy w ogóle chcę. Może tak, może nie. Może kiedyś znów poczuję, że jestem czyjaś – nie jak przedmiot, nie jak plan awaryjny. Ale dziś? Dziś mam tylko siebie. I cichy szept w głowie, który mówi mi: „Może to dopiero początek czegoś nowego…”.
Zuzanna, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W sanatorium nie mogłem się oprzeć uroczej kuracjuszce. Na dancingu nasze serca wirowały w rytmie walca”
- „Wnuk mieszka u mnie i żeruje na mej dobroci. Nie sprząta, imprezuje do rana i robi mi tylko wstyd przed sąsiadami”
- „Macierzyństwo kompletnie mnie przerosło. Myślałam, że będzie jak w bajce, a zderzyłam się ze ścianą”





