Słyszę tylko tykanie zegara. Takie suche, krótkie, nieubłagane tykanie, które odmierza kolejne godziny tej samej, cichej codzienności. Edward jeszcze śpi. A ja? Siedzę przy stole w kuchni i mieszam kawę, której nawet nie mam zamiaru pić. Mieszam ją, jakbym w ten sposób mogła coś w tym życiu zamieszać, poruszyć, zmienić... Ale nie, ona po prostu stygnie.

Edward wypełnia kupony totolotka od pięćdziesięciu lat. Te same liczby, co tydzień, jak msza w niedzielę i rosół o trzynastej. Sześć cyfr wyśnionego szczęścia, które miało odmienić nasze życie. Wierzył, że kiedyś się uda. I chyba tylko dlatego wciąż był, wciąż oddychał, wciąż stąpał po tym mieszkaniu jak duch, który zapomniał, że już dawno powinien odejść.

Czułam się przy nim samotna

Ja? Cóż... kiedyś też marzyłam. O podróży do Włoch, o czułym spojrzeniu męża, o kolacji przy świecach bez dźwięku losującej maszyny w tle. Ale marzenia to luksus, na który trzeba mieć przestrzeń w sercu. A moje serce, cóż... nikogo już nie obchodzi.

Edward siada do stołu. Pije kawę jednym haustem, jakby to była kara. Przegląda gazetę, potem wstaje i wychodzi. Nic nie mówi. Ja też nie. Taka nasza rozmowa.

– Edward, wziąłeś kupon? – pytam, chociaż wiem, że wziął. Zawsze bierze.

– Zawsze – odburkuje.

Nie sądziłam, że wkrótce wyjdzie zupełnie niezauważony i już nie wróci. Po prostu zniknie z mojego życia.

– Krystyno, ty już chyba powoli głupiejesz – powiedziałam do siebie, patrząc w lustro.

Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie ja tracę zmysły. Że wszystko w końcu się ułoży – tylko nie tak, jak on sobie to wyobrażał. Bo w tej historii to ja w końcu trafiłam szóstkę. Tylko nie na loterii.

Jakby rozpłynął się w powietrzu

Obudziłam się pierwsza. To akurat nic dziwnego, zawsze tak było. Edward lubił pospać dłużej, a ja już po szóstej przewracałam się z boku na bok, czekając, aż zacznie się dzień. Ale tego ranka coś mi nie pasowało. Kołdra była nieruszona. Jego poduszka idealnie gładka, jakby nikt na niej nie spał. Przeszłam przez mieszkanie. W łazience cisza. W kuchni również. Torebka z herbatą wciąż w opakowaniu, stół pusty.

Zajrzałam do szuflady z jego papierami. Kupon totolotka z zeszłego tygodnia leżał dokładnie tam, gdzie go zostawił. Tylko jego portfel zniknął. I kurtka. Przez chwilę próbowałam sobie przypomnieć, czy może mówił coś wieczorem. Cokolwiek. Ale nie. Nic nie powiedział. Po prostu położył się spać jak zawsze – bez słowa, bez spojrzenia, bez dotyku.

Pomyślałam, że może wyszedł wcześniej. Może chciał coś załatwić. Ale minęły dwie, trzy godziny i nic. Nie odezwał się. Nie zadzwonił. Nie wrócił.

W południe poszłam do sklepu, jak zwykle. Zgarnęłam ze stoiska trzy jabłka i ser, ten sam co zawsze. Pani Halina z warzywniaka spojrzała na mnie dziwnie.

– Gdzie pan Edward? – zapytała, z tą swoją lekką ciekawością, którą próbowała przykryć troską.

Nie ma go. Może coś załatwia – odpowiedziałam, nie patrząc jej w oczy.

– Pewnie z jakąś młodą uciekł – rzuciła i zaraz się zaśmiała. – Wie pani, teraz takie czasy. Stary chłop, ale jak przyciśnie, to jeszcze siły znajdzie.

Uśmiechnęłam się, bo wypadało. Ale w środku poczułam coś dziwnego. Coś jakby ukłucie. Wracając, zerknęłam na zegarek i po raz pierwszy naprawdę zauważyłam, jak długo go nie ma.

Zaczęłam się martwić

Wieczorem zadzwoniłam do naszej córki. Chciałam zabrzmieć spokojnie, jakby nic się nie działo.

Tatę gdzieś wcięło – powiedziałam. – Może do kumpla poszedł, nie wiem.

– Nie zostawił żadnej wiadomości? – zapytała od razu. – Telefon?

– Telefon zostawił. W domu leży. Nic nie mówił. Po prostu wyszedł.

– Mamo, może trzeba zgłosić na policję?

–Dziecko... on chyba odszedł – odparłam. – Zostawił mnie.

Chyba już wtedy wiedziałam. Może nie wszystko, ale wystarczająco dużo, by nie mieć złudzeń. Wieczorami mówiłam do pustego pokoju. Wspominałam, jak wyglądał nasz ślub, jak wprowadził się do mojego mieszkania z walizką pełną kaset magnetofonowych Kiedyś śmiał się, że jak wygra w totka, kupi dom z ogrodem i szklarnią. Ale przez te wszystkie lata nie wygrał nic. Ale miał mnie. Zawsze byłam przy nim. A teraz nie miał nic.

Byłam w szoku

Minął równy miesiąc. Przestałam czekać. Chodziłam do sklepu, siadałam przed telewizorem, zmywałam naczynia – wszystko tak jak zawsze, tylko cisza była głębsza. Ludzie przestali pytać. Nawet córka już nie dzwoniła codziennie. Czas robił swoje. I wtedy on wrócił. Drzwi się otworzyły bez pukania. Stał w przedpokoju, opalony, z rozpiętą koszulą i uśmiechem, który nie pasował do tego mieszkania. Za nim stała kobieta. Młoda. Wysoka. W kolorowej sukience. I z walizką. Jakby przyjechali na urlop.

– Krystyno, poznaj Lailę – powiedział. – Poznaliśmy się na Dominikanie. Przyjaciółka. Nie bój się, nie zamierzamy ci przeszkadzać. Przyszliśmy tylko po parę rzeczy.

Patrzyłam na nich bez słowa. Czekałam na cokolwiek – skruchę, wyjaśnienie, choćby jedno pytanie, jak się czuję. Ale nic takiego nie padło. Laila rozglądała się po mieszkaniu, jakby szukała łazienki.

– To twoja matka? – zapytała po chwili, wskazując na zdjęcie mojej mamy na komodzie.

– Nie – odparłam spokojnie. – jego żona.

Edward się zaśmiał, jakbym właśnie powiedziała jakiś wyborny żart. A ja nie dałam po sobie poznać, że mój świat właśnie się zawalił. Byłam w takim szoku, że nawet nie wiedziałam, jak zareagować. Usiedliśmy przy stole. On mówił, że wygrał, że wreszcie szczęście się do niego uśmiechnęło. Że spełnił marzenie. Milczałam. I nie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia. Po prostu szybko dotarło do mnie, że nie warto.

– Nie mówisz nic? – zapytał w końcu, marszcząc brwi.

– Nie muszę – odparłam.

Wstałam i poszłam do drugiego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Usiadłam na fotelu, tym samym, na którym siadał, kiedy losowali jego liczby. I po raz pierwszy pomyślałam, że może właśnie teraz los trafił się mnie.

Postanowiłam działać

Zaczęłam od segregatora z dokumentami. Hasła do kont bankowych znałam na pamięć. Edward nigdy nie dbał o bezpieczeństwo, bo przecież – jak mawiał – „i tak nie mamy nic do ukrycia”. Miał rację. Przez większość życia nie mieliśmy nic. Ale teraz miał. I nie zamierzał się podzielić.

Zalogowałam się. Na początku nic nie rzucało się w oczy. Dopiero historia transakcji powiedziała mi wszystko. Wpłata – pół miliona. Dwa dni przed zniknięciem. Od razu potem przelewy, loty, hotele, wypłaty gotówki. Patrzyłam na te cyfry bez emocji, jakby to była historia kogoś obcego. Tak naprawdę już był mi obcy.

Zadzwoniłam do kancelarii prawniczej i umówiłam się na poniedziałek. Pani mecenas nie zadawała zbędnych pytań. Tylko tyle, ile trzeba. Uważnie słuchała, kiedy opowiadałam o jego zniknięciu, o wygranej, o tej kobiecie.

– Ma pani dowody? – zapytała, nie podnosząc głowy znad notatek.

– Tak – odparłam i wsunęłam w jej stronę wydruki z konta.

– Będziemy działać. I to szybko.

Po spotkaniu poszłam do kawiarni. Zwykła herbata, ciastko z kremem. Obserwowałam ludzi przez szybę. Matkę z dzieckiem, parę przy oknie, starszego pana czytającego gazetę. Wszystko było takie ciche i zwyczajne. A ja? Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

Wieczorem zadzwoniła córka. Mówiła, że słyszała od sąsiadki, że Edward wrócił. Dopytywała, jak się trzymam.

– Dobrze – odpowiedziałam. – Wszystko pod kontrolą.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Już się nie martw.

Nie zrozumiała. Ale nie musiała. To nie był jej ciężar. Tym razem ja go niosłam. Sama. I wiedziałam, że doprowadzę tę sprawę do końca.

W końcu coś wygrałam

Sąd nie miał wątpliwości. Przedstawiłyśmy z prawniczką dokumenty, historię transakcji, dowody na nagłą wygraną i szybki wyjazd. Edward próbował się tłumaczyć. Mówił coś o wolności, o tym, że chciał tylko „poczuć życie”. Ale sędzia był nieubłagany. Podział majątku – równo. Pół wygranej dla mnie.

Wyszłam z sali sądowej bez uśmiechu. Nie ściskałam nikomu dłoni. Wsiadłam do autobusu, usiadłam przy oknie. Ludzie rozmawiali, ktoś jadł bułkę, dziewczyna rozmawiała przez telefon. Świat się toczył, jakby nic się nie wydarzyło.

Wieczorem Edward zapukał do drzwi. Sam, bez Laili. Stał w progu jak nieproszony gość.

– Chciałem tylko zapytać... – zaczął niepewnie. – Cieszysz się?

– Z czego?

– No... z tej wygranej. W końcu to ogromna suma.

Patrzyłam na niego chwilę.

– Nie, Edward. To nie była wygrana. To tylko pieniądze.

Zamknęłam drzwi, zanim zdążył odpowiedzieć.

Spokój ponad wszystko

Od rozwodu minęło pół roku. Wciąż mieszkam w tym samym mieszkaniu. Nie zmieniłam mebli, nie przemalowałam ścian. Nawet radio gra to samo. Ale cisza już nie boli. Stała się czymś swojskim, domowym, przyjaznym.

Nie opowiedziałam nikomu, jak naprawdę było. Córka wie tylko tyle, ile musiała. Sąsiadki dorobiły sobie własne historie. Jedna mówi, że wygrałam w totka. Druga, że Edward przepisał mi mieszkanie z poczucia winy. Nie prostuję. Niech mówią, co chcą.

Nie szukam nikogo. Nie czuję potrzeby. Lubię mieć miejsce w łóżku tylko dla siebie. Lubię wracać do pustego domu, w którym nikt nie pyta, co na obiad. Czasem czytam stare listy. Oglądam zdjęcia. Ale bez łez.

Rano wstaję, podlewam kwiaty, robię sobie herbatę i otwieram okno. Ostatnio złapałam się na tym, że słucham śpiewu ptaków. Dawniej nie zwracałam na to uwagi.

Wczoraj w kiosku kupiłam kupon totolotka. Też sześć liczb. Inne niż te Edwarda. Nie dlatego, że wierzę w wygraną. Po prostu chciałam sprawdzić, czy życie jeszcze mnie czymś zaskoczy.

A jeśli nie? To też dobrze. Już mam swoją szóstkę. Spokój i brak ciężaru.

Krystyna, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: