Kiedy ją poznałem, pracowałem na budowie i nie miałem ani mieszkania, ani auta, ani porządnych butów. A ona... ona była inna niż wszystkie. Pachniała lawendą i umiała patrzeć tak, że człowiek zapominał o całym świecie. Wierzyłem, że jest ze mną nie dla pieniędzy i na początku to rzeczywiście wyglądało jak bajka. Wynajmowaliśmy kawalerkę na czwartym piętrze bez windy, ale była tam miłość. W każdym kącie.
Starałem się dać jej wszystko
– Nie musisz się tak zaharowywać – mówiła czasem. – Wolę, żebyś był w domu. Ale kiedy przynosiłem wypłatę i zostawiałem ją na stole, uśmiechała się i mówiła: – Jesteś najlepszy. Naprawdę.
Kupiłem samochód, na raty. Zrobiłem kurs operatora maszyn – bo dzięki temu mogłem dorobić na drugiej zmianie. Wstawałem o piątej, wracałem po dwudziestej. Nie zauważyłem, kiedy przestała pytać, jak minął mi dzień. Z czasem zacząłem liczyć dni nie po świętach, ale po przelewach. Dzień wypłaty, dzień spłaty raty, dzień zakupów spożywczych.
Tydzień miał dla mnie tylko dwa kolory: szary i ciemnoszary. Rano kawa na stacji benzynowej, potem robota, czasem w słońcu, częściej w deszczu albo błocie. Wieczorem druga zmiana – na hali, gdzie maszyny hałasowały tak, że własnych myśli nie dało się usłyszeć. Ale liczyło się tylko jedno: żeby ona była zadowolona.
Miałem wrażenie, że mijamy się w drzwiach
Ja wychodziłem, ona jeszcze spała. Ja wracałem, a jej już nie było. Zawsze miała jakąś wizytę: kosmetyczka, dentysta, fitness, wyprzedaż, spotkanie z koleżanką. Nawet nie zauważyłem, kiedy ostatni raz jedliśmy razem kolację. Kiedyś pytałem, czy nie mogłaby czasem po prostu ze mną posiedzieć.
– I co mamy robić? Patrzeć w ścianę? – rzuciła bez emocji. – Poza tym przecież wiecznie cię nie ma.
Zacząłem podejrzewać, że coś jest nie tak, ale tłumaczyłem sobie, że przesadzam. Że kobiety mają różne nastroje. A może po prostu się zmęczyła? Każde małżeństwo przechodzi trudniejsze chwile.
Nie opowiadała mi już nic. Przestała się dzielić nawet błahostkami. Żyliśmy obok siebie, jak lokatorzy. Tylko że jeden z lokatorów całymi dniami znikał, a drugi miał coraz ładniejsze paznokcie i coraz bardziej wymuskany profil na Instagramie. Nie miałem czasu na życie. Ale myślałem, że przynajmniej mam ją.
Wtedy pojawił się ktoś trzeci
Zauważyłem go pierwszy raz w sobotę rano, kiedy stałem na balkonie. Wyszedł – z naprzeciwka, z klatki B. Wysoki, opalony, z takim luzem w ruchach, jakby życie było jedną wielką reklamą. Niósł worek z ziemią do kwiatów. I miał ten uśmiech... cholernie pewny siebie. Chwilę potem wyszła ona. Moja żona.
Zaczęli rozmawiać i śmiała się – szczerze, zadziornie tak, jak kiedyś przy mnie. To nie była ich pierwsza rozmowa. Widziałem to po tym, jak się do siebie uśmiechali. Ona nie uśmiechała się do mnie od miesięcy. A wtedy – przy nim – jej twarz rozkwitała. Jeszcze tego samego dnia zapytałem ją, czy zna sąsiada.
– Którego? – odparła, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– Tego, z naprzeciwka. Wysoki, z psem.
– Aaa, tego... Czasem mijamy się pod klatką. Chyba coś remontuje – rzuciła szybko, jakby nie chciała drążyć tematu.
Pokiwałem głową. Nie pytałem więcej. Ale wieczorem długo nie mogłem zasnąć. Jego oczy, jej uśmiech – wracały do mnie jak echo.
Zdrada w cichym wydaniu
Tego wieczoru wróciła później niż zwykle. Tłumaczyła się koleżanką, która „przechodzi trudny czas”, ale nie spojrzała mi w oczy ani razu. Pachniała inaczej niż zwykle. Zamiast znajomej lawendy, poczułem czegoś nowego – słodszego, bardziej drapieżnego. Kilka dni później zobaczyłem wiadomość na ekranie jej telefonu. Tylko fragment, który mignął zanim ekran zgasł: „Tęsknię. Jutro też?”. Serce mi zamarło. Nie zdążyłem nawet sięgnąć po telefon, zablokowała ekran i włożyła go do kieszeni.
– Coś się stało? – zapytała spokojnie, jakby czytała ze scenariusza.
– Nie... – odparłem, ale w środku kipiało. Przez całą noc przewracałem się z boku na bok. Wiedziałem już. Po prostu wiedziałem.
Kiedy następnego dnia wyszedłem wcześniej z pracy, zobaczyłem ich. Stali przy jej aucie. On opierał się o drzwi, ona coś do niego mówiła. Śmiała się, poprawiała włosy. A potem... przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Krótko, ale bez wahania.
To był koniec. Ona pocałowała go tak, jak mnie nie całowała od miesięcy. A może od lat. I nagle wszystko zrozumiałem. Wtedy nie zrobiłem awantury. Nie wrzeszczałem, nie rzucałem talerzami. Zebrałem się w sobie i spakowałem torbę. Dwa T-shirty, bielizna, szczoteczka do zębów. Nawet nie wiedziałem, dokąd pojadę, ale nie mogłem zostać pod jednym dachem z kobietą, która wybrała sąsiada z naprzeciwka. Zostawiłem jej kartkę. Krótką. „Już nie musisz udawać”. A potem wyszedłem.
Zamieszkałem chwilowo u brata. Powiedziałem mu, że mamy z żoną kryzys. Nie dopytywał, a ja nie miałem w sobie siły, żeby opowiadać. Pracę oczywiście utrzymałem – coś trzeba było robić, coś trzeba było jeść. Ale nie robiłem już na dwa etaty. Wróciłem po prostu do bycia facetem, który chce wieczorem położyć się na kanapie i w spokoju obejrzeć mecz. Bez wyrzutów sumienia, że nie ma na kredkę do brwi czy żel do liftingu rzęs.
Dzwoniła raz. Odbierając, usłyszałem tylko cichy, piskliwy głos:
– To wszystko przez to, że cię nie było w domu...
Rozłączyłem się. Nawet nie odpowiedziałem. Bo zrozumiałem jedno – jak ktoś naprawdę kocha, to nie zdradza. Nie przy sąsiedzie, nie na kanapie, którą ja własnymi rękami skręcałem, nie wtedy, gdy ten drugi pada na twarz ze zmęczenia.
Szymon, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa uważa, że mam 2 lewe ręce i nie nadaję się na panią domu. Nie mogę znieść, że stale rozstawia mnie po kątach”
- „Myślałam, że matka namawiała mnie na rozwód dla mojego dobra. Miała w tym jednak własny interes”
- „Znalazł inną i chciał rozwodu, więc przygotowałam zemstę. Konsekwencje wróciły do mnie jak bumerang"