Zawsze byłam raczej spokojna. Jedni mówili, że to dojrzałość, inni – że introwertyzm. Ale prawda była taka, że najczęściej po prostu bałam się mówić głośno, co naprawdę czuję. Adam był zupełnie inny – charyzmatyczny, dowcipny, z łatwością zjednywał sobie ludzi. Może właśnie dlatego tak mnie przyciągnął. Bo tam, gdzie ja się cofałam, on szedł do przodu. A ja... lubiłam iść za nim.
Mieszkaliśmy razem od dwóch lat. On pracował w agencji reklamowej, ja studiowałam psychologię. Czasem śniadaliśmy razem, częściej mijaliśmy się w drzwiach. Adam zostawał w pracy do późna, wracał zgaszony, ale zawsze całował mnie w czoło. Lubiłam ten gest – jakby mówił: „jeszcze tu jestem, Magda”. Tyle że coraz rzadziej miałam pewność, czy naprawdę był. Czułam, że coś się zmienia. Że jest nieobecny. Niby wszystko było jak trzeba – wspólne soboty, seriale, jego bałagan w łazience, moje kubki w kuchni. Ale wewnętrznie coś zgrzytało.
– Może po prostu sobie wmawiam– powtarzałam sobie. – Może wszyscy tak mają po pewnym czasie. Może uczucie po prostu cichnie.
Czasem dzwoniłam do Julii i mówiłam:
– Wiesz, chyba jestem dla niego trochę przezroczysta.
A ona, jak zawsze, odpowiadała:
– Magda, jesteś zbyt mądra, żeby być z kimś, kto nie widzi cię całą.
Wtedy jeszcze myślałam, że przesadzam. Że to tylko stres, kolokwia, zmęczenie. Ale jedno popołudnie zmieniło wszystko. I nagle już nie potrzebowałam niczego więcej – bo widziałam wszystko, co musiałam.
Nie wierzyłam w to, co widzę
Było zimne popołudnie. Zajęcia na uczelni skończyły się wcześniej, wykładowca nie przyszedł. Julia zaproponowała kawę, ale odmówiłam. Miałam ochotę iść przed siebie, bez celu. Czasem tak robię, kiedy nie wiem, co czuję. Minęłam kilka przecznic, zatrzymałam się przy pasach. I wtedy go zobaczyłam. Adam. Stał po drugiej stronie ulicy. Jesienna kurtka, ta granatowa, co zawsze narzekał, że zamek się zacina. A obok niego dziewczyna. Trzymali się za ręce. Uśmiechał się. Tak szeroko, beztrosko. Tak, jak nie uśmiechał się do mnie od dawna. Włosy miała ciemne, kręcone. Szła blisko, zbyt blisko, jakby znali się od dawna.
Nie wierzyłam w to, co widzę. Może to nie on. Może ktoś podobny. Ale wtedy on odwrócił głowę – jego profil, ten lekko wystający nos, spojrzenie, które znałam na pamięć. To był Adam. Serce zabiło mi tak mocno, że aż zrobiło mi się niedobrze. Sięgnęłam po telefon, dłoń trzęsła mi się lekko. Zadzwoniłam. Patrzyłam, jak wyciąga komórkę z kieszeni i... odbiera.
– Hej, kochanie, co tam? – jego głos był ciepły. Zwyczajny.
– Myślałam, że cię odwiedzę, ale coś mnie zatrzymało – powiedziałam powoli, nie odrywając wzroku od niego. On się rozejrzał, jakby upewniał się, że nikt nie patrzy.
– Lepiej, że nie przyszłaś. Totalna masakra w biurze – westchnął. – Siedzę tu zawalony robotą, szef znowu coś wrzucił na ostatnią chwilę.
Zamarłam. Ona w tym czasie objęła go ramieniem. A on nie zareagował. Po prostu... pozwolił.
– Rozumiem – wyszeptałam i rozłączyłam się, zanim zdążył coś powiedzieć więcej.
Patrzyłam jeszcze chwilę. Potem odwróciłam się i poszłam w przeciwną stronę. Cicho. Bez płaczu. Bez krzyku. „I wtedy zrozumiałam. Nic nie muszę mówić. Nie teraz”.
Jeszcze nie umiem odpowiedzieć
Wróciłam do domu jakby nic się nie stało. Klucze w dłoni, skrzypiące drzwi, znajome zimno kafelków w przedpokoju. W kuchni pachniało herbatą z wczoraj. W salonie leżał jego koc, zrolowany niedbale na oparciu kanapy. Świat był dokładnie taki, jaki zostawiłam rano. Tylko ja nie byłam już taka sama. Zdjęłam kurtkę, powiesiłam ją powoli. Usiadłam na chwilę przy stole i patrzyłam w okno, choć było już ciemno i nie widziałam nic poza własnym odbiciem. Miałam ochotę coś rozbić, ale nie podniosłam nawet ręki.
Zamiast tego wstałam i podeszłam do półki z książkami i zdjęciami. Wyciągnęłam ramkę z naszym wspólnym ujęciem z wakacji – siedzimy na kamieniach nad jeziorem, on obejmuje mnie ramieniem, śmieję się. Delikatnie położyłam zdjęcie na dnie szuflady. Kolejne – z urodzin, z wyjazdu do jego rodziców, z sylwestra – schowałam tak samo. Nie drżały mi ręce. Robiłam to powoli, dokładnie. Jakby chodziło o rzeczy obce, które nie pasują do wnętrza. Usłyszałam dźwięk domofonu. Julia. Otworzyłam jej, nie mówiąc ani słowa. Wbiegła po schodach, zdyszana. Przyniosła ze sobą zapach jesiennego powietrza i pytania, których jeszcze nie zadała.
– Co się stało? – zapytała, wchodząc do mieszkania.
Pokręciłam głową i wskazałam na kanapę. Usiadłyśmy. Przez chwilę milczałyśmy.
– Widziałam go dziś – powiedziałam w końcu. – Z dziewczyną.
Julia była w szoku.
– Zrobiłaś zdjęcie? Masz dowód?
Popatrzyłam na nią spokojnie.
– Nie. Ja to widziałam. To wystarczy.
Spojrzała na mnie, jakby nie wiedziała, czy mam zaraz wybuchnąć, czy może dopiero zbieram siły.
– Powinnaś mu to wygarnąć. Albo przynajmniej zapytać.
– Po co? Żeby usłyszeć, że to koleżanka z pracy? Albo że się nie liczyło?
– Ale Magda...
– Julia. Ja nie jestem już tą, która krzyczy, płacze i błaga. Nie jestem też tą, która się mści. Po prostu nie chcę być w tej historii.
Zamilkła. I wtedy pierwszy raz poczułam, że nie jestem sama, chociaż nie było we mnie ani jednego słowa nadziei. Byłam zmęczona. Ale nie słaba.
– Może to i lepiej – powiedziała cicho. – Że zobaczyłaś.
– Tak. Lepiej.
Nie zapytała, co dalej. Wiedziała, że jeszcze nie umiem odpowiedzieć.
Nie potrafię już patrzeć na ciebie tak samo
Usłyszałam klucz w zamku około dziewiętnastej. Adam wszedł, jak zawsze z telefonem przy uchu, coś mamrotał o jakimś kliencie, notatkach, terminach. Rzucił torbę na podłogę i spojrzał na mnie.
– Cześć, ty już w domu? – zapytał z uśmiechem, który znałam aż za dobrze. Uśmiech codzienny. Nic nieznaczący.
– Tak – odpowiedziałam, nie podnosząc wzroku znad książki. Ale nie czytałam. Tylko trzymałam ją otwartą na kolanach.
Usiadł obok, oparł się niedbale. Przez moment panowała cisza. Potem zaczął:
– Wiesz co, mieliśmy dzisiaj totalny młyn w agencji. Jakieś dwie prezentacje się nakładały, szef szalał. Padam na twarz.
Nie odpowiedziałam. Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na stół. Zrobiło się duszno, choć kaloryfery były ledwo ciepłe.
– Magda? Wszystko okej?
Spojrzałam na niego. W końcu. Prosto w oczy. I powiedziałam:
– Już widziałam wszystko, co musiałam. A teraz chcę widzieć tylko siebie.
W jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Tak, tego się nie spodziewał. Może myślał, że będę czekać, aż sam się przyzna. Albo że powoli się rozpadnę i pozwolę mu trwać obok, jakby nic się nie działo.
– O co chodzi? Co się stało? – zapytał, śmiejąc się nerwowo. – Przecież... co to znaczy?
– Coś się zmieniło. I to dawne nie wróci – odpowiedziałam. – Spokojnie, bez pretensji. Po prostu nie potrafię już patrzeć na ciebie tak samo.
Zamilkł. Jakby próbował poskładać słowa, które mogłyby odwrócić to, co się właśnie działo. Ale nie miał czym.
– Jeśli coś jest nie tak, porozmawiajmy – powiedział. – Nie róbmy z tego tragedii.
– To nie jest tragedia – pokręciłam głową. – To decyzja.
Patrzył na mnie, jakby nie rozumiał języka, którym mówię. A może rozumiał aż za dobrze. Wstałam i poszłam do łazienki. Zostawiłam go w salonie. Nie szedł za mną. Nie zadawał więcej pytań. Wiedziałam, że to był koniec. Nie krzykliwy. Nie dramatyczny. Ale nieodwracalny.
Nie wiem, dokąd idę
Mieszkanie było ciche, jakby zapadło w sen razem ze mną. Adam od kilku dni spał na kanapie, nie pytał, nie komentował. Chodził jak cień – może próbował coś zrozumieć, a może po prostu przeczekiwał. Siedziałam przy biurku i pisałam list. Nie dla niego. Dla siebie. Zdania układały się wolno, trochę chaotycznie, ale nie poprawiałam. Pisałam o tym, co czułam, o ciszy, o zawiedzeniu, o tym, że bałam się, że przez lata czekałam na coś, co nigdy nie miało nadejść. Nie podpisałam się. Złożyłam kartkę i schowałam na dno szuflady.
Kilka tygodni później minęliśmy się na ulicy. Adam szedł z zakupami, rozmawiał przez telefon. Zatrzymałam się na sekundę. Spojrzał, ale nie zatrzymał się. Tylko skinął głową. Ja też. Nie było w tym ani złości, ani ciepła. Po prostu – obojętność. To nie była zemsta. To było ocalenie siebie. A może tylko początek samotności.
Stałam przed lustrem w łazience. Tę samą lampę nad umywalką Adam chciał kiedyś wymienić, bo dawała „zimne światło”. Teraz wydawało mi się, że pokazuje wszystko – każdą moją niedoskonałość, cień pod okiem, bladość skóry, zmęczenie, które nie chciało zniknąć. W tle leciała piosenka, którą kiedyś śpiewaliśmy razem w kuchni, trochę fałszując, mieszając teksty. Dziś brzmiała inaczej. Jakby nie miała już wspólnej melodii z tym, co pamiętałam.
Spojrzałam sobie w oczy. Nie widziałam w nich ani żalu, ani siły. Po prostu siebie. Bez niego. Bez wyjaśnień. Bez obietnic. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie miałam planu. Ale po raz pierwszy od dawna nie bałam się tej niewiedzy. Nie wiem, dokąd idę. Ale wiem, z kim. Ze sobą. I to wystarczy. Przynajmniej na teraz.
Magdalena, 23 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Już dawno wiedziałam o zdradach męża, ale cierpliwie milczałam. Czekałam na idealny moment, żeby się zemścić”
- „Mąż nie tęsknił za mną, gdy byłam w delegacji. Po powrocie zapach zdrady unosił się w domu jak francuskie perfumy”
- „Parzyłam mężowi rozgrzewające herbatki, a on i tak szukał ciepła u innej. Wystawię mu niezły rachunek za ogrzewanie”









