Mam na imię Joanna, ale wolę, gdy mówią do mnie Asia. Tak się przedstawiłam pierwszego dnia w pracy, z uśmiechem, starając się mówić wyraźnie, pewnie, choć w środku wszystko mi drżało. Włożyłam wtedy moją najlepszą koszulę – białą, lekko oversize, z miękkiego lnu – żeby wyglądać profesjonalnie, ale nie przesadnie. Poświęciłam godzinę na makijaż, a trzy dni wcześniej byłam u fryzjera. Chciałam dobrze wypaść, bo naprawdę bardzo mi zależało. To była moja pierwsza poważna praca w dużej firmie. Wcześniej było tylko kilka krótkich zleceń, jedno biuro rachunkowe, które upadło po czterech miesiącach, i dużo siedzenia w domu. A teraz – klimatyzowane biuro na szóstym piętrze, open space, dział marketingu. I ja. Ta nowa.
Trudno mi było się wdrożyć
Jestem typem, który woli słuchać niż mówić. W towarzystwie najczęściej milczę – nie dlatego, że nie mam nic do powiedzenia, tylko po prostu nie potrafię się przebić. Gdy jest głośno, gdy wszyscy mówią naraz, mój głos znika, jakby nie istniał. Ale to nie problem. Nie muszę być w centrum. Wystarczy mi, że jestem i że ktoś mnie zauważa, ale w tej firmie... nie zauważał.
Wszyscy byli poprawni, uśmiechali się i mówili w korytarzu: „hej”, „siema”, „cześć”, ale nikt nie mówił do mnie po imieniu. Słyszałam „ta nowa”, nawet gdy byłam tuż obok. Niby ogólnie byli dla mnie mili, ale na dystans, jakby między mną a nimi była szyba. Miałam wrażenie, że jestem duchem. Ciałem tu, myślami też, ale jakby niewidzialna.
Kierowniczka? Uprzejma, elegancka, uśmiechnięta, z fryzurą jak z katalogu i zawsze z lakierowanymi paznokciami. Mówiła do mnie per „pani Joanna”, choć prosiłam, by mówiła Asia. Zawsze z tym samym tonem – neutralnym, chłodnym, jakby jej wszystko jedno, czy tam jestem, czy nie.
Każdego dnia starałam się bardziej. Zostawałam po godzinach, nie mówiłam „nie” i nie miałam żadnych roszczeń. Chciałam być po prostu dobra. I lubiana. Choć od początku czułam, że coś tu jest nie tak. Że między tym, jak się staram, a jak mnie widzą – jest przepaść. I z każdym kolejnym dniem ta przepaść robiła się głębsza, a ja stawałam się coraz cichsza.
Nie lubiłam imprez integracyjnych
Dowiedziałam się o niej z ogólnego maila. Nie było tam nic osobistego – po prostu informacja, że spotykamy się w piątek, po pracy, w klubie niedaleko biura. Nikt mnie o nic nie pytał, nikt nie zagaił, czy będę. Nie przepadałam za takimi wydarzeniami, ale uznałam, że powinnam pójść. Tak wypadało, chociaż serce mówiło coś kompletnie innego.
Zastanawiałam się długo, co założyć, bo nie chciałam wyglądać ani zbyt formalnie, ani zbyt obojętnie. W końcu wybrałam prostą sukienkę i płaskie buty. Przyszłam punktualnie, oczywiście za wcześnie, jak zawsze. Siedziałam przy stoliku najbliżej drzwi i udawałam, że przeglądam coś w telefonie, kiedy pierwsi zaczęli się zjawiać. Wchodzili głośno, śmiali się, rzucali żarty między sobą. Kiedy mnie zauważyli, kiwnęli głowami, jakby trochę zaskoczeni, że się pojawiłam.
– O, ta nowa przyszła – powiedział ktoś i usiadł niedaleko. – No nieźle, zaczyna się dobrze.
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko lekko jak zawsze. Ktoś podał mi plastikowy kubek z napojem. Powiedziałam „dziękuję” i trzymałam go w dłoni, nie wiedząc, co dalej. Rozmawiali, przekrzykiwali się, wspominali jakieś stare historie, których nie znałam. Śmiali się do rozpuku, jakby nie istniał nikt poza nimi. W pewnym momencie ktoś klepnął mnie w ramię. To był chłopak z działu graficznego.
– No powiedz coś o sobie, nowa. Bo nawet nie wiemy, kim jesteś – rzucił z szerokim uśmiechem, ale w jego oczach nie było zaciekawienia. Raczej wyzwanie.
– Jestem Asia – zaczęłam cicho. – Pracuję teraz z wami przy...
– No dobra, ale coś ciekawego. Lubisz coś? Co robisz po pracy? Śpisz w trumnie? – ktoś przerwał i zaśmiał się głośno.
– Ej, serio, potrafisz się w ogóle śmiać? – dodała dziewczyna z recepcji.
Robiło się coraz bardziej duszno. Uśmiechnęłam się znów, próbując pokazać, że nic się nie stało. Że rozumiem żart. Że jestem w porządku. Ale to nie był żart. To był teatr. A ja miałam grać rolę, której nie chciałam. Przyglądałam się im przez chwilę. Czułam się, jakby ktoś postawił mnie na środku sceny, oświetlonej jaskrawym światłem, a widownia rzucała we mnie pytania, których nie chciałam słyszeć.
Po kilku godzinach wstałam powoli i powiedziałam tylko:
– Idę już. Dzięki.
Nikt mnie nie zatrzymał i nikt nie zapytał, czy wszystko w porządku. Wyszłam na chłodne powietrze. Szłam powoli w stronę przystanku, starając się nie myśleć za dużo, ale w głowie już pulsowało. Nie byłam zła, byłam po prostu rozczarowana i coraz bardziej zmęczona próbami, które niczego nie zmieniały.
Tego dnia podjęłam decyzję
Wstałam jak zawsze – przed szóstą. W mieszkaniu było jeszcze ciemno, tylko lodówka mruczała cicho w kuchni. Zaparzyłam kawę i ubrałam się starannie jak co dzień. Szara marynarka, błękitna koszula, włosy związane w niski kucyk. Wszystko dokładnie tak, jak w każdy inny dzień. Z zewnątrz wyglądałam spokojnie. Jakby nic się nie zmieniło. Ale w torebce, między zeszytem a portfelem, miałam kopertę, a w środku wypowiedzenie.
Podpisałam je poprzedniego wieczoru. Bez płaczu i bez dramatów. Po prostu usiadłam przy biurku, włączyłam lampkę i wydrukowałam wzór z internetu. Przeczytałam go trzy razy, zanim podpisałam. Mimo to ręka lekko mi drżała, kiedy składałam swój podpis. Do pracy przyszłam punktualnie, jak zawsze. Nikt nie zauważył niczego innego. Ci sami ludzie, te same rozmowy, te same spojrzenia przeze mnie, nie na mnie. Weszłam do gabinetu kierowniczki, kiedy skończyła rozmawiać przez telefon. Spojrzała na mnie, z lekkim zaskoczeniem.
– Asia? Coś się stało?
Podałam jej kopertę:
– Składam wypowiedzenie – powiedziałam cicho, ale pewnie.
Zerknęła na dokument, uniosła brwi:
– Ale przecież świetnie sobie radzisz. Ludzie cię lubią. Dobrze wykonujesz swoje obowiązki.
Patrzyłam na nią przez chwilę. Potem powiedziałam spokojnie:
– Oni nie znają nawet mojego imienia.
Przez ułamek sekundy coś drgnęło na jej twarzy, jakby nie była pewna, czy mnie dobrze zrozumiała. Chciała coś dodać, ale już się odwróciłam. Wyszłam z gabinetu, mijając open space, gdzie nikt nie podniósł głowy znad monitora. Przeszłam przez recepcję i zamknęłam za sobą drzwi. Tym razem nie czułam potrzeby się uśmiechać. Nie wiedziałam, co będzie dalej i nie miałam planu, ale pierwszy raz od dawna poczułam się lekko.
Ostatnie dni były inne
Następnego dnia po złożeniu wypowiedzenia weszłam do biura tak jak zwykle – punktualnie, cicho, bez zamieszania. Ale tym razem coś było inaczej. Ludzie w kuchni umilkli na mój widok. Ktoś spojrzał mi w oczy, co wcześniej się nie zdarzało. I po raz pierwszy usłyszałam:
– Cześć, Asia. Słyszałem, że odchodzisz?
Odwróciłam się. To był kolega, który do tej pory nawet nie próbował się ze mną przywitać:
– Tak – odpowiedziałam spokojnie.
– A czemu? Myślałem, że wszystko jest ok... – dodał, z miną jakby rzeczywiście nie rozumiał.
Wzruszyłam tylko ramionami, bo nie miałam siły tłumaczyć. Później, kiedy robiłam sobie herbatę, podeszła do mnie dziewczyna z działu obok. Też pierwszy raz powiedziała moje imię. Powiedziała je wolno, jakby się upewniała, że dobrze je pamięta.
– Asia, szkoda, że odchodzisz, jesteś naprawdę fajna.
Uśmiechnęłam się do niej, ale nie odpowiedziałam. Zaczęłam rozumieć, że dopiero teraz, gdy mnie tracą, próbują mnie zobaczyć. Jakby cisza, którą zawsze miałam wokół siebie, stała się wyraźniejsza właśnie przez to, że z niej nie wyszłam. Nie podniosłam głosu, nie zrobiłam sceny. Po prostu się wycofałam. A to zadziałało mocniej niż wszystko, co mogłabym powiedzieć. Chodzili koło mnie ostrożnie, nagle jakby ciekawi. Ktoś nawet zapytał, czy nie warto jeszcze raz przemyśleć decyzji.
– Nie – odpowiedziałam spokojnie. – To już postanowione.
Cisza, która wcześniej była moim schronieniem, teraz stała się czymś więcej. Przestrzenią, w której ja decydowałam, kogo wpuścić, kogo wysłuchać. I nie musiałam już udawać, że mi zależy. Bo przestało. A to była ulga.
Nie żałowałam tej decyzji
Zostawiłam identyfikator na biurku i wyszłam bez pożegnania. Nie miałam już nic do dodania. Nie potrzebowałam ostatnich słów, łez ani uścisków dłoni. To nie była zemsta, to był mój wybór. W tramwaju patrzyłam przez szybę na miasto, które znałam od lat, ale tego dnia wyglądało inaczej. Ciszej. Jakby łagodniej. W słuchawkach miałam wyciszenie, nie muzykę. Nie chciałam nic słyszeć, nie potrzebowałam więcej słów.
Zatrzymałam się na światłach i patrzyłam na ludzi, którzy gdzieś się spieszyli, z torbami, z telefonami, z myślami przy pracy, której może nienawidzili, ale wciąż w niej trwali. Ja już nie musiałam. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Czy znajdę coś lepszego, czy znów trafię w to samo miejsce, tylko z innym logo. Ale wiedziałam jedno – nie chcę być tam, gdzie jestem niewidzialna. Nie muszę się tłumaczyć, nie muszę nikogo przekonywać i nie muszę się naginać, by zasłużyć na jedno proste słowo: Asia.
Szłam sama przez centrum i po raz pierwszy od dawna nie spieszyło mi się. Tego dnia moja samotność nie była ciężarem, tylko wyborem. Moim wyborem. Wyszłam cicho, ale na swoich warunkach.
Joanna, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Koleżanki kpiły, że dla nich umarłam za życia. One biegają po klubach, a ja wolę spędzać wieczory z mężem i dziećmi”
- „Zięć traktował mnie jak darmową pomoc domową. Gdy w końcu postawiłam jasne granice, zrobił coś obrzydliwego”
- „Moje zaloty do szefowej szybko wyszły mi bokiem. Straciłem przez to nie tylko ciepłą posadkę, ale i swoją godność”








