Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam się łudzić, że kiedykolwiek będziemy dla siebie jak matka i córka. Może wtedy, gdy na moje „mamo” odpowiadała półuśmiechem, jakby każdy raz wymagał od niej tytanicznego wysiłku. Albo kiedy przy świątecznym stole poprawiała mnie z upodobaniem, jakbym była jej uczennicą, a nie żoną jej syna. Mimo to ciągle jeszcze próbowałam się z nią zbliżyć, bo tak trzeba, bo dla świętego spokoju, bo przecież rodzina. Aż w końcu usłyszałam coś, co zmroziło mi krew w żyłach. I nie, nie powiedziała tego w złości, w przypływie emocji, tylko spokojnie, z przekonaniem i z uśmiechem. To właśnie wtedy coś się we mnie pękło.

Starałam się jak mogłam

– Zrobiłam twoją ulubioną zupę – oznajmiłam, stawiając przed mężem parujący talerz pomidorówki.

– Dzięki, Julka – uśmiechnął się. – Po tym dniu to jak zbawienie.

Zdążyłam tylko sięgnąć po swój widelec, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Spojrzałam na Kacpra i już wiedziałam, że to teściowa.

– Serio? Przecież była u nas wczoraj – mruknęłam, idąc otworzyć.

Teściowa weszła jak do siebie, rozejrzała się po kuchni, krzywiąc lekko nos: – Ugotowałaś coś? – zapytała, jakby nie widziała talerzy na stole.

– Tak, zapraszam, mamo. Pomidorowa – powiedziałam, cedząc „mamo” z lekką ironią, którą i tak miała w zwyczaju ignorować.

– Znowu pomidorowa? – rzuciła i usiadła obok Kacpra. – W moim domu to się jadło porządnie. Rosół, schabowe, a nie to, co z paczki.

– Mamo, wystarczy – odezwał się Kacper cicho.

Nie martw się, synku, jeszcze może trafisz na kobietę, która naprawdę się tobą zaopiekuje.

Zamarłam. Serce mi zamarzło: – Przepraszam, co właśnie pani powiedziała? – odłożyłam widelec, próbując nie podnieść głosu.

– Tylko tyle, że mój syn zasługuje na coś lepszego – powiedziała tonem, jakby mówiła o pogodzie – Na kogoś, kto potrafi gotować. Kto nie pyskuje. Kto ma klasę.

Wyszłam, zanim mnie zagotowało

Zamknęłam się w łazience i patrzyłam na siebie w lustrze, próbując zapanować nad tym, co we mnie kipiało. Po kilku minutach usłyszałam ciche pukanie.

– Julka, wyjdź, proszę – głos Kacpra był cichy, jakby zrezygnowany – Ona… po prostu tak ma. Nic do ciebie nie ma osobiście…

– Słyszałeś ją. Zasługujesz na kogoś lepszego. To nie jest „tak ma”, Kacper. To było przemyślane. Na trzeźwo.

– Pogadam z nią.

– A czemu nie zrobiłeś tego od razu?

– Bo nie chciałem robić afery przy stole.

– No to teraz masz aferę w łazience – rzuciłam gorzko.

Usłyszałam, jak odchodzi. Otworzyłam drzwi po kilku minutach, gdy byłam pewna, że jej już nie ma. Kacper stał przy kuchennym blacie, gapiąc się w swoją zupę, której nawet nie tknął.

– Powiedziałem jej, że przesadziła, ale stwierdziła, że ona tylko się troszczy.

– Oczywiście – parsknęłam. – A potem co? Zacznie ci szukać „lepszej kandydatki”? Już wysyłała jakieś zdjęcia koleżanek swoich koleżanek?  Nie mów mi, że przesadzam, bo ona od początku mnie nie chciała. Tylko że teraz już nie będę udawać, że tego nie widzę.

Myślałam, że gorzej nie będzie

Dwa dni później Kacper wrócił z pracy z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby wiedział, że zaraz coś wybuchnie.

– Dzwoniła mama – mruknął, ściągając kurtkę – Powiedziała, że próbowała się z tobą skontaktować i że nie odbierasz od niej telefonu. Ona... czuję się odrzucona. Stara się, a ty ją ignorujesz.

– Stara się?! – roześmiałam się krótko. – Kacper, czy ty tego słuchasz bez śmiechu?

– Julia, ja wiem, jak to wyglądało ostatnio, ale…

– Ale co? Naprawdę chcesz, żebym do niej zadzwoniła i powiedziała „mamusiu, przepraszam, że nie umiem gotować tak jak pani i że śmiałam wyjść z pokoju, kiedy mnie obrażała”?

Zamilkł na chwilę i oparł się o framugę drzwi: – Ja po prostu… nie chcę wojny.

To może czas wybrać, po której jesteś stronie – powiedziałam cicho, ale wyraźnie. – Bo ja na front z własnym mężem nie pójdę.

Kacper tylko ciężko westchnął i wyszedł z kuchni, aj ja pierwszy raz pomyślałam, że może to nie tylko z teściową coś jest nie tak.

W sobotę zadzwoniła jego ciotka

Nigdy wcześniej się nie kontaktowałyśmy bezpośrednio: – Julia, kochanie, co się tam u was wyprawia? – zaczęła bez żadnych wstępów. – Czemu nie odzywasz się do mamy Kacpra? Ona biedna cały tydzień chodzi roztrzęsiona.

– Może dlatego, że wchodzi z butami w moje małżeństwo i uważa, że jestem pomyłką?

– Ależ skąd, dziecko… – westchnęła. – Ona mówi, że próbowała z tobą rozmawiać, tylko ty jesteś taka… zamknięta. Że nie pozwalasz się do siebie zbliżyć.

– Tak, pewnie. I jeszcze pewnie ona uważa, że to ja jej powiedziałam, że zasługuje na lepszego syna?

– No wiesz… ona mówi, że to było wyjęte z kontekstu. Że nie chciała cię urazić.

– No przecież. A teraz opowiada całej rodzinie, że jestem histeryczką, która się obraziła o nic.

– Julia, proszę… Ona cię bardzo lubi, tylko czasem nie wie, jak z tobą rozmawiać. Ty jesteś inna niż ona, to oczywiste.

– Wiesz, co jest oczywiste? Że nikt nie zadzwonił do niej i nie powiedział: „przestań się wtrącać”. Ale do mnie to już wszyscy mogą – powiedziałam zimno.

– Oj, dziewczyno… Mama Kacpra to starsza kobieta. Trzeba mieć do niej trochę cierpliwości.

– A ja mam 36 lat, własne życie i zero ochoty być woreczkiem treningowym na jej frustracje.

Zakończyłam rozmowę. Po raz pierwszy bez cienia wyrzutów sumienia.

Tej wizyty się nie spodziewałam

W niedzielę, punktualnie o trzynastej, usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam drzwi, a tam ona, z naręczem kwiatów i miną cierpiętnicy.

– Julia… czy możemy porozmawiać? – Chciałam cię przeprosić – zaczęła. – Nie powinnam była mówić tamtego dnia tego, co powiedziałam.

– A mimo to pani to zrobiła – odpowiedziałam spokojnie. – Po raz setny.

– Bo jestem matką. I każda matka chce dla syna jak najlepiej…

– A ja jestem jego żoną. I mam dość bycia ciągłym projektem do poprawy.

– Nie chcę, żebyście mnie znienawidzili, ale ja też mam uczucia. Jak nie odbieracie ode mnie telefonu… czuję się... niewidzialna.

– A ja się tak czuję od dnia ślubu – rzuciłam. – Więc może dobrze, że pani to w końcu zrozumiała.

Po tych słowach wyszła, zostawiając kwiaty na komodzie, a ja po raz pierwszy czułam się… spokojna.

Kwiaty zwiędły po czterech dniach

Nie wyrzuciłam ich od razu. Patrzyłam, jak opadają z nich płatki, jak robią się miękkie i bez życia, zupełnie jak nasze relacje. Nie było w nich nic szczerego – tylko gest. Pusty, teatralny, na potrzeby widowni, która i tak nigdy nie klaskała. Teściowa nie zadzwoniła więcej, a Kacper milczał. Chyba czekał, aż coś zrobimy: ja albo ona. Tyle że nikt z nas już nie miał ochoty.

– Co zrobimy na święta? – zapytałam któregoś wieczoru.

Myślałem, że może pojechalibyśmy gdzieś tylko we dwoje – odpowiedział nieśmiało.

– Bez rodziny? – uniosłam brew.

– Bez cichych pretensji i żalów. Bez udawania.

Skinęłam głową. Nie miałam już potrzeby walczyć o uznanie kobiety, która nigdy nie chciała mnie poznać naprawdę. Nie byłam idealna, ale byłam wystarczająca. Dla siebie i chyba wreszcie dla niego. Zasłużyłam nie na lepszą teściową i na spokój.

Julia, 36 lat


Czytaj także: