Siedziałam w czyściutkim domu, a z kuchni pachniało truflowym risotto, ale jakoś nie miałam apetytu. Zegar na ścianie wybił dziewiętnastą. O tej porze większość ludzi zasiada do kolacji z rodziną, partnerem, dziećmi, a ja – siadam sama jak palec. Kiedyś ustawiałam na stole dwa talerze i dziś robię to dalej z przyzwyczajenia, ale tylko jeden z nich jest brudny po posiłku, a drugi odstawiam czyściutki do szafki. 

Ten dzień zapowiadał się normalnie

Usiadłam przy swoim designerskim stole z włoskiego drewna, który kosztował więcej niż miesięczna pensja przeciętnego Polaka. Mieszkanie było sterylnie czyste, lśniące i... martwe. Jak muzeum. To był dzień jak co dzień. O siódmej rano obudziła mnie aplikacja do medytacji. Przez dwadzieścia minut siedziałam po turecku na macie, wdychając spokój i wydychając samotność. Potem siłownia, prysznic, kawa za piętnaście złotych i jazda nowym Audi do biura. 

Mama zawsze powtarzała: „Lepiej mieć mieszkanie niż faceta. Mieszkanie cię nie zdradzi. Mieszkanie nie odejdzie”. Słuchałam jej. Może aż za bardzo. Nagle zadzwonił telefon, mama.

– No i co, znowu sama? – zapytała bez cienia współczucia w głosie. – W tym wieku to już chyba za późno, co?

– Mamo, nie zaczynaj. Proszę cię.

– Ja tylko mówię, jak jest. A poza tym… ty zawsze byłaś samowystarczalna, prawda? Nie chciałaś, żeby ci się ktoś plątał pod nogami. No to masz, czego chciałaś.

Rozłączyłam się bez słowa i patrzyłam przez chwilę na wygaszacz w telefonie – zdjęcie z mojej podróży na Islandię. Sama. Zawsze sama.

Wpadłam na Magdę przypadkiem

Stała w kolejce w piekarni: – Anka?! No nie wierzę! Ty się w ogóle nie zmieniasz!

Przytuliłyśmy się krótko, niezgrabnie – ona z dzieckiem, ja z torebką, która kosztowała pół jej miesięcznej pensji. Złapałyśmy jeszcze po cieplutkiej drożdżówce i wyszłyśmy razem. Magda zerkała na zegarek co pięć sekund.

– Wpadłam tu tylko na chwilę, bo Antoś zaraz ma logopedię. Wiesz, dzieci, dom, praca… jazda bez trzymanki.

– A mąż? Pomaga?

– Pomaga… jak znajdzie czas. Ale wiesz co? Czasem mam ochotę to wszystko rzucić i wyjechać do spa na miesiąc. Ale nie narzekam, bo to wszystko jednak… warte jest zachodu. A ty, Anka… Masz kogoś?

Zawahałam się. Ułamek sekundy: – Jestem w dobrej relacji… ze sobą – rzuciłam z uśmiechem.

Roześmiała się, ale nie do końca szczerze: – Muszę lecieć, ale odezwij się. Naprawdę. Tylko nie dzwoń po 21, bo wtedy śpię razem z dziećmi!

Patrzyłam, jak oddala się, ciągnąc dziecko za rękę. Jej płaszcz był sprany, włosy nieuczesane, ale w oczach miała życie. A ja? Ja miałam samochód z salonu.

Wszystkie wspomnienia wróciły 

Zanim zadzwoniłam do najemcy, chwilę się wahałam. „Drobna awaria pralki” – napisał. Chciał, żebym to załatwiła przez firmę serwisową, ale coś mnie podkusiło, żeby pojechać osobiście. Może nostalgia, a może zwykłe zmęczenie własnym luksusem. Chciałam wejść tam jeszcze raz.

Kiedyś to było nasze gniazdo. Moje i Tomka. Weszłam i przeszłam do kuchni. Wtedy on siedział tu codziennie wieczorem, z herbatą. Czasem się śmiał, częściej milczał. Wspomnienia uderzyły mnie z ogromną siłą.

– Ty naprawdę myślisz, że życie to projekt Excelowy?! – Tomek stał wtedy w progu, wściekły. – Wszystko masz w tabelkach, a ja nie wiem, czy jesteśmy razem, czy tylko mieszkam z tobą dla wygody!

– A może po prostu nie jesteś wystarczająco ambitny – odpowiedziałam lodowato.

W tamtym momencie wygrałam, ale później zostałam sama. Wzięłam głęboki oddech i usiadłam na parapecie. Spojrzałam na podwórko. Niewiele się zmieniło. Koty, gołębie, suszarka balkonowa. Jakby czas stanął w miejscu. Tylko mnie już tu nie było. Wyciągnęłam telefon. W wiadomościach – pusta historia czatu z Tomkiem. Usunięta kiedyś w złości. Teraz tylko kropki. Trzy nieruchomości, pięć kont bankowych i jedna niezamknięta historia.

Skończyłam pracę później niż zwykle

Kolacja w domu miała być prosta: makaron z krewetkami, białe wino, odrobina parmezanu. Kiedyś robiłam to dla dwojga, a dziś wszystko przygotowałam odruchowo – dwa talerze, dwie szklanki, dwa komplety sztućców. Zamarłam, gdy zorientowałam się, co robię. Usiadłam do stołu, a z radia sączyła się jazzowa nuta, taka, którą kiedyś kochałam. Teraz brzmiała jak sarkastyczny komentarz do tej sceny. 

Spojrzałam na szybę, w której odbijała się kobieta w jedwabnej koszuli. Siedziała sama. Jedząc kolację za trzysta złotych. Chwyciłam telefon. Wpisałam „Tomek”. Czat był pusty. Nowa wiadomość. Napisałam, potem długo czytałam, aż w końcu wysłałam: – Czasem myślę, że zepsułam wszystko, co było naprawdę ważne.

Cisza. Minęło pięć minut, potem dziesięć. Żadnej kropki. Żadnej odpowiedzi. Zgasiłam światło nad stołem. Wino dokończyłam, siedząc w ciemności. Oświetlona tylko ekranem telefonu. Kiedyś świeciły tu świece. Kiedyś siedzieliśmy tu we dwoje.

Postanowiłam wybrać się do mamy

Mieszkała w tym samym mieszkaniu od czterdziestu lat. Nic się tam nie zmieniało – te same zasłony, ten sam zapach wiaty przesiąkniętej kuchennymi przyprawami. Nawet kapcie, które mi podsuwała, miały tę samą dziurę na dużym palcu, co dziesięć lat temu.

– Wreszcie sobie przypomniałaś, że masz matkę? – zapytała na powitanie, nie patrząc mi w oczy, tylko sprawdzając zupę.

– Nie przyszłam na kłótnię. Mamo… Czy ty kiedykolwiek byłaś szczęśliwa?

Spojrzała na mnie z zaskoczeniem, a potem wzruszyła ramionami: – Szczęście to nie jest dla takich jak my. My mamy być porządne. Stabilne. Mądre. Szczęście to luksus dla słabych.

– A ja właśnie chyba jestem słaba – powiedziałam ciszej, niż chciałam. – Czuję się… pusta. Sama. Mam wszystko, a jednocześnie nie mam nikogo.

Milczała chwilę, a potem westchnęła: – Zawsze byłaś ambitna. Twarda. Nie chciałaś nigdy być jak inne. Nawet lalkami nie chciałaś się bawić.

– Bo uczyłaś mnie, że uczucia to słabość.

– Bo tak jest! – podniosła głos. – Zobacz na siebie. Gdzie byś była, gdybyś słuchała serca zamiast rozumu?

– Może miałabym kogoś obok siebie przy tym stole...

Zamilkłyśmy. Jej twarz stężała, jakby chciała coś powiedzieć, ale słowa nie przyszły. A potem, jak gdyby nigdy nic, wyjęła łyżkę i podała mi talerz zupy.

– Zjedz. Chociaż tyle mogę ci dać.

Odpisał po dwóch dniach

Wysłał tylko jedno zdanie: „Możemy się spotkać. Kawa na Pradze?”

Zgodziłam się od razu, nie myśląc. Tylko potem, stojąc przed lustrem, przez pół godziny wybierałam sweter, jak idiotka. W końcu założyłam coś prostego. Kawiarnia była ciasna i pachniało w niej świeżym ciastem. Wszedł dokładnie o umówionej godzinie. Nadal miał ten sam krok, jakby cały świat miał mu zejść z drogi. Zmienił się, dojrzał, ale gdy się uśmiechnął, zadrżało mi coś w brzuchu.

– Cześć Anka, dobrze wyglądasz. A więc... czemu napisałaś? – zapytał wprost, jak zawsze.

– Bo miałam wrażenie, że zawaliłam. Wszystko.

Pokiwał głową, patrząc w okno: – Może. Ale to już było. Ja mam teraz inną drogę, partnerkę, dziecko. Wiesz... inne życie.

Zacisnęłam dłoń na kubku: – Nie przyszłam prosić o drugą szansę. Chciałam... wiedzieć, jak ci idzie. Co straciłam.

– A ja chciałem wiedzieć, czy kiedykolwiek mnie żałowałaś. Miałaś wszystko oprócz mnie. Teraz masz to wszystko. Jak się z tym czujesz?

Zawahałam się: – Jakbym zbudowała pałac, w którym nie ma nikogo.

Nie odpowiedział. Dopił kawę, wstał i poprawił kurtkę, a wychodząc, rzucił jeszcze: – Byliśmy dla siebie nie tacy, jak trzeba. Ale dzięki, że napisałaś. Czasem dobrze jest wiedzieć, że ktoś jednak żałował.

Anna, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: