Nie wiem, kiedy zaczęłam czuć się jak duch we własnym domu. Może to było stopniowe, może niezauważalne na co dzień – jak woda, która kapie z kranu, aż nagle orientujesz się, że zalała całą kuchnię. Tak samo było z nami. Z Darkiem. Siedem lat temu byłam przekonana, że jestem szczęściarą. Że mamy siebie, że umiemy się dogadywać bez słów. Teraz, czasem odnoszę wrażenie, że nie umiemy się dogadać nawet z całą książką wytycznych.
– Zwykła czy latte? – zapytał mnie dziś rano, po raz tysiąc któryś.
Unoszę wzrok znad laptopa. Znam to pytanie jak refren piosenki, której się nie cierpi, ale leci wszędzie.
– Latte – odpowiadam mechanicznie.
Odpowiadam tak od siedmiu lat. Po prostu – latte. Ale on i tak zawsze pyta. Jakbyśmy się nie znali. Jakby chciał podkreślić, że nie warto niczego zapamiętywać. To nie chodzi tylko o kawę. Może to rzeczy drobne, ale w swojej liczbie – nie do zniesienia. Że nie wie, że nie lubię truskawek. Że raz w miesiącu poleca mi ten sam film, chociaż mówiłam tyle razy, że mnie nudzi. Że zasypiam tylko po lewej stronie łóżka, ale on i tak się tam kładzie, jakby to nie miało znaczenia. A przecież ma. Bo to są moje małe rzeczy. Takie, które szanujesz, gdy kogoś kochasz naprawdę. Takie, których się uczysz, jeśli ci zależy. Czasem mam wrażenie, że w jego świecie jestem jak tapeta – obecna, ale niezauważalna. Tłem, które się nie zmienia, więc nie trzeba go dostrzegać. A przecież ja tu jestem. I wciąż czekam, że mnie zauważy.
To nie o kawę chodzi
– Proszę – powiedział Darek z uśmiechem, stawiając filiżankę czarnej kawy na moim biurku.
Oderwałam wzrok od monitora, spojrzałam na kawę. Potem na niego. Jakby to był jakiś test. Jakby to nie mogło się dziać naprawdę.
– Latte – powiedziałam chłodno.
– Co?
– Mówiłam ci wczoraj. Zawsze mówię. Latte.
– Ojeju, no bez przesady – parsknął, jakbym się czepiała. – To tylko kawa, Lila.
Zacisnęłam zęby. Czułam, jak krew uderza mi do głowy. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa zacięły mi się w gardle. W końcu wykrztusiłam:
– To nie o kawę chodzi, Darek.
Ale on już się odwrócił. Wyszedł z pokoju, jakby nic się nie stało. Jakby nie zrozumiał, że właśnie ta kawa przelała czarę goryczy. Usiadłam na kanapie. Patrzyłam na cappuccino, jakby to była obca rzecz w moim mieszkaniu. Coś obcego – jak mój własny mąż. Czemu przez siedem lat nie zapamiętał, jaką kawę piję? Przecież to nie było coś trudnego. Nie zmieniam zdania co tydzień. Mimo to – przyniósł mi taką, której nie lubię. To był symbol. Tego, że nie słucha. Że nie widzi. Że jestem dla niego czymś domyślnym. Jak mebel. Jak szum w tle, który się ignoruje, bo przecież zawsze jest. Ale przecież ja też mam swoje granice. I właśnie dotarłam do jednej z nich.
A co, jeśli ona ma rację?
– Czujesz się kochana, Lila? – zapytała Marta, mieszając łyżeczką w herbacie. Siedziałyśmy na jej balkonie, otulone kocami, z widokiem na zamarznięte drzewa w parku. Zimno jak cholera, ale potrzebowałam tej rozmowy.
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Chyba... raczej nie.
– No to masz odpowiedź.
Spojrzałam w bok, udając, że obserwuję jakiegoś psa biegającego w oddali. Ale w gardle miałam gulę. Marta zawsze mówiła rzeczy brutalnie. Zawsze trafiała w samo sedno.
– Wiesz, że wczoraj znowu przyniósł mi zwykłą kawę? – powiedziałam cicho.
– Znowu?
– Tak. Znowu. Jakbym była kimś innym. Jakby przez siedem lat nie zapamiętał niczego o mnie.
Marta pokiwała głową.
– Nie chodzi o kawę. To brak szacunku. Nie słucha cię, bo nie musi. Ty zawsze się dostosowujesz, zawsze wybaczasz. On się przyzwyczaił, że nie musi pamiętać niczego, bo ty i tak będziesz.
– Myślisz, że powinnam... odejść?
– Myślę, że powinnaś przestać udawać, że wszystko jest w porządku.
Zamilkłyśmy. Przez chwilę słuchałyśmy tylko jak wiatr szarpie gałęzie. I wtedy pomyślałam: a co, jeśli ona ma rację?
Przecież to są szczegóły
Wieczorem siedzieliśmy razem na kanapie. On coś tam przeglądał w telefonie, ja udawałam, że oglądam serial, choć nie miałam pojęcia, o czym był. W głowie wciąż słyszałam słowa Marty: on cię nie słucha, bo nie musi. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy ostatni raz naprawdę mnie słuchał. I czy w ogóle kiedykolwiek.
– Nadal jesteś obrażona? - zapytał Darek, gdy akurat siedziałam w kuchni.
– Darek, ty naprawdę nie rozumiesz, co się dzieje, prawda?
– O co ci znowu chodzi?
– Ty mnie nie znasz. Ty mnie nigdy nie słuchałeś. Jesteśmy razem siedem lat, a ty nie wiesz, jaką kawę piję. Nie wiesz, że nie znoszę truskawek. Że zasypiam tylko po lewej stronie. Że nienawidzę zimnych stóp i zawsze mam grube skarpetki, nawet latem.
– No weź, przecież to są szczegóły...
– Szczegóły, które się zna, gdy się kogoś naprawdę kocha! – podniosłam głos.
Zamilkł.
Wstałam. Poszłam do sypialni. Otworzyłam szafę. Walizka była tam, gdzie zawsze. Sięgnęłam po nią powoli, jakby to był gest w zwolnionym tempie.
– Co ty robisz? – usłyszałam za plecami.
– Coś, co powinnam była zrobić dawno temu – odpowiedziałam, nie odwracając się.
Masz prawo wybrać siebie
– I co teraz? – zapytała Marta, nalewając mi herbaty. Siedziałyśmy na jej kanapie, otoczone miękkim światłem lampki i ciepłem koca, który pachniał jak ona – spokojem.
– Nie wiem – odpowiedziałam cicho. – Spakowałam walizkę. Ale nie umiem wyjść. Wiem, że powinnam, ale… boję się.
Marta nie komentowała. Czekała. Zawsze umiała czekać. I słuchać.
– To głupie, prawda? Że walizka stoi w przedpokoju, a ja udaję, że jej nie widzę?
– Nie. To ludzkie – powiedziała spokojnie. – Zawsze trudniej odejść od czegoś znanego, nawet jeśli to boli, niż rzucić się w nieznane. Ale Lila, czy ty siebie jeszcze zauważasz?
– Czasem się zastanawiam, czy on zauważyłby, gdyby mnie nie było. Gdybym po prostu wyszła. Bez słowa. Po cichu. Czy brakowałoby mu mnie… czy po prostu śniadania, które robiłam.
– Nie jesteś złą osobą tylko dlatego, że nie chcesz być już ignorowana – powiedziała Marta. – Masz prawo czuć się ważna. Chcesz być widziana. I to nie jest fanaberia, to potrzeba.
Zacisnęłam dłoń na kieliszku. Patrzyłam na odbijające się w winie światło. Zrozumiałam, że Natalia mówi to, co ja od dawna czuję, ale nie miałam odwagi ubrać w słowa.
– Myślisz, że to koniec? – zapytałam.
– Nie wiem. Ale wiem, że to decyzja, której nikt za ciebie nie podejmie. I że jakkolwiek zdecydujesz – masz prawo wybrać siebie. I wtedy po raz pierwszy powiedziałam to na głos. Powoli, jakby każde słowo było ciężkie.
– Chyba chcę rozwodu.
Już za późno
Wróciłam następnego dnia. Mieszkanie było ciche. Weszłam do kuchni i zobaczyłam go – siedział przy stole, oparty o blat. Przede mną, idealnie na środku, stał kubek.
– Masz. Taka jak lubisz – powiedział.
Popatrzyłam na niego. A potem na kawę. Wzięłam kubek do rąk, ale nie uniosłam go do ust. Był ciepły. Pachniał znajomo. Ale coś we mnie było już zimne.
– Już za późno – powiedziałam.
– Lila, nie bądź taka. Przecież się staram, prawda? – jego głos był zbyt głośny. Zbyt nerwowy.
– Właśnie dlatego. Bo „się starasz”, jakby to był jakiś egzamin. Jakbyś robił coś z przymusu. Nie chodziło o kawę, Darek.
– No to o co?! Co ja mam zrobić, żeby było dobrze?
– Nie wiem. Może trzeba było zacząć siedem lat temu. Może trzeba było zapamiętać coś o mnie, zanim musiałam ci o tym przypominać tysiąc razy.
Patrzył na mnie. W jego oczach była złość, może strach. A może zdziwienie, że naprawdę stoję tu z walizką. Że naprawdę mogę wyjść.
– Ty mnie nigdy nie widziałeś, Darek. Zawsze patrzyłeś, ale jak przez szybę. Byłam obok, ale niewidzialna.
– Przecież jesteś moją żoną… – powiedział niemal błagalnie.
– Właśnie. Tylko żoną. Już nie Lilą. A ja chcę być kimś więcej niż funkcją w twoim życiu.
Wzięłam walizkę. Przeszłam obok niego. Nie zatrzymał mnie. Nie zapytał, dokąd idę. Może nie wiedział, co powiedzieć. Może nie miał już słów. Ja też nie. Zostawiłam za sobą zapach kawy i człowieka, który nigdy nie nauczył się mnie naprawdę.
Chcę być wyborem
Minęły trzy tygodnie. Mieszkam sama, w małej kawalerce na czwartym piętrze, bez windy. Każdego ranka schodzę z tej przeklętej klatki, sapiąc jak parowóz, ale czuję coś, czego nie czułam od lat – spokój. Jest cicho. Parzę sobie kawę po swojemu. Nie piję jej w pośpiechu, nie gaszę w niej frustracji. Piję ją powoli, z kubka, który sama sobie wybrałam. Wieczorami siedzę przy oknie i patrzę na miasto. Obserwuję ludzi wracających do domów. Czasem zastanawiam się, czy Darek już znalazł kogoś, komu będzie przynosił kawę. I czy zapyta ją, jaką lubi. Może tak. Może tym razem zapamięta. Ale już mnie to nie obchodzi.
Nie chodziło o zdradę, o dramaty, o krzyki. Chodziło o coś znacznie trudniejszego do wytłumaczenia – o znikanie. Powolne, systematyczne usuwanie się z własnego życia, bo ktoś przestał cię widzieć. Zaczęłam być funkcją, dodatkiem, wygodą. A potem tapetą. I nie chcę już żyć na ścianie czyjegoś życia. Czy ludzie się zmieniają? Nie wiem. Może. Ale wiem jedno: nie chcę już żyć w miejscu, gdzie jestem tylko domyślnym ustawieniem. Chcę być wyborem. Świadomym. Codziennym. Takim, który ktoś podejmuje, bo zna mnie i naprawdę mnie słyszy. A dziś? Dziś jestem tylko ja. I moja ulubiona kawa.
Liliana, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po ślubie miałam prowadzić Porsche, a nie jeździć na mopie. Jednak każdy facet traktuje żonę tak samo”
- „W małżeństwie czułam się jak zamknięta w złotej klatce. Nikt nie wiedział, że mąż kontroluje każdy mój ruch”
- „Ja gotowałam zupę grzybową dla męża, a on raczył nią kogoś innego. Drań wiedział, że przez żołądek trafi do serca”









