Z zewnątrz wyglądaliśmy jak para z katalogu. Zgrani, uśmiechnięci, dom umeblowany w pastelach, wspólne zdjęcia z wakacji na Bali, śniadania z awokado. Paweł zawsze potrafił dobrać słowa – nawet gdy się spóźniał, nawet gdy milczał zbyt długo. Dla znajomych byliśmy „tymi, co się tak dobrze dogadują”. I może rzeczywiście tak to wyglądało. Ale w środku mnie coś się tliło. Najpierw nieśmiało, jak zapomniana zapałka. Później rozżarzyło się do czerwoności.
Nie potrafiłam zaufać. Nawet gdy ściskał mnie mocno na pożegnanie, nawet gdy pisał „wrócę szybko”. Moje serce – głupie, uparte, okaleczone – szeptało coś innego. Pamiętam dokładnie ten wieczór. Nasza rocznica. Paweł zarezerwował stolik w eleganckiej restauracji z panoramicznym widokiem. Usiadłam naprzeciwko niego w czerwonej sukience, którą lubił najbardziej. Zamówił dla mnie wino. Uśmiechał się, mówił, że ładnie wyglądam. A potem... przyszła kelnerka. Młoda, długonoga, z uśmiechem w stylu „za chwilę przyniosę rachunek i numer telefonu”.
Paweł tylko spojrzał. Może to był zwykły gest. Może nie. Ale coś we mnie wtedy pękło. Zacięło się. I nie chciało ruszyć dalej.
Od tamtej pory patrzyłam. Analizowałam. Porównywałam. Inne kobiety – szczuplejsze, pewniejsze siebie, bardziej „jakieś”. Czy mówił jej coś, czego nie mówił mi? Czy patrzył na nią dłużej, niż powinien? Każdy jego uśmiech odbijał mi się w środku echem podejrzeń. Każda jego nieodebrana rozmowa stawała się dowodem. Żyliśmy dalej – niby normalnie. Śniadania, praca, serial wieczorem. Ale między nami był mur.
– Nie patrzyłem na nią tak, jak myślisz... – powiedział raz, gdy zapytałam o jakąś koleżankę z pracy.
Ale jego tłumaczenia nie koiły mojego niepokoju. Raczej go podsycały. Bo skoro musiał się tłumaczyć – to znaczy, że coś było na rzeczy. Prawda?
Tak wyglądała nasza codzienność. Podawaliśmy sobie herbatę z uśmiechem, jakby nic się nie działo. A ja w tym czasie przeszukiwałam jego wzrok, szukałam znaków, jak archeolog grzebiący w popiołach zgasłego wulkanu. Może gdybym przestała... może bym go nie straciła.
Mam dość tej nieustannej kontroli
To była zwykła kolacja po spotkaniu z jego współpracownikami. Nie planowaliśmy tego wcześniej, wszystko wyszło spontanicznie. Paweł powiedział, że kilka osób z jego zespołu idzie jeszcze do innego miejsca, więc może się przyłączymy. Pomyślałam: czemu nie? Od dawna nie wychodziliśmy razem wieczorem. Ubrałam się trochę bardziej elegancko niż zazwyczaj, zrobiłam lekki makijaż. On tylko rzucił, że wyglądam świetnie i pojechaliśmy.
W knajpie było głośno. Muzyka, rozmowy, brzęk szkła. Paweł znał wszystkich, więc od razu wszedł w tryb żartobliwego kolegi. Przedstawiał mnie, śmiał się, opowiadał coś o pracy. Siedziałam obok, słuchałam i obserwowałam. I właśnie wtedy to zauważyłam. Jedną z jego koleżanek. Brunetka, w białej koszuli, która chyba specjalnie była o rozmiar za mała. Miała ten rodzaj uśmiechu, który mnie zawsze drażnił – niby miły, ale zbyt swobodny. Paweł rozmawiał z nią długo, nachylił się, dotknął jej ramienia. Widziałam to. Widziałam, jak jej oczy błyszczały. Jak się śmiała z jego żartu, który słyszałam już sto razy i nigdy nie był taki zabawny. Wracaliśmy samochodem w ciszy. Siedziałam z rękami zaciśniętymi na kolanach, patrzyłam przez szybę. W końcu nie wytrzymałam.
– Widziałam, jak na nią patrzyłeś. Co was łączy?
– Kogo? – zapytał, ale od razu wiedziałam, że wie. – Anię? Pracujemy razem, rozmawialiśmy o projekcie. Naprawdę tego nie widzisz?
– Projekt? O tej godzinie? Musiałeś aż tak blisko do niej mówić?
Zacisnął palce na kierownicy. Spojrzał na mnie krótko, potem z powrotem na drogę.
– Zaczynasz znowu. Nic się nie dzieje, ale ty i tak znajdziesz coś, żeby się czepiać.
– Bo widzę. Widziałam, jak cię słuchała. Jak się uśmiechałeś.
– Przestań – powiedział ostro, pierwszy raz tak głośno. – Naprawdę mam dość tej nieustannej kontroli.
Po tych słowach zamilkł. Do końca drogi nie odezwał się ani razu. Wysiadł, trzaskając drzwiami, poszedł do mieszkania, a ja jeszcze chwilę siedziałam w aucie, próbując się uspokoić. Wiedziałam, że może przesadziłam. Ale nie umiałam tego powstrzymać. To nie była zazdrość o tamtą kobietę. To był lęk. Taki, który nie dawał mi spokoju, nawet gdy nie miałam żadnych dowodów. Wiedziałam, że zadaję te same pytania, na które odpowiedzi już dawno padły. Ale musiałam pytać jeszcze raz. Bo inaczej wszystko mogłoby mi umknąć. A ja chciałam mieć kontrolę.
Nie umiałam inaczej
Był czwartek. Paweł miał wrócić z pracy koło dziewiętnastej, ale minęła dwudziesta i wciąż go nie było. Napisał tylko krótką wiadomość, że coś się przeciągnęło. Siedziałam na kanapie z telefonem w dłoni, wpatrzona w ekran. Kiedy w końcu wszedł do mieszkania, wyglądał na zmęczonego. Usiadł w przedpokoju, zdjął buty, a wtedy jego telefon zawibrował. Spojrzał na ekran i po chwili schował go do kieszeni.
– Kto to był? – zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– Z pracy. – Mówił spokojnie, ale nie patrzył mi w oczy. – Chciała tylko coś ustalić.
– O tej porze? To powinna do ciebie dzwonić w biurze, a nie wieczorem.
– To była sprawa służbowa. Serio, nie mogę z nikim rozmawiać bez podejrzeń?
Westchnął, podniósł się z podłogi i poszedł do kuchni. Patrzyłam, jak sięga po szklankę, jak nalewa sobie wody. I poczułam ten znajomy ucisk – to, co wcześniej próbowałam ukryć, wracało z podwójną siłą. Kiedy wyszedł z kuchni, stałam już z jego telefonem w ręce.
– Anna, daj spokój – powiedział cicho, ale z irytacją.
– Chciałam tylko wiedzieć. To nie tak, że ci nie ufam, ale…
– Ale właśnie tak. Nie ma dnia bez pytań, bez sprawdzania. Jestem zmęczony, rozumiesz?
Patrzyłam na niego, jak siada zrezygnowany. Wiedziałam, że go przyciskam, że przekraczam granice. Ale nie umiałam inaczej. Bałam się, że jeśli przestanę, coś mi umknie. A wtedy nie zdążę zareagować. I on odejdzie. Jakby czujność była moją jedyną obroną.
Już tak dłużej nie mogę
Był wieczór, późniejszy niż zwykle. Paweł miał wrócić w piątek, ale stanął w drzwiach już w czwartek. Usłyszałam jego klucz w zamku i od razu poczułam, jak serce przyspiesza. Nie dlatego, że się cieszyłam. Nie byłam gotowa. W salonie panował półmrok, tylko lampka przy sofie rzucała ciepłe światło.
– Jeszcze nie śpisz? – zapytał. Głos miał cichy, zmęczony.
– Dlaczego nie odpisywałeś i nie odbierałeś moich telefonów? – powiedziałam z wyrzutem. Myślałam, że... że coś się stało. Coś przede mną ukrywasz?
Nie powiedział od razu nic. Zdjął kurtkę, odwiesił ją na wieszak. Potem podszedł do mnie, zatrzymał się kilka kroków dalej.
– Już tak dłużej nie mogę – powiedział, i ta cisza po jego słowach była głośniejsza niż jakikolwiek krzyk.
Podniosłam wzrok. Stał nieruchomo, twarz miał napiętą, jakby walczył sam ze sobą. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Nie miałam argumentów, nie miałam łez. Miałam tylko strach, który wcześniej próbowałam przekuć w kontrolę.
– Paweł, poczekaj. Może... może porozmawiamy?
Nie odpowiedział. Wziął walizkę, wyszedł bez słowa. Drzwi zamknęły się powoli, bez trzasku. Zostałam w tym samym miejscu. W ciszy. Wiedziałam, że go kochałam. Ale jeszcze bardziej bałam się, że go stracę. I właśnie przez ten strach... go straciłam.
To ja zdradziłam jego zaufanie
Zostałam sama. I nagle ten dom, w którym wcześniej wszystko miało swoje miejsce, stał się za duży, za cichy. Siedziałam przy stole, bez ruchu, jakby wystarczyło nic nie robić, a czas cofnie się o kilka dni. Ale nic się nie cofało. Odszedł. Zabrał tylko walizkę i ciszę, którą wypełniłam własnymi myślami. Zaczęłam od początku. Przewijałam w głowie każdy nasz poranek, każde zdanie, każde spojrzenie. Szukałam momentu, w którym mogłam się zatrzymać. Ale nie było jednego. To był szereg drobnych ruchów, których nie zauważałam – moje pytania, jego znużone odpowiedzi. Moje wieczne „gdzie byłeś?”, jego coraz dłuższe milczenie. Myślałam, że chronię naszą miłość. Ale to nie była miłość. To był niepokój, który przebrał się za troskę.
Znalazłam w szufladzie jego stare wiadomości. „Zamówiłem dla ciebie ulubione sushi.” „Kupiłem ci tę książkę, mówiłaś o niej tydzień temu.” „Zadzwonię później, bo chcę ci opowiedzieć coś śmiesznego z pracy.” One jeszcze pachniały czymś dobrym. A ja przestałam je czytać wtedy, gdy zaczęłam szukać czegoś innego. Patrzyłam na zdjęcie z wakacji. Uśmiechaliśmy się. On miał dłoń na moim ramieniu. Wtedy myślałam, że tak trzyma mnie przy sobie. A może już wtedy było odwrotnie – ja trzymałam jego. Nie było już dialogów. Tylko ja, moje wspomnienia i świadomość, że zrobiłam coś, czego nie można cofnąć. Nie Paweł mnie zdradził. To ja zdradziłam jego zaufanie. Dzień po dniu, pytaniem po pytaniu. I nie potrafiłam przestać.
Wiem, że przesadziłam
Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Co chwilę zaglądałam do telefonu. Otwierałam wiadomości, nie pisząc nic. Potem kasowałam, pisałam od nowa. W końcu wysłałam jedno zdanie.
– Przepraszam. Wiem, że przesadziłam. Ale cię kocham.
Czekałam pół dnia na odpowiedź. Przyszła wieczorem, krótka, chłodna.
– Wiem, że mnie kochałaś. Ale nie pozwoliłaś mi oddychać.
Czytałam to w kółko. Te kilka słów mówiło wszystko. Nie zaprzeczył, że była miłość. Ale nie było przestrzeni. Nie dawałam mu miejsca, w którym mógłby być po prostu sobą.
Napisałam jeszcze raz.
– Proszę, porozmawiajmy. Chociaż raz. Spotkajmy się. Obiecuję, że tylko posłucham.
Odpisał dopiero następnego dnia.
– Zastanowię się.
To „zastanowię się” było jak zawieszony wyrok. Nie wiedziałam, czy mam czekać, czy się poddać. Nie chciałam być tą, która znowu naciska. Ale nie umiałam przestać wierzyć, że może jeszcze uda się cofnąć choć trochę. Czy można kochać kogoś tak bardzo, że aż się go zniszczy? Chyba tak. Kochałam go w sposób, który był bardziej o mnie niż o nim. Z lęku, z niepewności. Nie z czułości. Nie z zaufania.
Minęło kilka tygodni. Nie wrócił. Nie zadzwonił. Nie pojawił się nagle pod drzwiami, jak w filmach, które kiedyś oglądaliśmy razem. Nie napisał więcej żadnej wiadomości. Tylko to jedno „zastanowię się” zostało jak rysa na ekranie, którą widzi się codziennie, nawet jeśli próbuje się o niej zapomnieć.
Zrozumiałam, że czekanie na niego to już nie jest nadzieja. To tylko nawyk. I że nie mogę żyć od jednej wiadomości do drugiej, od jednego westchnienia do drugiego. Nie po to, żeby go odzyskać. Tylko po to, żeby nie zgubić siebie jeszcze bardziej.
Nie wiedziałam, czy Paweł jeszcze kiedyś wróci. Ale zaczęłam rozumieć, że najpierw muszę nauczyć się być ze sobą. Bez napięcia, bez ciągłego analizowania, bez szukania winy. Że zaufanie to nie coś, co się dostaje od drugiego człowieka. To coś, co trzeba mieć najpierw w sobie.
Nie było ulgi. Nie było spokoju. Ale było coś nowego. Początek.
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Anna, 36 lat
Czytaj także:
- „Z mężem żyjemy jak współlokatorzy, kłócąc się o to, kto wyniesie śmieci. Nie tak wyobrażałam sobie idealne małżeństwo"
- „Mąż zdradzał mnie z asystentką, a ja nie pozostałam mu dłużna. Przez biurowe romanse straciliśmy zbyt wiele”
- „Jestem zazdrosny o kolegę żony, bo nie wierzę w przyjaźń damsko-męską. To przykrywka, bo facetom chodzi tylko o jedno”









