Było mi zimno, choć grzejniki w biurze huczały jak zawsze. Zimno nie od powietrza, tylko od ludzi — a właściwie od jednego człowieka, który jeszcze niedawno był dla mnie całym światem. Michał siedział naprzeciwko mnie, wpatrzony w ekran, jakby ten cholerny Excel mógł mu odpowiedzieć na wszystkie pytania, których ja już dawno przestałam zadawać.
Od lat prowadziliśmy razem firmę marketingową. Kiedyś śmialiśmy się, że jesteśmy „małżeństwem na pełen etat” – w domu i w pracy. Teraz to brzmiało jak gorzki żart. Firma się rozwijała, zdobywaliśmy nowych klientów, rosły przychody. Tyle że między nami wszystko malało – rozmowy, spojrzenia, dotyk.
Kiedyś uwielbiałam te wspólne poranki: kawa, szybki plan dnia, jego żart, że znów wzięłam za dużo zleceń. Teraz zamiast żartów były tylko maile, raporty i lakoniczne komunikaty w stylu „wyślij ofertę do tej firmy”. Zorientowałam się, że nasza relacja zamieniła się w czysto zawodową – partnerską spółkę bez emocji, bez ciepła. Czasem łapałam się na tym, że tęsknię nawet za jego irytującym zwyczajem zostawiania fusów w zlewie.
Michał już nie całował mnie na pożegnanie, nie dotykał dłonią pleców, gdy przechodziłam obok. Był jak współlokator, który spłaca ze mną kredyt i pracuje w tym samym open space.
– Zauważyłeś, że nie rozmawiamy już o niczym poza pracą? – zapytałam pewnego dnia, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Może to i lepiej. Przynajmniej się nie kłócimy – odpowiedział sucho.
Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się krzywo. Tak wyglądał nasz spokój. Spokój po miłości.
Miałam wrażenie, że między nimi iskrzy
Pojawiła się w biurze w poniedziałek rano, z uśmiechem, który od razu przyciągał uwagę. Miała może dwadzieścia pięć lat, włosy upięte w niedbały kok i energię, której w naszym biurze dawno już nie było. Agata. Nowa asystentka Michała. Podobno „do pomocy przy projektach”. Od pierwszej chwili czułam, że coś się zmieniło. Michał, zwykle milczący i skupiony, nagle zaczął żartować, rozluźnił się, nawet jego spojrzenie stało się inne. Nosił koszule, których wcześniej nie zakładał, a jego dzień pracy kończył się coraz później. Mówił, że wreszcie ma kogoś, kto rozumie, co to znaczy myśleć kreatywnie.
Próbowałam wmówić sobie, że to dobrze. Firma rosła, potrzebowaliśmy pomocy. Ale gdy patrzyłam, jak pochyla się nad jej ramieniem, tłumacząc coś na monitorze, serce biło mi szybciej. Ich rozmowy brzmiały lekko, jakby znali się od lat. Czasem słyszałam śmiech, który przebijał się przez zamknięte drzwi jego gabinetu. Pod koniec dnia zaprosiłam ją do swojego pokoju, żeby omówić kilka spraw organizacyjnych.
– Dobrze się pani u nas odnajduje? – zapytałam, zachowując uprzejmy ton.
– Tak, Michał wszystko mi dokładnie pokazuje – odpowiedziała z tym samym uśmiechem.
Zamilkłam na moment. W tym jednym zdaniu było coś, co trudno było zignorować. Przez następne dni starałam się zachować spokój, ale zaczęłam widzieć rzeczy, których wcześniej nie zauważałam. Dłuższe spojrzenia, szybkie wymiany zdań, dotyk dłoni przy przekazywaniu dokumentów. Miałam wrażenie, że między nimi iskrzy, choć nikt poza mną tego nie dostrzegał.
Wieczorami wracałam do domu i analizowałam każdy ich gest. Próbowałam racjonalnie to wyjaśnić – może po prostu lepiej im się współpracuje, może Michał po prostu odżył zawodowo. Ale intuicja mówiła coś innego. Złość mieszała się ze strachem. Nie potrafiłam już patrzeć na nich spokojnie, a mimo to każdego dnia udawałam, że wszystko jest w porządku.
Ja też muszę nauczyć się grać
Nie wiem, czy to był przypadek, czy podszyta przeczuciem ciekawość. Pewnego wieczoru, gdy Michał wyszedł wcześniej na spotkanie z klientem, została włączona jego służbowa skrzynka. Potrzebowałam tylko wydrukować raport, ale kursor zatrzymał się na folderze „Wysłane”. Nie powinnam była tam zaglądać, wiedziałam o tym. A jednak kliknęłam. Na ekranie pojawiły się wiadomości do Agaty. Z początku niewinne – krótkie notatki o projektach, prośby o zestawienia, przypomnienia o terminach. Ale im dalej przewijałam, tym ton stawał się cieplejszy. Pojawiły się żarty, dygresje, aluzje. „Z tą prezentacją poszło świetnie, nie wiem, jakbym to zrobił bez ciebie.” Albo: „Masz niesamowitą intuicję, nie tylko zawodową.” W jednym z maili dziękował jej za wieczorne spotkanie po godzinach, „inspirujące, jak zawsze”.
Poczułam, jak coś ściska mi gardło. Nie było tam nic jednoznacznego, żadnych wyznań, ale podtekst był oczywisty. Czułam, że przekroczyli granicę, której nie można już cofnąć. Zamknęłam laptop i długo siedziałam w ciszy. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po raz pierwszy od dawna nie czułam złości, tylko chłodną, przerażającą jasność myśli. Zrozumiałam, że jeśli Michał gra, to ja też muszę nauczyć się grać. Wieczorem wrócił późno. Wszedł spokojnie, jakby nic się nie stało, pachniał jej perfumami, choć pewnie nawet o tym nie wiedział. Siedliśmy przy stole.
– Ciężki dzień? – zapytałam obojętnym tonem.
– Jak zwykle. Agata naprawdę ogarnia wszystko. Wreszcie ktoś kompetentny – odpowiedział, nawet nie patrząc w moją stronę.
Przytaknęłam, udając obojętność. W środku czułam jednak coś zupełnie nowego – chłodną determinację. Nie zamierzałam robić sceny, nie chciałam krzyków. Chciałam wiedzieć, jak daleko to zaszło. Tamtego wieczoru, siedząc przy biurku, podjęłam decyzję. Nie będę już tą samą kobietą, która czeka, aż mąż łaskawie zauważy jej obecność. Jeśli on postanowił żyć w grze pozorów, ja też potrafię grać. Tylko lepiej.
Nic już nie będzie takie samo
Poznałam go na spotkaniu z nowym klientem. Tomasz był pewny siebie, miał w sobie spokój i ten rodzaj uważności, którego od dawna mi brakowało. Gdy mówiłam, słuchał naprawdę. Nie tylko kiwaniem głowy, ale spojrzeniem, w którym czuło się ciekawość. Na początku traktowałam go czysto zawodowo. Rozmawialiśmy o kampanii, o terminach, o szczegółach umowy. Ale potem zaproponował, byśmy spotkali się po pracy, „na spokojnie, bez biurowego pośpiechu”. Zgodziłam się, tłumacząc sobie, że chodzi tylko o dopięcie projektu.
W restauracji był inny – ciepły, uśmiechnięty, uważny.
– Rzadko spotykam tak stanowcze kobiety. Widać, że to pani rządzi w tej firmie – powiedział.
– Nie zawsze. Czasem trzeba udawać, że ktoś inny trzyma stery – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
Poczułam, że to pierwszy raz od miesięcy, kiedy ktoś naprawdę mnie zauważył. Zaczęliśmy wymieniać wiadomości, najpierw o pracy, potem o wszystkim. Z każdym dniem czułam się mniej winna. Przecież nie robiłam nic złego – po prostu chciałam poczuć, że jeszcze żyję. Kiedy pierwszy raz mnie pocałował, nie protestowałam. Nie z potrzeby zemsty, ale z ulgi. To było jak ciepło po długim mrozie. Powtarzałam sobie, że to tylko oddech, równowaga, chwilowy azyl. Wiedziałam jednak, że od tej chwili nic już nie będzie takie samo.
Nie było już nic do uratowania
Michał dowiedział się przypadkiem. Widział nas razem, gdy odprowadzał mnie po spotkaniu Tomasz. Stał po drugiej stronie ulicy, nie podszedł, nie zrobił awantury. Po prostu patrzył. Od tamtej chwili w domu zapadła cisza, inna niż dotąd – gęsta, napięta, pełna niewypowiedzianych słów.
W pracy udawaliśmy, że nic się nie stało. Uśmiechy, neutralne rozmowy, profesjonalne pozory. Z zewnątrz wyglądaliśmy jak zgodni wspólnicy, wewnątrz byliśmy jak dwa lodowce. Wiedziałam, że wie. On wiedział, że ja wiem, że wie. A mimo to żadne z nas nie wypowiedziało ani jednego zdania na ten temat. Któregoś dnia zamknął drzwi do mojego pokoju.
– Wiesz, że ludzie plotkują? – powiedział spokojnie, z tym chłodnym tonem, który miał tylko dla mnie. – Widzą, jak patrzysz na klientów.
– A ty? Chcesz, żebym zaczęła powtarzać, jak patrzysz na swoją asystentkę? – odpowiedziałam bez wahania.
Zamilkł. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, jakby każde czekało, aż drugie pęknie. Nikt się nie odezwał. W tej ciszy było więcej oskarżeń niż w najgorszej kłótni. Od tamtego dnia nie próbowaliśmy już udawać. Pracowaliśmy razem, ale każde osobno. Czasem czułam, że chciałby coś powiedzieć, ale nie umiał. Ja też nie potrafiłam. Nie było już nic do uratowania, tylko jeszcze nie mieliśmy odwagi tego nazwać.
Zdrady mają to do siebie, że niszczą wszystko
Kiedy Tomasz wycofał się z umowy, wszystko runęło. To był nasz największy kontrakt, a on – po kilku tygodniach milczenia – przysłał krótkiego maila z rezygnacją. Nie tłumaczył niczego, a ja nie potrzebowałam wyjaśnień. Wiedziałam, że to koniec nie tylko projektu, ale i naszego romansu. Został po nim tylko wstyd i poczucie pustki. Michał wpadł do mojego gabinetu z plikiem dokumentów w dłoni.
– Gratuluję, właśnie straciliśmy klienta roku – rzucił, rzucając papiery na biurko. – Może zapytasz swojego Tomasza, dlaczego?
– Nie muszę pytać – odpowiedziałam cicho. – I nie udawaj, że chodzi ci tylko o firmę.
– Chodzi o wszystko – powiedział, a jego głos był bardziej zmęczony niż zły. – Zdrady mają to do siebie, że niszczą wszystko, nie tylko ludzi.
Podpisywaliśmy rozwiązanie spółki w tym samym biurze, w którym kiedyś marzyliśmy o sukcesach. Kartki szeleściły, długopisy stukały o blat. Nikt nie płakał, nie krzyczał. Wyczerpaliśmy się.
– Zaczynaliśmy razem – powiedziałam, gdy odkładał pióro. – Myślałam, że przynajmniej to przetrwa.
– Nic nie przetrwa, kiedy dwoje ludzi przestaje być po tej samej stronie – odpowiedział spokojnie.
Zostałam w pustym pokoju, z zapachem kawy i jego perfum, który wciąż unosił się w powietrzu. Nie czułam już złości, tylko ulgę. Jakby wszystko, co miało się rozsypać, wreszcie się rozsypało.
Kinga, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy odkryłam plamy na kołnierzyku męża, postanowiłam pobrudzić swoje sumienie. Pomógł mi w tym jego najlepszy kumpel”
- „Mąż kupował luksusowe perfumy i wmawiał mi, że to dla jego matki. Zapomniał, że teściowa pachnie jak kotlety, a nie piżmo”
- „Parzyłam mężowi rozgrzewające herbatki, a on i tak szukał ciepła u innej. Wystawię mu niezły rachunek za ogrzewanie”









