Cisza w domu to inny rodzaj hałasu. Taki, co dudni między ścianami, gwiżdże w rurach, szura po parkiecie. Gdy Michał jeszcze z nami mieszkał, rano zawsze włączał radio. Nie, żeby słuchał – po prostu musiało coś grać. Teraz włączam je ja. Dla tła. Dla złudzenia, że ktoś jeszcze tu jest. Codzienność… cóż, wygląda prawie tak samo, tylko wszystko mniej ma sens. Nadal w soboty piekę szarlotkę, choć teraz połowa trafia do zamrażarki. Co niedzielę gotuję rosół – jego ulubiony – z marchewką, selerem, porem i makaronem domowym. Dwa talerze stawiam na stole. Trzeci

– Michała – zostawiam przy zlewie, jakby miał zaraz wejść i powiedzieć: „Mamo, tylko się przebiorę, zaraz jem”.

Telefon leży przy mnie cały dzień. Przestawiam go z kuchni do salonu, z salonu do łazienki, nawet do ogrodu, gdy wychodzę. Na wypadek, gdyby zadzwonił. Czasem zadzwoni. Czasem odpisze. Ale coraz rzadziej. Najpierw były długie rozmowy, teraz krótkie wiadomości: „Hej, wszystko okej, u nas dużo pracy, pozdrów tatę.” I to wszystko. Andrzej, mój mąż, nic nie mówi. Ale ja widzę. Widzę, jak siada do stołu i przez chwilę patrzy na miejsce Michała. Jak wzdycha, gdy minie kolejny dzień bez wieści. Dzisiaj spotkałam sąsiadkę w sklepie. Panią Halinę. Od razu zapytała:

– I co tam u Michała, dzwonił?

– Tak, tak, dzwonił wczoraj – skłamałam. Uśmiechnęłam się, jakby wszystko było w porządku. Nie umiem się przyznać, że nie wiem, co u mojego syna. Że jestem mu coraz dalsza.

Wieczorem, w kuchni, siedzieliśmy z Andrzejem w ciszy. Przez chwilę tylko popijał herbatę, aż w końcu westchnął:

Nie odezwał się.

– Zajęty pewnie – odpowiedział, jak zawsze.

– Zawsze jest zajęty.

– Tereso, daj spokój. Dorosły chłopak.

– Ale wciąż nasz chłopak – odpowiedziałam i łzy same napłynęły mi do oczu.

Nie przestałam czekać

W dzień urodzin Michała wstałam wcześniej niż zwykle. Słońce ledwo zaczynało przeciskać się przez firanki, kiedy zawiązałam fartuch i zaczęłam obierać warzywa na rosół. Marchewka, pietruszka, kawałek selera. W garnku zagotowałam wodę i włożyłam mięso – tak jak lubił: na wolnym ogniu, długo. Cebulę przypaliłam nad palnikiem, zupełnie jak dawniej, kiedy jeszcze podbiegał do kuchni i mówił: „Mamo, ale nie za dużo natki, dobra?” Trzy talerze ustawiłam na stole. Jeden przed Andrzejem, jeden przed sobą i jeden... po drugiej stronie, tam gdzie Michał zwykle siadał. Ten sam, co zawsze – z niebieskim rantem.

Niby wiedziałam, że go nie będzie, ale jednak... Przez moment miałam głupią nadzieję, że może dziś zadzwoni i powie, że przyjedzie. Choćby na chwilę. Choćby na rosół. Czekałam. Obierałam ziemniaki, nakrywałam stół, parzyłam herbatę. Potem usiadłam z telefonem w ręku. Godzina dziesiąta. Potem jedenasta. Cisza. Przeczytałam raz jeszcze wszystkie ostatnie wiadomości od niego. Ostatnia: „Dzięki, mamo. Dam znać, jak coś się zmieni.” Miała ponad tydzień. Andrzej wszedł do kuchni, spojrzał na stół, po czym sięgnął po gazetę. Nie siadał na swoim miejscu, jakby nie chciał uczestniczyć w tej farsie, którą sama sobie urządziłam.

– Znowu coś ważniejsze – powiedział po dłuższej chwili, nie podnosząc wzroku znad gazety.

– Może jest zajęty – mruknęłam.

– Jest zawsze zajęty. A my zawsze czekamy – odparł.

Pamiętałam, jak syn kiedyś dzwonił co drugi dzień. Jak potrafił opowiadać godzinami o jakimś kursie, znajomym, planach. Jak przysyłał zdjęcia z wypadu za miasto, pisał „myślę o was”. A teraz... Krótkie zdania, suchy ton. A tamta wiadomość, której nie mogłam wyrzucić z głowy: „Karolina nie przepada za rozmowami z wami. Mówi, że to ją stresuje.” Nie umiałam wtedy odpowiedzieć. Poczułam się jak intruz. Jakby nasze istnienie było jakimś niewygodnym elementem, który burzy im spokój. Nie pytałam więcej. Przestałam się narzucać. Ale wewnętrznie nie przestałam czekać. Andrzej w końcu usiadł i nalał sobie zupy.

Może zapomniał

Napisałam do niego po trzynastej. „Wszystkiego najlepszego. Rosół stygnie. Tęsknimy.” Krótko, bez pretensji. Odpisał dopiero po godzinie: „Zaraz oddzwonię.” Czekałam. Minęło pół dnia, a telefonu nie było. Rosół wystygł. Wieczorem siedzieliśmy w kuchni przy stole. Andrzej zjadł kanapkę. Ja tylko patrzyłam na telefon. W końcu powiedziałam:

– On nie oddzwoni.

Może zapomniał – próbował bez przekonania.

– Jak można zapomnieć o własnych rodzicach?

Odłożył kubek. Odetchnął głęboko.

– Nie chcę tego słyszeć, Tereso.

Zacisnęłam dłonie. Wszystko w naszym życiu było dla Michała. Praca, oszczędności, wakacje nad jeziorem, żeby miał powietrze i spokój. A teraz... teraz nie było nawet rozmowy. Andrzej wstał i wyszedł z kuchni. Zostałam sama.

Może już nie jesteśmy rodziną

W nocy przebudziłam się, ale Andrzeja nie było w łóżku. Poszłam do salonu. Siedział w fotelu, z telefonem przy uchu.

– Nie wiem, czy Teresa to wytrzyma. Ona czeka na każdy telefon – powiedział do kogoś. Potem była cisza. Długa. Gdy mnie zobaczył, przerwał połączenie.

– Z kim rozmawiałeś? – zapytałam, choć odpowiedź nie miała znaczenia.

– Z Markiem. Pytał o coś – rzucił. Ale widziałam, jak mu drżały ręce. I wtedy już nie wytrzymałam.

– Czemu mi nic nie mówisz? Czemu wszystko trzymasz w sobie?

– Bo nie wiem, co powiedzieć. Może on już naprawdę ma inne życie.

– Słyszałam, jak mówiłeś, że tego nie wytrzymam.

– Bo się o ciebie boję.

– To nie o mnie chodzi. To o nas. O rodzinę.

Milczał. Patrzył w okno, jakby tam miało być jakieś rozwiązanie.

– A może już nie jesteśmy rodziną, Tereso. Może tylko my to jeszcze czujemy.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam do kuchni i położyłam telefon na stole. Na wypadek, gdyby zadzwonił.

Nigdy o was nie zapomnę

Pamiętam ten dzień, kiedy wyjeżdżał. Była jesień, zimny poranek, a on stał w przedpokoju z walizką. Powiedział: „Tylko na rok, mamo. Będę dzwonił co tydzień.” Pocałował mnie w czoło, jeszcze raz spojrzał na kuchnię, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół. Zrobiliśmy wtedy jego ulubione naleśniki. Śmiał się, że znowu przesadziłam z cynamonem. Tamten dzień noszę w sobie jak zdjęcie, które się ogląda w myślach, aż kolory zaczynają blaknąć.

Pierwsze miesiące po wyjeździe były inne. Pisał, dzwonił, opowiadał. Śmiał się. Mówił, że tęskni. A potem to się rozmyło. Wiadomości były coraz rzadsze, aż zniknęły prawie zupełnie. Pojawiła się Karolina. Niby tylko w opowieściach, ale było czuć, że to już jej świat, nie nasz. Dziś nie wytrzymałam. Wyszłam z domu, szłam bez celu, aż usiadłam na ławce przy starym placu zabaw. Telefon trzymałam w kieszeni. Wyjęłam go i napisałam: „My wciąż czekamy.” Nie było odpowiedzi. Przypomniałam sobie ostatnie słowa, zanim wsiadł do autobusu.

– Mamo, nie martw się. Będę dzwonił.

Znasz siebie. Będziesz zapominał.

– Nigdy o was nie zapomnę.

Pomyślałam wtedy, że to niemożliwe.

Już nie jesteśmy pierwsi

Zadzwonił po kilku dniach. Siedziałam w kuchni, czytałam listę zakupów, której i tak nie zamierzałam realizować, gdy telefon w końcu zawibrował. Przez sekundę miałam ochotę nie odebrać. Ale podniosłam.

– Cześć, mamo – usłyszałam jego głos. Brzmiał inaczej, jakby gdzieś z oddali. – Przepraszam, był urwanie głowy w pracy, coś się posypało...

– Myślałam, że dziś usłyszę twój głos wcześniej – powiedziałam cicho.

Po drugiej stronie była chwila ciszy.

– Nie wszystko kręci się wokół was – odparł, i choć próbował powiedzieć to spokojnie, zabrzmiało to jak wyrzut.

Poczułam, jak coś we mnie zamarza.

– Wiem. Już nie jesteśmy pierwsi.

Milczał. Długo. W końcu powiedział:

– Nie chciałem, żeby tak wyszło.

– Rosół stygnie. Wciąż go gotuję, wiesz?

– Nie wiedziałem, że to dla ciebie takie ważne.

– Bo już mnie nie znasz, Michał.

Rozmowa się skończyła. Nie pamiętam, kto się pierwszy rozłączył. Zostałam z telefonem w ręku i cichym bulgotaniem w garnku.

Nie ma nawet złudzeń

Wieczorem siedzieliśmy z Andrzejem w kuchni. On, jak zwykle po pracy, zjadł w milczeniu kromkę chleba z masłem. Ja podgrzałam rosół, ale nie nalałam go do żadnego talerza. Zostawiłam go w garnku, jakby to coś zmieniało. Telefon leżał na stole. Cichy, ciemny, obojętny. Spojrzałam na niego jeszcze raz, ale nie zadzwonił. Myślałam o tym, że kiedyś nasze życie miało rytm – szkoła, obiady, wakacje, urodziny, rozmowy wieczorne. Wszystko kręciło się wokół Michała. I nagle tego nie było.

Teraz nie ma planów, nie ma nawet złudzeń. Są dni, które się powtarzają, jakby już wszystko, co ważne, się wydarzyło. Nie potrafię jeszcze nie czekać. Ale wiem, że powinnam zacząć. Bo inaczej zostanę już tylko wspomnieniem dla kogoś, kto nie ma czasu na wspomnienia. Andrzej spojrzał na mnie. Podał mi łyżkę i zapytał:

– Nie napisał?

– Nie.

Westchnął, cicho, prawie niezauważalnie.

– To może zjedzmy ten rosół sami.

Pokręciłam głową.

– Zawsze go gotuję dla trzech.

– Ale nas już jest tylko dwoje, Tereso.

Nie odpowiedziałam. Wstałam, zgasiłam światło w kuchni i zostawiłam wszystko tak, jak było. Może jutro znów ugotuję rosół. Może nie.

Teresa, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: