Gdy Wiktor odszedł na emeryturę, nie świętowaliśmy. Nie było kolacji, tortu, nawet zwykłego „na zdrowie” przy kieliszku nalewki. Po prostu któregoś piątku przyniósł do domu pusty termos i powiedział tylko:

– No, to koniec. Teraz to już wakacje do grobowej deski.

I usiadł w swoim fotelu. Jakby go tam wmurowało. Z początku czułam ulgę. Nie trzeba było wstawać o świcie, przygotowywać kanapek, słuchać jego marudzenia, że nie ma skarpet, które lubi, bo „te z cienkim ściągaczem są do kitu”. Myślałam, że może teraz wreszcie będzie miał czas na wnuki. Na książki. Na coś więcej niż narzekanie na świat. Ale bardzo szybko zrozumiałam, że mój mąż – Wiktor – nie ma żadnych pasji. Oprócz kontrolowania mojego życia. Od dnia, gdy skończył pracę, zaczął pracować… na mnie.

– Znowu owsianka za rzadka – burknął pewnego ranka, z nosem nad parującą miską.

Stałam wtedy przy kuchence, mieszając kawę. Odwróciłam się i spojrzałam na niego z wymuszonym uśmiechem.

– Nie musisz jeść.

– Co?

– Mówię, że jak ci nie smakuje, nie jedz.

Spojrzał na mnie zdziwiony. Jakby po raz pierwszy usłyszał, że mam własne zdanie. Nie pokłóciliśmy się wtedy. Jeszcze nie. Ale coś się we mnie przełamało. Przez ostatnie trzydzieści lat byłam żoną, matką, kucharką, pielęgniarką, powierniczką i kobietą do wszystkiego. Cicho, grzecznie, „dla dobra rodziny”. Ale w tym spojrzeniu Wiktora – pełnym zdziwienia, że mogłabym odpowiedzieć mu bezczelnie – zobaczyłam siebie. Taką, jakiej nie znałam. Taką, jaką może zawsze byłam, tylko bałam się ją wypuścić na powierzchnię. I chyba właśnie wtedy poczułam, że zaczynam oddychać.

I co ja mam teraz robić

Wiktor stał przy szafie i przeglądał swoją garderobę. Niby szukał jakiejś koszuli, ale wiedziałam, że zaraz zacznie się przedstawienie. I nie pomyliłam się.

– Te białe to kiedyś lepiej prałaś. Teraz są jakieś takie... szare.

Spojrzałam na niego znad deski do prasowania. 

– To może sam się za to weź. Pralka stoi, proszek też znajdziesz.

Zamilkł na moment. Potem usiadł ciężko na łóżku, jakby go ktoś z całych sił przygniótł do ziemi.

– I co ja mam teraz robić całymi dniami? Siedzieć i patrzeć w ścianę?

Nie odpowiedziałam od razu. Słyszałam w jego głosie nie złość, tylko pustkę. Ale nie umiałam już go współczuć. Może to było okrutne, ale przez te wszystkie lata to ja wypełniałam każdą chwilę, każdy zakamarek naszego życia. Jego też. A teraz, kiedy został sam ze sobą, zderzył się z ciszą.
Poszłam do kuchni, niby po herbatę, ale tak naprawdę musiałam się wyrwać. Oddech miałam krótki, serce waliło jak głupie. Czułam się jak zamknięta w ciasnym pokoju bez okna. Oparłam się o blat i wtedy pomyślałam: a co, jeśli po prostu wyjdę? Bez planu, bez celu, tak jak stoję.

Wzięłam torebkę, narzuciłam płaszcz i wyszłam. Nawet nie powiedziałam mu, że wychodzę. Szłam przed siebie, nie patrząc na zegarek. W końcu znalazłam się na rynku. Kupiłam kawę na wynos, usiadłam na ławce w parku. I zaczęłam płakać. Nie z żalu. Z ulgi. Nie było nikogo znajomego. Nikt nie patrzył. Po raz pierwszy od nie wiem kiedy mogłam po prostu być. Siedzieć i nic nie robić. Nie odpowiadać na pytania. Nie gotować. Nie tłumaczyć się. Wtedy zrozumiałam, że jeśli nie zacznę czegoś zmieniać, zacznę znikać.

Zawsze robiłam to, co trzeba

Dorotę spotkałam przypadkiem w osiedlowym sklepie. Miała na sobie kolorowy płaszcz, szalik zawinięty w trzy razy i włosy upięte tak, jakby się śpieszyła, ale i tak zdążyła wyglądać dobrze. Zauważyła mnie i od razu się uśmiechnęła.

– Emiluś! Jak ty wyglądasz? – zawołała i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, już mnie obejmowała.

– Normalnie. Przyszłam po mąkę – odpowiedziałam, czując, że zaraz się rozpłaczę, jeśli powie jeszcze jedno ciepłe słowo.

– Chodź, pójdziemy na kawę – zaproponowała. 

U Doroty było zawsze jasno. Pachniało lawendą. Usiadłyśmy przy stole, ona nalała mi do kubka i spojrzała na mnie z takim skupieniem, że czułam się jak pod mikroskopem.

– No dobra, mów. Co się dzieje?

– Nic. Wiktor na emeryturze. Trochę nam się... zmieniło.

Dorota uniosła brew.

– Trochę? W twoim głosie to brzmi jak stan wyjątkowy. Emilia, a ty? Czego ty właściwie chcesz?

Zawahałam się. Przez chwilę próbowałam sobie odpowiedzieć. Ale jedyne, co przyszło mi do głowy, to że chciałabym się nie spieszyć. Nie czekać, aż on mnie poprosi o coś do picia, aż coś się przypali, aż będzie trzeba z nim gdzieś jechać.

– Nie wiem – odpowiedziałam cicho. – Zawsze robiłam to, co trzeba.

– To może najwyższy czas zacząć robić to, co chcesz.

To zdanie uderzyło mnie jak obuchem. Wróciłam do domu i od tamtej chwili zaczęłam wychodzić. Najpierw na spacery. Potem do kina. Sama. Potem zapisałam się na jogę, bo Dorota namówiła mnie, żebym „spróbowała czegoś, co nie ma sensu, ale sprawia przyjemność”.
Wiktor zauważył.

– Gdzie byłaś? – zapytał któregoś wieczoru, kiedy wróciłam później niż zwykle.

– Na zajęciach – odpowiedziałam.

Martwiłem się.

Spojrzałam na niego spokojnie.

– Przecież nie jestem dzieckiem.

Czułam się... rozdarta. Z jednej strony wolna. Z drugiej – winna. Jakby za każdym razem, gdy wychodziłam z domu, ktoś mi szeptał do ucha, że jestem samolubna. Ale ten szept był coraz cichszy.

Chyba zaczyna się coś nowego

Tego dnia padał deszcz. Wracałam później niż zwykle, bo po zajęciach Dorota zaciągnęła mnie jeszcze do galerii sztuki. Obie mówiłyśmy, że tylko na chwilę, ale utknęłyśmy na ponad dwie godziny, siedząc przed jednym obrazem, który przypominał rozlane mleko i noc jednocześnie. Był cichy, niepokojący i jakoś tak do mnie mówił. Dorota oczywiście miała swoje teorie, ale ja nie chciałam nic tłumaczyć. Po prostu dobrze mi się tam siedziało.

Kiedy weszłam do domu, było ciemno. Światło w przedpokoju nie działało od tygodnia i Wiktor nie spieszył się z naprawą. W kuchni paliła się tylko mała lampka przy zlewie. On siedział przy stole. Nie jadł. Nie czytał. Po prostu czekał. Zamknęłam drzwi i powiesiłam płaszcz. Odgarnęłam z czoła wilgotne włosy i podeszłam powoli, czując, że coś się wydarzy. Może nie od razu. Może jeszcze nie dziś. Ale coś się właśnie przesuwało między nami.

– Martwiłem się – powiedział, nie patrząc mi w oczy.

– Wiem – odpowiedziałam, ale nie z wyrzutem. Spokojnie, zwyczajnie.

Usiadłam naprzeciwko niego i przez chwilę milczeliśmy. W końcu sama nie wiem dlaczego, spojrzałam mu prosto w twarz i powiedziałam:

– Pierwszy raz od trzydziestu lat jestem sobą, a nie tylko twoją żoną.

Zamarł. Usta mu się lekko rozchyliły, ale nie powiedział nic. Po prostu patrzył. Może próbował zrozumieć. Może coś chciał powiedzieć, ale nie umiał. Zawsze miał trudność z nazwaniem tego, co czuł. Raczej burczał niż mówił. Tego wieczoru nie komentował niczego. Nie zapytał, gdzie byłam. Nie wspomniał, że powinnam wcześniej wracać. Po raz pierwszy od bardzo dawna w naszym domu zapadła cisza, która nie bolała.

Leżałam potem w łóżku i czułam dziwną ulgę. Nie dlatego, że go zraniłam. Nie było w tym nic okrutnego. Ale po raz pierwszy nie bałam się jego reakcji. Nie czekałam, aż się obrazi. Nie szykowałam się na awanturę. Po prostu byłam. Zasypiałam z myślą, że chyba zaczyna się coś nowego. Może jeszcze nie wiem co. Ale nie chciałam już wracać.

Nie byłam już tą samą kobietą

Wiktor zamknął się w sobie. Rano siedział długo przy kawie i patrzył przez okno. Nie mówił nic. Nie prosił o skarpetki, nie komentował pogody, nawet nie zapytał, co na obiad. Mógł to być spokój. Mógł to być początek końca. A ja w tym czasie zaczęłam żyć jakby obok. Z Dorotą poszłyśmy do galerii jeszcze raz. Potem do pracowni ceramicznej, ale glina mnie nie porwała. W końcu trafiłam na warsztaty malarskie w domu kultury. Pędzel w dłoni, cisza, farby – nie sądziłam, że to będzie aż tak potrzebne. Dorota patrzyła na mój pierwszy obraz i powiedziała:

– Zawsze miałaś talent. Teraz masz też odwagę.

Zaczęłam malować coraz częściej. Bez planu, bez celu. Na płótnach była złość, żal, trochę chaosu. Kiedyś nazwałabym to stratą czasu. Teraz – czułam się jakbym wreszcie mówiła. Wiktor pewnego dnia stanął w kuchni z garnkiem w dłoni.

– Zrobiłem twoją ulubioną zupę – powiedział cicho.

Spojrzałam na niego. Zauważyłam, że się postarał, że próbował coś odbudować. Ale nie byłam już tą samą kobietą.

– Dziękuję. Ale ja już nie jestem tą samą.

Nie odpowiedział. Tylko odsunął się od kuchenki i usiadł przy stole.

Nie wiedziałam, co będzie dalej

Siedzieliśmy razem przy stole. Po raz pierwszy od dawna, ale nie jak kiedyś. Bez napięcia, bez ról, bez udawania, że wszystko jest dobrze. Na środku stała miska z sałatą. Ja sięgałam po pomidora, Wiktor tylko patrzył.

Zmieniasz się – powiedział nagle.

Podniosłam wzrok. Nie zaskoczył mnie. Spodziewałam się tego pytania, tej rozmowy, odkąd zaczęłam chodzić własnymi ścieżkami.

– Zaczynam żyć – odpowiedziałam spokojnie.

Milczał przez chwilę. Przesunął palcem po blacie, jakby chciał coś wyczyścić, choć nie było tam żadnej plamy.

– A co ze mną?

Wzięłam oddech.

– Nie wiem. Ale nie mogę już żyć tylko dla ciebie.

Zapadła cisza. Nie ciężka. Po prostu była. Wiktor opuścił wzrok, a ja wiedziałam, że to koniec czegoś. Może tej naszej starej umowy, w której ja dawałam wszystko, a on brał. Może kończył się układ, który długo udawał miłość. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale po raz pierwszy nie było we mnie strachu. Tylko spokój.

Siedziałam przy sztaludze, w salonie, który dawniej był tylko jego. Teraz mój był też kąt przy oknie. Stało tam stare krzesło z poduszką w kolorowe liście i niewielki stoliczek z farbami. Malowałam siebie, ale nie tak, jak wyglądałam. Raczej to, jak się czułam. Pustka, która nie bolała. Cisza, która nie straszyła. Tło było jasne, twarz zamazana. Ale w oczach była przestrzeń.

Wiktor przeszedł przez pokój. Nie zatrzymał się, nie zapytał, co maluję. Już tego nie robił. Czasem tylko zostawiał mi herbatę, czasem siadał obok i czytał. Nie komentował. Nie narzucał się. Uczył się być. Nie wiedziałam, czy nasze małżeństwo przetrwa. Nie szukałam odpowiedzi. Nie musiałam. Po raz pierwszy od trzydziestu lat nie pytałam siebie, co zrobić, żeby było dobrze. Teraz chciałam tylko, żeby było prawdziwie.

Od Doroty dostałam zaproszenie na wspólny wyjazd. Kilka kobiet, kilka dni, nic obowiązkowego. Jeszcze nie odpowiedziałam, ale pomyślałam, że mogę. Że mam prawo. Że mogę się spakować, wyjść, nie tłumacząc się nikomu. Pędzel zatrzymał się na krawędzi obrazu. Pomyślałam, że już wystarczy. To, co chciałam powiedzieć, zostało powiedziane. I jeśli mam być tylko sobą, to lepiej teraz niż nigdy.

Emilia, 62 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są przypadkowe.


Czytaj także: