Gdyby ktoś zapytał mnie, co to znaczy „mieć wszystko”, pewnie odpowiedziałabym: zdrowe dziecko, dach nad głową i męża, który wraca do domu. Ale gdyby usiadł obok mnie z herbatą i patrzył przez kilka godzin, zobaczyłby coś zupełnie innego. Że „mieć wszystko” potrafi oznaczać też „tracić siebie”. Mam na imię Sabina, mam trzydzieści jeden lat. Pracuję zdalnie jako graficzka – co w praktyce oznacza, że od ósmej rano do późnego wieczora żongluję mailem, gotowaniem, bujaniem wózka i udawaniem, że ogarniam.
Nasza córka Jagoda ma półtora roku. Czasem przesypia dwie godziny ciurkiem, a czasem budzi się siedem razy. Ja nie przesypiam nocy już od wielu miesięcy. Piotr – mój mąż – twierdzi, że jestem dzielna. A potem wraca z pracy i pada na kanapę. I jest jeszcze Krystyna. Moja teściowa. Dzwoni codziennie – dosłownie, dzień w dzień. Z troską. Z dobrymi radami. Z tonem, który niby się martwi, ale tak naprawdę poprawia, poprawia, poprawia. Jakbym nie była matką, tylko dziewczynką z zeszytem do ocen.
– Kochana, znowu dałaś soczek? Przecież mówiłam, że to sam cukier! – westchnęła dziś do słuchawki.
Wieczorem rzuciłam Piotrowi, że czuję się kontrolowana. A on wzruszył ramionami:
– Przecież ona tylko się troszczy. Zawsze tak robiła.
I wtedy znów to poczułam. Że jestem z tym wszystkim całkiem sama.
Ona po prostu chce pomóc
Wszystko zaczęło się od kalafiora.
– Ja bym z tego nie gotowała zupy – powiedziała Krystyna, zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć „halo”.
– Dlaczego? – zapytałam nieopatrznie, choć znałam odpowiedź.
– Bo teraz te kalafiory to same opryski. A Jagoda przecież wszystko chłonie. Mówiłam ci, żeby kupować tylko eko, z bazarku niedaleko domu. Tam pani Henia ma sprawdzone.
– Mhm – burknęłam i przytrzymałam telefon ramieniem, wyciągając kalafior z garnka. Przysięgam, przez chwilę miałam ochotę rzucić nim o ścianę.
Po południu Piotr wrócił z pracy zmęczony. Usiadł przy stole, cmoknął mnie w czubek głowy i powiedział:
– Mama mówiła, że dzwoniła. Miała rację z tymi opryskami?
Wtedy nie wytrzymałam.
– Piotr, czy ty w ogóle widzisz, co się dzieje?
– O co ci chodzi?
– Że ja nie mam przestrzeni. Codziennie raportuję twojej mamie, co kupuję, co gotuję, czym wycieram Jagodzie nos. Mam wrażenie, że nie jestem matką, tylko uczennicą w klasie Krystyny.
– Ale Sabina... ona po prostu chce pomóc.
– Nie, Piotr. Ona chce mnie prowadzić za rączkę, jakbym była nieporadna.
Jego twarz stężała. Przez chwilę myślałam, że przeprosi. Ale nie.
– Nie przesadzasz trochę? Przecież mama ma najlepsze intencje. Nie możesz się tak denerwować o głupoty.
Głupoty. To było jak policzek. Nie odpowiedziałam. Zagotowało się we mnie, ale nic nie powiedziałam. Tylko patrzyłam, jak wstaje od stołu, włącza telewizor i nawet nie zauważa, że coś właśnie pękło.
Czuję się trochę przytłoczona
Odkładałam ten telefon przez trzy dni. Najpierw próbowałam przekonać samą siebie, że przesadzam. Że może faktycznie Krystyna tylko chce pomóc. Ale im dłużej o tym myślałam, tym mocniej czułam, że powinnam zadzwonić. W końcu, kiedy Jagoda usnęła na drzemkę, usiadłam przy stole i wybrałam numer.
– O, Sabinko! – jej głos jak zwykle dźwięczny i nieco zaskoczony, jakby nie spodziewała się, że to ja dzwonię. – A co tam? Wszystko dobrze z małą?
– Tak, tak, wszystko dobrze. Krystyno... – zawahałam się. – Chciałam chwilkę pogadać.
– Coś się stało?
– Nie, po prostu... Myślę, że potrzebuję trochę przestrzeni. To znaczy... ja bardzo doceniam twoje zaangażowanie, rady i troskę, naprawdę. Ale czuję się trochę przytłoczona. Te codzienne telefony... i uwagi o wszystkim. Zaczynam mieć wrażenie, że nie jestem wystarczająco dobrą mamą.
Zapadła cisza. A potem:
– No widzisz... – powiedziała powoli. – Nie wiedziałam, że aż tak ci przeszkadzam. Myślałam, że ci pomagam. Ale skoro tak to odbierasz... to nie będę już zawracać głowy.
– Krystyno, nie o to mi chodziło...
– Nie szkodzi, wszystko zrozumiałam – ucięła chłodno. – Przepraszam, że się wtrącałam.
I zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek więcej – rozłączyła się. Zostałam sama z pustym sygnałem w słuchawce. Przez chwilę poczułam ulgę. Ale zaraz potem przyszło uczucie, które znałam aż za dobrze. Obawiałam się tego, co powie Piotr, gdy się dowie. Cisza, która nastała, była głośniejsza niż codzienne dzwonki telefonu. Krystyna nie odezwała się przez trzy dni. Ani jednego „jak się ma Jagódka”, ani pytania o pogodę, ani nawet sms-a. Dla mnie – ulga. Dla Piotra – stan alarmowy. Wrócił z pracy i od razu widziałam, że coś się święci. Od progu rzucił torbę, nie pocałował mnie w czoło, nie zagadał do córki. Po prostu wszedł do kuchni, spojrzał na mnie i wypalił:
– Mama do mnie zadzwoniła z pretensjami. Mówiła, że powiedziałaś jej coś, co ją zabolało.
Zamknęłam lodówkę i oparłam się o blat.
– Tak. Rozmawiałyśmy. Powiedziałam tylko, że czuję się przytłoczona. Że potrzebuję trochę przestrzeni. Nic więcej. Nie byłam niemiła, Piotr.
– Ale zraniłaś ją.
– Nie, Piotr. Ona poczuła się zraniona, bo po raz pierwszy ktoś się jej postawił. A ja nie mam już siły żyć pod dyktando twojej mamy.
– Ona była tu zawsze. Pomagała nam od początku. A ty... ty ją odsunęłaś.
– Bo nie mogę być wiecznie tą złą! Bo cokolwiek zrobię, i tak robię źle. A ty? Ty zawsze stoisz po jej stronie. Zawsze.
– Bo to moja matka, Sabina! A ty rozbijasz naszą rodzinę!
Zapadła cisza. Tylko tykanie zegara i odgłos Jagody przewracającej się w łóżeczku. Patrzyłam na Piotra, który wyglądał jak ktoś, kto właśnie postawił granicę. Ale nie między mną a jego mamą. Między mną a nim.
Widzę, że się od siebie oddalamy
W domu zapadła cisza. Piotr chodził po mieszkaniu, jakby mnie nie było. Rozmawialiśmy tylko o tym, co absolutnie konieczne. Jagoda. Zakupy. Czasami pranie. Żadnych pytań, żadnych spojrzeń. Jakbyśmy byli współlokatorami, którzy mają wspólne dziecko, ale inne światy.
– Idę po pieluchy – rzucił któregoś dnia.
– Ok – odpowiedziałam szeptem. Chciałam zapytać: „Zjesz coś? Może porozmawiamy?”. Ale słowa nie przeszły mi przez gardło.
Zaczęłam się zastanawiać, czy już na zawsze tak będzie. Czy tak wygląda kara za postawienie granic. Czułam się jak intruz we własnym domu. Siedziałam w salonie i gapiłam się w dziecięcy dywan, zastanawiając się, czy to wszystko miało sens. Kiedy wrócił przysiadł się do mnie.
– Wiesz… – zaczął w końcu, bardzo cicho – Widzę, że się od siebie oddalamy.
Zamknęłam oczy. Już nawet nie byłam wściekła. Byłam tylko zmęczona.
– Jak myślisz dlaczego?
Ale on nie odpowiedział. Wstał i poszedł do łazienki. I właśnie wtedy zrozumiałam, że w tym układzie jest miejsce tylko dla dwojga – Piotra i jego mamy. Ja byłam dodatkiem. Przypadkiem. Kimś, kto miał się wpasować, ale przestał pasować, gdy tylko zaczął mieć głos.
Nic już nie było takie samo
Krystyna pojawiła się bez zapowiedzi. Tak po prostu – stanęła w drzwiach z siatką w ręku i tym uśmiechem, który wyglądał jak maska.
– Przyniosłam zupkę dla małej – powiedziała chłodno, zerkając na Piotra, który właśnie wchodził do przedpokoju.
– Mama, mogłaś zadzwonić – mruknął Piotr, biorąc siatkę.
– Nie chciałam przeszkadzać, przecież jestem teraz problemem – spojrzała na mnie. – Nie jestem mile widziana, prawda?
– Krystyno... – zaczęłam łagodnie, ale od razu mi przerwała.
– Nie, nie tłumacz się. Wszystko już wiem. Nie trzeba mnie tu. Moja obecność stresuje, moje rady przeszkadzają, moje telefony denerwują.
– To nie tak… – próbowałam, ale mój głos ginął między jej pretensjami a milczeniem Piotra.
– Całe życie starałam się być obecna, pomocna. Myślałam, że Sabina się ucieszy, że ma kogoś, kto się interesuje wnuczką. Ale nie. Dostałam jasny sygnał: „Nie wtrącaj się, Krystyno”.
– Nie mówiłam tego w ten sposób.
– Ale tak to zabrzmiało.
Piotr w końcu się odezwał:
– Mamo, daj spokój. Naprawdę nie trzeba było tej zupy…
– O, już nawet zupy nie wolno mi gotować? Dobrze. Już nie będę.
Spojrzała na mnie i dodała z drżeniem w głosie:
– Wiesz, Sabino, myślałam, że będziesz częścią rodziny. Ale ty… ty jesteś tylko przeszkodą.
Wtedy nie wytrzymałam.
– Przeszkodą? Bo powiedziałam, że nie chcę codziennych telefonów z instrukcjami? Bo chcę być matką po swojemu, a nie twoim klonem? Jeśli dla ciebie to znaczy „być rodziną”, to ja tego nie chcę! Krystyna zbladła. Piotr odsunął się od nas, jakby nie chciał brać udziału w tej scenie. Ale ona już wychodziła, cicho, z godnością. Drzwi się zamknęły. I nic już nie było takie samo.
Nie potrafimy być rodziną
Siedziałam w salonie, gdy Jagoda już spała. Cicho, w półmroku, z kubkiem zimnej herbaty w dłoni. Dookoła panował porządek – taki sztuczny, jakby ktoś próbował zatuszować bałagan, który naprawdę był w środku. We mnie. Piotr przyszedł późno. Zdjął buty bez słowa, rzucił kurtkę na wieszak, po czym wszedł do pokoju i spojrzał na mnie obojętnie. W oczach nie miał już złości, tylko coś gorszego – obojętność. Usiadł po drugiej stronie kanapy, jakby nie było między nami historii, córki, wspólnych nocy bez snu.
– Coś zjesz? – zapytałam.
– Nie. Jadłem u mamy.
Te słowa – krótkie, zimne – wbiły mi się między żebra jak sztylet. Westchnęłam cicho.
– Nie rozmawiamy już – powiedziałam bardziej do siebie niż do niego. – Mijamy się. Jakbyśmy byli tylko... personel techniczny Jagody. Dwoje ludzi, którzy się kiedyś kochali.
– Może właśnie tak teraz jest – odpowiedział. – Może po prostu nie potrafimy być rodziną.
Skinęłam głową. Bez łez. Już dawno się wypłakałam. Po jego wyjściu zostałam w tej ciszy, której się tak bałam. I zaczęłam się zastanawiać. Gdzie się zgubiłam? Kiedy przestałam być Sabiną, a stałam się tylko matką, tylko żoną, tylko synową? Gdzie podziały się moje potrzeby, moje zdanie, moje „nie”? Zastanawiałam się też, czy jest jeszcze szansa, by to naprawić. Czy Piotr jeszcze wróci do mnie. Czy możemy jeszcze stworzyć coś prawdziwego, bez trzeciego głosu między nami. Nie znałam odpowiedzi. Ale po raz pierwszy od dawna nie miałam ochoty się tłumaczyć.
Sabina, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja teściowa uprzykrza mi życie na każdym kroku. Nie mogę już dłużej uśmiechać się przez zaciśnięte zęby”
- „Teściowej wydaje się, że wszystko wie najlepiej. Mam już po dziurki w nosie jej życiowych mądrości”
- „Myślałem, że teściowa będzie pomocą przy dzieciach, a okazała się ciężarem. Pozwalała im na to, czego my zabranialiśmy”









