Nie mam nic przeciwko poradom. Naprawdę. Sama czasem pytam mamy albo przyjaciółek, co by zrobiły na moim miejscu. Ale jest jedna osoba, która nie potrafi po prostu... odpuścić. Moja teściowa. Ma odpowiedź na każde pytanie, nawet te, których nikt jej nie zadał. A już najlepiej wychodzi jej komentowanie mojego życia.
Przez pierwsze lata małżeństwa jakoś znosiłam te „złote rady”. Że obiad za mało słony, że firanki powinnam mieć dłuższe, że dzieci powinny chodzić wcześniej spać, a mąż mieć więcej swobody. Uśmiechałam się, potakiwałam, robiłam swoje. Ale każdy ma swój limit. Mój przyszedł pewnego popołudnia, kiedy teściowa znowu poczuła się powołana do prowadzenia mojej domowej rewolucji. Tym razem nie tylko się wtrąciła, ale przekroczyła granicę, o której chyba nie wiedziała, że istnieje. I wtedy... powiedziałam jedno zdanie. Tylko jedno. Ale wystarczyło.
Jeszcze coś dziś zrobiłam źle?
– Mamo, herbaty? – zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.
– Dziękuję, ale zrobiłam sobie już wcześniej. Zieloną, na oczyszczenie. Tobie też by się przydała – dodała z uśmiechem, który miał być pewnie życzliwy, ale zabrzmiał jak zarzut.
Usiadła przy stole jak u siebie. Rozłożyła reklamówkę z ciastkami z cukierni, których nikt nie lubił, ale które zawsze przynosiła. W kuchni pachniało zupą, w piekarniku piekły się udka. Dzieci biegały po domu, a ja próbowałam nie zgrzytać zębami.
– Widziałam, że na balkonie suszy się pranie. I znowu te ciemne dżinsy z białymi koszulkami? Agatko, przecież ty tak pięknie mogłabyś wyglądać, gdybyś się bardziej postarała. I te kwiaty... może jakbyś je częściej podlewała, to by nie wyglądały tak marnie – dodała, zerkając na parapet.
– Mamo, podlewam co dwa dni – odparłam, nalewając sobie herbaty.
– Wiesz, ja w twoim wieku miałam trójkę dzieci, dom na głowie i jakoś wszystko ogarniałam. I jeszcze twój teść codziennie dostawał ciepły obiad. Czasem dwa. Nie to, co teraz...
Zamieszałam herbatę tak energicznie, że łyżeczka zadźwięczała o filiżankę.
– I ta twoja praca... Znowu dzieci u dziadków, a ty za biurkiem siedzisz do siedemnastej. Po co ci to? Michał dobrze zarabia, nie musisz się tak męczyć. Kobieta powinna być w domu. Rodzina jest najważniejsza, Agatko. Nie kariera.
Wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam, że za chwilę pęknę. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie.
– Mamo, naprawdę? – zapytałam tylko, uśmiechając się sztucznie. – Jeszcze coś dziś zrobiłam źle?
Musisz zadbać o rodzinę
– Ja nie mówię, że źle – odparła, wzruszając ramionami. – Po prostu... można lepiej. Ty jesteś młoda, ładna dziewczyna, ale taka... zgaszona. No zobacz, włosy rozpuszczone, a tak ci ładnie w koku. I znowu bez makijażu?
– Mamo, dziś sobota. Nigdzie nie wychodzę. Nie potrzebuję makijażu do gotowania – odpowiedziałam, czując jak ciśnienie powoli mi rośnie.
– No właśnie! To największy błąd! Kobieta powinna być zadbana dla męża, nie dla ludzi. A Michał? Taki zapracowany, ciągle zmęczony. Może jakbyś zrobiła mu kolację przy świecach raz na jakiś czas, to by inaczej wyglądał.
– On mówi, że jest zadowolony. – Próbowałam nie podnieść głosu, ale słowo „kolacja przy świecach” w sobotę między praniem a obieraniem ziemniaków brzmiało jak kpina.
– A co ma powiedzieć? Że mu źle? On taki jak ojciec, wszystko zniesie, ale ty, Agatko, musisz zadbać o rodzinę. Dla dobra wszystkich.
Dzieci wpadły do kuchni, rozchichotane, z klockami w rękach. Starszy krzyknął:
– Mamo, możesz mi pomóc zbudować garaż?
– Za chwilę, skarbie – odpowiedziałam i zerknęłam na teściową. Już otwierała usta.
– No widzisz, znowu nie teraz. Dziecko chce się pobawić, a ty co?
Zamknęłam oczy na ułamek sekundy. Oparłam się o blat. Czułam, że jestem o jedno zdanie od wybuchu. Jedno zdanie...
– Mamo – powiedziałam spokojnie, choć w środku aż się we mnie gotowało – proszę. Nie ucz mnie, jak mam być matką.
Dobrze sobie radzę
Teściowa zamarła na moment, jakby ktoś ją nagle wyłączył pilotem. Spojrzała na mnie z mieszaniną zdziwienia i urazy.
– Agatko… ja tylko chcę dobrze – zaczęła, z tym tonem, który miał wywołać we mnie wyrzuty sumienia.
– Wiem, mamo. Ale czasem... dobro nie wygląda jak dobra rada, tylko jak krytyka – odpowiedziałam, wyjmując z piekarnika blachę z udami kurczaka. Pachniały cudownie. Jak dom. Mój dom.
– Może jesteś przewrażliwiona? Ja przecież nic złego nie powiedziałam. Po prostu się martwię. Że się zaharowujesz, że Michał chodzi jakiś taki rozdrażniony. Nie uważasz, że kiedyś był... no, weselszy?
Zamarłam. Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Mamo, to nieprawda. Michał nie jest rozdrażniony. Chyba że po tych rozmowach, które my tu prowadzimy co sobotę. – Wzięłam głęboki wdech. – I może nie robię kolacji przy świecach, ale wiesz co? Wczoraj wieczorem oglądaliśmy z Michałem stary film i śmialiśmy się jak dzieci. Bez makijażu. Bez świec. Po prostu razem.
– No widzisz! To super! – zawołała teściowa, zmieniając nagle ton. – Właśnie o to mi chodziło. Tylko nie możesz się tak od razu unosić.
Zza stołu dobiegł głos młodszego syna:
– Mamo, ja już głodny!
– Daj mi minutkę, kochanie – powiedziałam łagodnie, a potem spojrzałam znowu na nią.
– Mamo, jesteś tu mile widziana. Ale musisz przestać mnie poprawiać przy każdej okazji. Ja też jestem dorosła. I dobrze sobie radzę. Naprawdę.
Przez chwilę siedziała cicho. A potem pierwszy raz od dawna powiedziała tylko:
– Dobrze, Agatko.
Ty to masz takie... nowoczesne podejście
Zrobiło się cicho. Teściowa siedziała z filiżanką herbaty, wpatrzona w podłogę. Dzieci przeszły do salonu, a ja nalewałam zupę do talerzy, starając się nie roztrząsać tego, co właśnie się wydarzyło. Ale ona odezwała się pierwsza.
– Wiesz, Agatko... może rzeczywiście się czasem zagalopuję. Ale ja tak zostałam wychowana. Moja mama też wszystko komentowała. Tyle że ja wtedy nic nie mówiłam, tylko robiłam po swojemu. Ty jesteś inna. Silniejsza.
Zaskoczyła mnie tym. Odwróciłam się i spojrzałam na nią ostrożnie.
– Mamo, to nie jest kwestia siły. Ja po prostu nie chcę, żeby nasze relacje opierały się na ocenianiu. Marzę o tym, żebyśmy się wspierały, a nie ścierały.
– Ty to masz takie... nowoczesne podejście. Za moich czasów nikt nie mówił, co czuje. Po prostu się robiło, co trzeba.
– A może właśnie dlatego tak bardzo chcesz teraz mówić innym, jak mają żyć? Bo ciebie nikt nie słuchał? – zapytałam cicho.
Spojrzała na mnie ze zdumieniem. Przez długą chwilę nie powiedziała nic. Potem pokiwała głową.
– Może masz rację. Może trochę zazdroszczę ci, że potrafisz się odezwać. Że potrafisz postawić granicę.
– Bo wiem, że można się kochać i jednocześnie mówić „stop”.
Podniosła wzrok, spojrzała na mnie ciepło, ale z cieniem smutku.
– Mamo, masz tu miejsce. Zawsze. Ale nie jako sędzia. Jako członek drużyny.
Usłyszałam wszystko, co było trzeba
Obiad jedliśmy już w milczeniu. Nie tym niezręcznym, tylko takim... spokojnym. Dzieci jadły zupę, a Michał, który właśnie wrócił z siłowni, zdążył tylko rzucić:
– Ale pachnie! Mama, zjesz z nami?
Teściowa spojrzała na niego z lekkim zawahaniem, ale skinęła głową.
– Zjem, synku. Agatka się napracowała.
Chyba po raz pierwszy usłyszałam od niej coś, co brzmiało jak... uznanie. Michał uniósł brew w zaskoczeniu, ale nie komentował. Kiedy skończyliśmy, dzieci pobiegły do pokoju, a Michał wyjął naczynia do zmywarki.
– Agatko... – zaczęła teściowa. – Chciałam ci coś powiedzieć. I tym razem nie będzie to rada.
Usiadłam z powrotem przy stole, z kubkiem herbaty w dłoniach. Patrzyłam na nią uważnie.
– Wiem, że bywam trudna. Michał zawsze był moim oczkiem w głowie. Ale to ty teraz jesteś kobietą jego życia. Ja muszę się nauczyć, że moja rola się zmieniła.
– Mamo, on nadal jest twoim synem. A ja nie chcę cię od niego odcinać. Tylko proszę... nie próbuj mnie poprawiać na każdym kroku. Nie chcę z tobą walczyć. Chcę cię mieć po swojej stronie.
Zawahała się. Wzięła łyk herbaty. A potem powiedziała coś, czego nigdy wcześniej nie słyszałam:
– Przepraszam, Agatko. Za wszystko, co powiedziałam nie w porę. I za to, że nie umiałam być po twojej stronie.
I tym razem to ja zamilkłam. Bo nie spodziewałam się, że to powie. Ale wiedziałam jedno: usłyszałam wszystko, co było trzeba.
Bo jesteś moją rodziną
Minęły trzy tygodnie od tamtej rozmowy. Teściowa odwiedzała nas w każdą sobotę, jak zawsze. Ale coś się zmieniło. W niej. I we mnie. Zamiast przynosić ciastka, zaczęła pytać, czy czegoś nie upiec wspólnie z dziećmi. Przestała komentować, co mam na sobie. Nawet raz powiedziała:
– Ale ładnie wyglądasz, Agatko. Ten luz... pasuje ci.
Prawie upuściłam kubek.
Nie było idealnie. Czasem coś jej się jeszcze wyrwało, jakiś komentarz nie w porę. Ale zanim zdążyłam się spiąć, sama się poprawiała:
– Ojej, znowu zaczynam, prawda? Wybacz, stara nawyki.
I uśmiechała się z takim... zawstydzeniem. A ja nie czułam już potrzeby zgrzytania zębami. Uczyłyśmy się siebie od nowa. W pewną sobotę, gdy Michał zabrał dzieci na plac zabaw, a my zostałyśmy przy herbacie, powiedziała cicho:
– Wiesz, jak wracam do domu, to myślę sobie czasem, że mogłabym mieć gorzej. Że mógł Michał trafić na taką, co mnie całkiem odetnie. A ja mam synową, która zrobiła miejsce. I jeszcze mówi do mnie „mamo”.
Uśmiechnęłam się.
– Bo jesteś moją rodziną, mamo. Nawet jeśli czasem nam nie po drodze – dodałam, żartując.
Parsknęła śmiechem.
– T
I tak, przy herbacie i cieście, między jedną szczerą rozmową a drugą przemilczaną uwagą, zaczęłyśmy być naprawdę blisko. Nie jako rywalki. Jako kobiety, które więcej dzieliło niż łączyło — ale które wybrały, że będą dla siebie dobre.
Agata, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Latami nie mogłam znieść synowej, a gdy rozstała się z moim synem, znalazłyśmy wspólny język. Zrobię wszystko dla wnuka”
- „Teściowa ciągle zagląda nam do portfela, więc w końcu jej wygarnęłam. Szybko odpłaciła się pięknym za nadobne”
- „Mieszkaliśmy z teściową, aż wystawiła nam rachunek i wyrzuciła walizki za drzwi. Mój mąż nie umiał się jej postawić”









