Zawsze powtarzałem, że w życiu trzeba mieć anielską cierpliwość – szczególnie gdy ma się taką teściową, jak ja. Kobieta, która potrafiłaby dramatycznie zemdleć z powodu źle dobranej zastawy na niedzielny obiad, raczej nie należała do łatwych w obyciu. Od dnia, kiedy ją poznałem, wiedziałem, że będzie z nią pod górkę. Wtrącała się we wszystko: co jemy, jak urządzamy mieszkanie, w jaki sposób wychowujemy dzieci. Ale najbardziej lubiła kontrolować… mnie.

Z jakiegoś powodu uznała, że to ja jestem winny każdemu problemowi w życiu jej córki. A że jej córka, moja żona, z natury była ugodowa i niechętna konfliktom, to najczęściej to ja musiałem przełykać gorzkie uwagi. Nie powiem, starałem się. Przez lata uśmiechałem się przez zaciśnięte zęby, odpowiadałem grzecznie, gdy robiła przytyki, i znosiłem nawet to, że potrafiła wpaść niezapowiedziana. Ale wszystko ma swój kres. I choć nigdy nie planowałem wojny, pewnego dnia los sam podsunął mi okazję. Okazję, by teściowa wreszcie poczuła, jak to jest być o krok za późno. A ja – muszę przyznać – wykorzystałem ją perfekcyjnie.

Wiedziałem, że teraz się zacznie

Wszystko zaczęło się w sobotę rano, kiedy ledwo zdążyłem wypić połowę kawy, a już rozległ się dźwięk domofonu. Spojrzałem na zegarek – 8:12. Zbyt wcześnie, żeby to był kurier, a za późno, by liczyć na pomyłkę. Wiedziałem, kto to.

– To ja! – zaskrzeczał znajomy głos. – Otwórz, Mirek, jestem tylko na chwilę!

Spojrzałem na Ankę. Westchnęła ciężko, nie odrywając wzroku od kanapki z dżemem.

– Zrób coś, zanim nas oboje wykończy – mruknęła.

Otworzyłem drzwi z miną skazańca. Mama Anki – a moja ulubiona teściowa – wparowała do mieszkania.

– O rany, jak tu duszno! I znowu ten sam zapach! Czy wy ciągle smażycie jajka na tej starej patelni?

– Dzień dobry, mamo – powiedziałem przez zęby. – Kawy?

– Jak ty możesz pić tę lurę... Ale daj. I koniecznie bez mleka, bo po waszym to mi się żołądek skręca.

Uśmiechnąłem się sztucznie i ruszyłem do kuchni. Wiedziałem, że to nie będzie „tylko na chwilę”. Teściowa już zdjęła płaszcz i rozsiadła się w salonie, zaczynając inspekcję wzrokiem.

– Anka, ty znowu nie myłaś okien. Widzisz ten zaciek?

– Mamo, to para. Jest październik.

– Para?! W październiku? Dziewczyno, ja w twoim wieku miałam troje dzieci, robiłam bigos i prałam ręcznie!

Wróciłem z kawą i postawiłem ją przed nią z teatralnym uśmiechem.

– Proszę, mamo. Może dziś zrezygnujemy z wykładu i po prostu wypijemy razem kawę?

Spojrzała na mnie jak na ucznia, który śmie podważać autorytet nauczyciela, po czym wzięła łyk. 

– Co to za dokumenty? - wskazała na papiery leżące na stole.

– To nasza umowa z ekipą remontową – ogłosiłem teatralnie. – Zaczynamy remont łazienki w przyszłą środę.

– Remont? Naprawdę? – jej oczy zrobiły się okrągłe. – A czemu nic nie mówiliście?

Wiedziałem, że teraz się zacznie.

To nasza łazienka

– Ale czemu nie skonsultowaliście tego ze mną?! – wybuchła teściowa, jakbyśmy ogłosili, że wyburzamy łazienkę i wstawiamy jacuzzi na środku salonu.

Mamo, to nasza łazienka – odparłem spokojnie. – Chcieliśmy coś zmienić, no to działamy.

– Mirek, no błagam cię... Przecież ja znam jednego świetnego majstra! Robił łazienkę mojej sąsiadce z trzeciego piętra. Co prawda przez trzy miesiące, ale jak skończył, to...

– Mamo – przerwałem jej łagodnie. – My już wszystko zaplanowaliśmy. Z ekipą, z projektem, z kafelkami. Nawet armatura już kupiona.

– Kafelki? Jakie kafelki?! – jej głos podskoczył o oktawę. – Mam nadzieję, że nie wybraliście tej mody teraz... jak to się nazywa... lastryko!

– Właśnie tak, mamo – wtrąciła Anka z uśmiechem. – Duże, jasne płytki z delikatnym wzorem. Bardzo nowoczesne.

– No pięknie – jęknęła teściowa. – Wy chcecie łazienkę jak z prosektorium.

– Mamo, będzie przytulnie – powiedziałem, siadając obok niej. – Mamy z Anką identyczną wizję. I ekipa bardzo konkretna. Żadnych opóźnień.

– A ile płacicie? - spojrzała przenikliwie.

Tyle, co wszędzie – rzuciłem ogólnikowo. Nie miałem zamiaru wdawać się w szczegóły. – Ale spokój psychiczny – bezcenny.

– Wiecie co... – zaczęła. – Ja i tak przyjadę w środę. Muszę to zobaczyć. Bo wy, dzieciaki, to się czasem dajecie wrobić w byle co.

– Mamo – spojrzałem na nią poważnie. – To będzie pełno kurzu, lepiej wtedy zostań w domu.

– Zastanowię się – burknęła. Ale wiedziałem, że temat jeszcze wróci.

Muszę to zobaczyć

Środa, punkt dziewiąta rano. Ekipa budowlana już w środku, kafelki rozpakowane, z łazienki wyniesione wszystko oprócz lustra, które jakimś cudem wciąż trzymało się ściany. Zrobiłem sobie drugą kawę i patrzyłem, jak robotnicy zdzierają starą fugę. Szło jak po grudzie – i właśnie wtedy zadzwonił dzwonek.

– Przysięgam, że jeśli to znowu listonosz z katalogiem, to...

Spojrzałem przez wizjer. Nie, nie listonosz. Teściowa. W płaszczu, z wielką torbą i wyrazem twarzy jakby szła ratować powodzian.

– Dzień dobry, mamo – otworzyłem z wymuszonym entuzjazmem. – Mówiłem, że dziś będzie syf, kurz i hałas.

– A ja mówiłam, że muszę to zobaczyć. – Wsunęła się do środka, omiatając wzrokiem przedpokój jak generał wchodzący na inspekcję. – Gdzie są kafelki?

– W salonie. Ale mamo, naprawdę, dzisiaj tu nie ma warunków do siedzenia. – Próbowałem ją zawrócić, ale już była w połowie drogi.

Zobaczyła płytki i zamarła. Przykucnęła przy jednym z kartonów.

– To to? To wy chcecie położyć w łazience? Przecież to wygląda jak... jak podłoga na peronie!

– Mamo, to beton architektoniczny z drobinkami – wyjaśniłem. – Bardzo modne, bardzo trwałe.

I bardzo zimne! A jak się przewrócicie? Jak dziecko się poślizgnie?

– Mamo, nasze dziecko ma dwanaście lat. I nosi kapcie z gumową podeszwą.

– No i co z tego! – krzyknęła, prostując się jak struna. – Ja nie pozwolę, żeby moja córka miała taką łazienkę!

Wtedy z kuchni wyszła Anka, wycierając ręce w ścierkę.

– Mamo. Ale to nie ty w niej będziesz mieszkać.

A ja ledwo powstrzymałem się, by nie zaklaskać.

Wiedziałem, że wygrałem

Teściowa usiadła na brzegu kanapy. Ręce skrzyżowane, brew uniesiona – klasyczna poza obrażonego króla.

– Mamo, nie możemy żyć według twoich gustów – powiedziałem ostrożnie. – Anka i ja mamy własny styl. I plan. A łazienka to dopiero początek.

– Początek czego? Ruiny? – prychnęła. – Jak wy jeszcze wymyślicie czarne zlewy i baterie, to naprawdę przestanę tu przychodzić.

– To akurat plan na kuchnię – rzuciła Anka z uśmiechem. – Ale spokojnie, zanim ją zrobimy, wyjdziesz już z szoku po łazience.

– Żartujcie sobie – burknęła teściowa. – Ale pamiętajcie, kto wam kiedyś kupił pierwszą pralkę.

– Mamo, to było dwanaście lat temu – przypomniałem. – Od tamtej pory wymieniliśmy ją dwa razy.

– A jednak to ja zaczęłam wasze dorosłe życie. I co teraz? Nawet się nie pytacie o zdanie.

– Bo, mamo, jesteśmy dorośli. I mamy swoje zdanie. – Usiadłem naprzeciwko niej, spokojnie, ale stanowczo.

Zapadła cisza. I wtedy teściowa zrobiła coś nieoczekiwanego. Wstała i podeszła do drzwi.

– Wiecie co? Róbcie sobie tę swoją łazienkę. Ale jak wam się zablokuje odpływ albo odpadają te modne kafelki, nie dzwońcie do mnie.

– Mamo, nawet nie mamy takiego planu – uśmiechnąłem się. – Ale jeśli zechcesz, po remoncie zaprosimy cię na kawę. 

Tylko trzasnęła drzwiami. A ja? Ja wiedziałem, że wygrałem.

To chyba komplement

Minęły trzy tygodnie. Łazienka była gotowa, pachniała nowością i… świeżym silikonem. Wszystko lśniło. Nawet Anka, która zawsze była sceptyczna wobec moich zrywów remontowych, wyglądała na zadowoloną.

Wyszło lepiej, niż myślałam – przyznała. – A najważniejsze, że mama przez cały ten czas trzymała się z daleka.

– Widzisz? Czasem trzeba przechytrzyć królową dramatów jej własną bronią.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo znów – jak na zawołanie – rozległ się dzwonek.

– O nie – jęknęła. – Tylko nie teraz.

Podszedłem do drzwi i spojrzałem przez wizjer. Oczywiście.

– Dzień dobry, mamo – powiedziałem, otwierając. – Mieliśmy właśnie dzwonić, że już po wszystkim.

– Aha. No to przyszłam z własnej inicjatywy. – Weszła, podając mi pudełko z ciastem. – Upiekłam drożdżowe. Takie, jakie lubisz.

– Dziękuję, mamo. Chcesz zobaczyć łazienkę?

Tylko rzucę okiem – powiedziała oschle, ale już szła w tamtą stronę.

Otworzyłem drzwi. Weszła i… zamilkła. Stała przez długą chwilę, przesuwając palcem po szafce pod umywalką.

– No… – chrząknęła w końcu. – Nie jest aż tak źle. Trochę surowo. Ale czysto.

– To chyba komplement – szepnęła Anka, rozbawiona.

Teściowa spojrzała na mnie i westchnęła. A ja uśmiechnąłem się z satysfakcją.

Mirek, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: