Czasem myślę, że moje życie jest jak niekończąca się lista zadań: pranie, raport do pracy, zebranie w przedszkolu, obiad, teściowa, która dzwoni akurat wtedy, gdy dzieci wreszcie zasną. Mam trzydzieści kilka lat i czuję się, jakbym od dawna była starsza. Nie dlatego, że coś mi dolega – raczej przez to, że każdy dzień zlewa się w ten sam rytuał zmęczenia. Janek, mój mąż, jest spokojnym człowiekiem. Czasem aż za bardzo. Gdy ja kipię od emocji, on po prostu wzdycha, mówi:
– Ula, daj spokój, szkoda nerwów.
I tyle. Z jednej strony to dobrze – ktoś z nas musi zachować rozsądek. Z drugiej – czuję się wtedy, jakbym krzyczała w próżnię. Barbara, jego mama, od początku dawała mi do zrozumienia, że ona wie lepiej. Jak karmić dzieci, jak sprzątać, jak rozmawiać z mężem. Wszystko. Nie robiła tego złośliwie – przynajmniej tak to przedstawiała. Ale każde jej zdanie zaczynające się od „Urszulko, w moich czasach...” wbijało się we mnie jak szpilka.
A ostatnio te szpilki trafiają coraz częściej i głębiej. „Dzieciom przydałoby się trochę dyscypliny”. „Zawsze tyle kurzu w tym salonie?”. „Ja to już nie wiem, jak teraz te młode prowadzą domy”. Każda wizyta u Barbary kończy się tak samo: wracam zmęczona, z poczuciem winy i myślą, że znowu zrobiłam coś źle. Nie wiem, dlaczego wciąż próbuję jej się przypodobać. Może dlatego, że wierzę, iż pewnego dnia powie: Dobrze to robisz, Urszulko. Jestem z ciebie dumna. Ale to nigdy nie pada.
Czasem, gdy siedzę wieczorem przy kuchennym stole, słyszę, jak dzieci chrapią przez drzwi, a Janek przewraca strony gazety, mam ochotę po prostu spakować torbę i zniknąć. Nie na zawsze. Tylko na chwilę – żeby odpocząć od wszystkiego, nawet od siebie.
Teściowa mnie zaskoczyła
Telefon zadzwonił tuż po siedemnastej, kiedy kończyłam ogarniać kuchnię po obiedzie. Dzieci biegały po pokoju, a Janek jeszcze nie wrócił z pracy. Spojrzałam na wyświetlacz – Barbara. Przez chwilę wahałam się, czy odebrać. Wiedziałam, że jeśli nie odbiorę, oddzwoni za pół godziny z wyrzutem w głosie. Nacisnęłam więc zielony przycisk.
– Dzień dobry, mamo – powiedziałam z lekkim napięciem.
– Dzień dobry, Urszulko. Dzwonię, bo… chciałam powiedzieć, żebyście w tę niedzielę nie przyjeżdżali. – Jej ton był spokojny, prawie łagodny. – Jestem trochę zmęczona, a te wasze dzieci takie żywe… No, wiesz. To nie są już te lata, żebym mogła znosić tyle hałasu.
Zamilkłam. Słyszałam tylko własny oddech i odgłos klocków rozsypujących się w pokoju obok.
– Rozumiem – odpowiedziałam po chwili. – Odpoczynek dobrze mamie zrobi.
– Tak, tak. Może za tydzień. – Zawiesiła głos, jakby czekała, aż coś powiem. – Tylko nie bierz tego do siebie. Po prostu potrzebuję ciszy.
– Jasne – odparłam, starając się, żeby głos mi nie zadrżał. – Miłego dnia.
Rozłączyłam się. Dzieci wpadły do kuchni, coś do mnie mówiły, ale nie słyszałam ich. W głowie wciąż brzmiało „żebyście nie przyjeżdżali”. Nie powiedziała „nie mogę”, tylko „nie chcę”.
Wszystko było pod jej dyktando
Wieczorem, gdy Janek wrócił, zaparzyłam herbatę i czekałam, aż usiądzie.
– Twoja mama dzwoniła – zaczęłam. – Poprosiła, żebyśmy w niedzielę nie przyjeżdżali. Powiedziała, że jest zmęczona i dzieci robią za dużo hałasu.
Janek uniósł brwi, ale nie wyglądał na zaskoczonego.
– Może naprawdę źle się czuje. Wiesz, czasem człowiek potrzebuje spokoju.
– Tylko dziwne, że potrzebuje spokoju właśnie od nas. – Poczułam, jak coś we mnie się napina. – Od swoich wnuków.
– Ula, nie szukaj drugiego dna. Mama ma swoje lata. Nie zawsze musi jej się chcieć przyjmować gości.
– Gości? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – My nie jesteśmy gośćmi.
– Wiesz, o co mi chodzi – westchnął. – Po prostu nie rób z tego afery.
Odwróciłam się, żeby nie widział, jak się we mnie gotuje. Zawsze to samo. On tłumaczył ją, ja tłumaczyłam siebie.
– Jasne, nie ma problemu – powiedziałam chłodno, wycierając ręce w ścierkę. – Nie pojedziemy. Nie będziemy jej przeszkadzać.
Janek spojrzał na mnie z lekkim zniecierpliwieniem.
– Znowu się unosisz. Po co?
– Bo mam dość tego, że wszystko muszę rozumieć, a nikt nie próbuje zrozumieć mnie – odpowiedziałam cicho.
Nie odpowiedział. Włączył telewizor i usiadł w fotelu. Ja zostałam w kuchni, wsłuchując się w szum czajnika i w swoje własne myśli, które nie dawały spokoju. Wiedziałam, że to nie tylko o tę jedną niedzielę chodzi. Nie rozmawialiśmy o tym więcej. Janek zachowywał się tak, jakby temat nie istniał. Udawał, że wszystko jest po staremu, a ja chodziłam po domu z uciskiem w piersi. Czułam, że jeśli jeszcze raz usłyszę jego „nie przejmuj się”, to wybuchnę.
W końcu to sobie uświadomiłam
W środę rano, kiedy wyszli do pracy i szkoły, spakowałam kilka rzeczy. Bluzy dla dzieci, ręczniki, ulubione zabawki. Wrzuciłam wszystko do bagażnika, napisałam Jankowi krótką wiadomość: „Pojechałam z dziećmi nad jezioro na kilka dni. Potrzebuję chwili spokoju”. Droga była długa i cicha. Dzieci śpiewały z tyłu, śmiały się, kłóciły o batonik. Patrzyłam na nich w lusterku i pierwszy raz od dawna czułam coś, co przypominało spokój. Telefon milczał.
Kiedy dotarliśmy, powietrze pachniało wodą i sosnami. Rozłożyliśmy koc nad brzegiem, dzieci zaczęły budować zamek z piasku.
– Mamo, a tata przyjedzie? – spytała córka.
– Nie tym razem – odpowiedziałam łagodnie. – To nasz weekend.
Wieczorem siedzieliśmy przy ognisku, piekliśmy kiełbaski. Dzieci śmiały się, a ja czułam dziwną ulgę, pomieszaną z goryczą. Wreszcie nie musiałam niczego tłumaczyć ani udawać, że jest dobrze. Ten czas z dala od teściowej uświadomił mi, że wcale nie muszę skazywać się na jej trudną obecność. Pokazał mi, jak lekko może być w sercu bez jej wiecznej krytyki.
Janek zadzwonił późno.
– Wszystko w porządku? – zapytał spokojnie.
– Tak. Potrzebowałam odpocząć.
– Mogłaś powiedzieć.
– A posłuchałbyś mnie? – odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Patrzyłam w ciemną taflę jeziora i pomyślałam, że cisza może być czasem jedynym sposobem, by wreszcie coś usłyszeć.
Nie chciałam do tego wracać
Dni mijały spokojnie, dzieci przyzwyczaiły się do nowego rytmu – kąpiel w jeziorze, naleśniki na śniadanie, wieczorne bajki czytane przy lampce. Czułam, że powoli wracam do siebie. Do kobiety, którą byłam, zanim zaczęłam się wszystkim tłumaczyć. Telefon zadzwonił w piątek po południu. Spojrzałam na ekran. Barbara. Przez chwilę miałam ochotę nie odbierać, ale w końcu przesunęłam palcem.
– Dzień dobry, Urszulko – usłyszałam jej miękki głos. – Jak tam dzieci? Wszystko u was w porządku?
– Tak, wszystko dobrze – odparłam chłodno. – Jesteśmy nad jeziorem. Odpoczywamy.
– Ach, to wspaniale… dzieci rosną tak szybko, prawda? – próbowała brzmieć swobodnie, ale czułam w jej głosie niepewność. – Może po powrocie zajrzycie na obiad?
– Zobaczymy, mamo. Mamy trochę planów – odpowiedziałam krótko.
Zapadła cisza, a potem jej westchnienie.
– No dobrze, nie będę przeszkadzać.
Po rozmowie długo patrzyłam w ekran, aż wygasł. W środku czułam pustkę. Wiedziałam, że coś we mnie pękło. Nie chciałam już wracać do tamtej relacji, do tych niekończących się prób bycia „wystarczającą”. Do dostosowywania swojego życia do humorów i nastrojów teściowej. Wieczorem, gdy dzieci spały, zadzwonił Janek.
– Mama mówiła, że z nią rozmawiałaś – rzucił ostrożnie. – Trochę się martwi.
– Nie ma o co. Wszystko dobrze.
– Może przesadziła z tym telefonem wtedy. Wiesz, jak ona jest.
– Wiem. I właśnie dlatego muszę odpocząć.
– Ula, nie rób z tego dramatu – powiedział cicho. – To tylko moja mama.
– Właśnie. Tylko twoja – odpowiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
Siedziałam długo na ganku, słuchając cykania świerszczy. Wiedziałam, że coś się skończyło. Nie krzyczałam, nie płakałam, ale wreszcie postawiłam granicę – niewidzialną, ale twardą jak kamień.
Nauczyłam się stawiać granice
Po powrocie do domu wszystko wyglądało tak samo – zabawki na dywanie, kubki w zlewie, sterta prania czekająca na swoją kolej. A jednak coś było inaczej. Cisza, która wcześniej mnie denerwowała, teraz wydawała się potrzebna. Nie czułam już wyrzutów sumienia, że nie dzwonię do Barbary, że nie planuję wizyty. Zostawiłam to za sobą, jak ciężką torbę, której nikt wcześniej nie chciał mi pomóc nieść.
Janek odwiedzał matkę sam. Wracał późno, mówił krótko.
– Pytała o dzieci.
– I co jej powiedziałeś?
– Że wszystko dobrze. – Zawsze tak samo, bez emocji.
Z czasem te rozmowy stawały się coraz krótsze, aż w końcu przestaliśmy o niej mówić wcale. Któregoś dnia spotkałam się z Anką, moją przyjaciółką. Siedziałyśmy w kawiarni, patrząc przez okno na deszcz.
– Nie tęsknisz za nią? – zapytała nagle.
– Nie. – Odparłam po chwili namysłu. – Tęskniłam za tym, żeby mnie lubiła. Ale to nie to samo.
– Czasem trzeba się odsunąć, żeby móc kogoś kochać po swojemu – powiedziała cicho.
Te słowa zostały ze mną na długo. Wróciłam wtedy do domu i spojrzałam na dzieci, które bawiły się na dywanie. Pomyślałam, że to dla nich muszę nauczyć się stawiać granice – żeby nigdy nie czuły się tak, jak ja przez te wszystkie lata. Wieczorem Janek zapytał:
– Myślisz, że jeszcze kiedyś pojedziemy razem do mamy?
– Może. Ale już na własnych zasadach.
Nie odpowiedział. Wiedziałam jednak, że rozumie, choć pewnie wolałby, żebym niczego nie zmieniała. Ja natomiast czułam, że wreszcie zaczynam być sobą – cichą, spokojną, ale prawdziwą.
To był nowy początek
Telefon zadzwonił w sobotnie popołudnie. Dzieci biegały po ogrodzie, a ja podlewałam kwiaty. Spojrzałam na ekran – Barbara. Przez moment zawahałam się, ale odebrałam.
– Urszulko – powiedziała łagodnie, niemal miękko. – Czas tak szybko ucieka… może wpadniecie kiedyś? Upiekłam sernik, a w niedzielę ma być ładna pogoda.
Zaskoczyło mnie to. Jej głos był spokojny, bez nuty pretensji. W powietrzu wisiała prośba, ale i coś, co brzmiało jak nieśmiałość.
– Dziękuję, mamo – odpowiedziałam cicho. – Ale nie będziemy przeszkadzać.
Zapadła krótka cisza. Potem usłyszałam jej westchnienie, ciche „rozumiem”, i rozmowa się skończyła. Stałam przez chwilę z telefonem w dłoni, słuchając, jak dzieci śmieją się w ogrodzie. Powietrze pachniało lawendą, słońce odbijało się w szybach okien. Pomyślałam, że to właśnie tak ma wyglądać spokój – nie głośny, nie zwycięski, ale cichy, spokojny, własny.
Nie czułam złości. Tylko lekkie ukłucie żalu, które zaraz ustąpiło miejsca dumie. Po raz pierwszy w życiu nie tłumaczyłam się, nie przepraszałam, nie usprawiedliwiałam swoich uczuć. Wiedziałam, że ta granica, którą postawiłam, nie jest karą. To była ochrona – mnie, dzieci, naszego małego świata.
Janek przyszedł z podwórka, z koszulką przesiąkniętą zapachem trawy.
– Mama dzwoniła? – zapytał, jakby przeczuwał.
– Tak. Ale powiedziałam, że nie przyjedziemy.
– Zrobiłaś, jak czułaś – odpowiedział spokojnie.
Wieczorem, kiedy dzieci zasnęły, usiedliśmy na tarasie. Milczeliśmy długo, patrząc w gwiazdy. A ja po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że cisza między nami nie jest ciężarem. To był nowy początek. Cichy, zwyczajny, prawdziwy.
Urszula, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zakochałem się w niej po uszy, choć mogłaby być moją córką. Nie sądziłem, że na starość stanę się bankomatem”
 - „Byłam w szoku, gdy odkryłam, kto jest moją szefową. Nie chcę, by wszyscy myśleli, że mam przez to w pracy fory”
 - „Byliśmy z mężem partnerami w życiu i biznesie. Gdy odkryłam, że ma kochankę, obiecałam, że puszczę go w skarpetkach”
 




