Zawsze mówiłem, że miłością po siedemdziesiątce człowiek się już nie interesuje. Że w tym wieku serce ma się do pompowania krwi, nie do zakochiwania się jak smarkacz. I tak myślałem, dopóki nie poznałem jej. Śmiała się z moich dowcipów, poprawiała mi kołnierzyk, głaskała po dłoni, jakbyśmy znali się całe życie. Miała w sobie coś, co sprawiało, że znowu chciałem rano wstać z łóżka. A potem... no cóż.

Zostałem sam. Z kontem uszczuplonym o oszczędności życia i sercem ciężkim jak głaz. Nie mam żalu, żeby nie było. Jestem na siebie zły, owszem. Naiwność w tym wieku powinna być karana mandatem. Ale przynajmniej przez te kilka miesięcy czułem się potrzebny, żywy, młodszy. A że zapłaciłem za to wysoką cenę… cóż, nie ja pierwszy i nie ostatni.

Myślałem, że spotkał mnie cud

Zaczęło się niewinnie. Przeglądałem wiadomości, potem sudoku, a potem... czat dla seniorów. Dla zabicia nudy, ot co. Wszedłem, poczytałem, pośmiałem się. I nagle – wiadomość.

– Dzień dobry, panie Wiktorze. Ładnie pan pisze. Można do pana napisać prywatnie?

Podpisała się: Róża1989. Przez chwilę się zawahałem. Młoda. Ale odpisałem, bo co mi tam. Poza tym miała niezwykłe imię. Takie, jak moja pierwsza miłość.

– Dzień dobry, pani Różo. Oczywiście, będzie mi bardzo miło.

I poszło. Pisała, że samotna, że rodzice nie żyją, że miała ciężkie dzieciństwo, ale nie traci pogody ducha. Że zawsze lubiła rozmawiać z ludźmi starszymi, bo są mądrzejsi i mają więcej do powiedzenia.

– I mają większe serce – dodała kiedyś.

Nie ukrywam – łechtało to moje ego. Codzienne wiadomości stały się rytuałem. Kawka, kanapka, czat z Różą.

– Wie pan, tak się cieszę, że pana poznałam. Pan jest taki ciepły. Taki inny.

Poczułem się potrzebny. Doceniony. A potem pojawiły się zdjęcia. Ładna. Aż za ładna jak na moje możliwości. Ale przecież nie pisała z powodu mojego wyglądu, prawda?

– Zakochałam się – napisała po dwóch tygodniach. – Serio. Może jestem głupia, ale tak się właśnie czuję.

Patrzyłem na ekran jak zaczarowany. Stary dziad zakochał się po uszy w dziewczynie z internetu. I myślałem, że spotkał mnie cud.

Wpadłem po uszy

Róża długo nie chciała się spotkać. Mówiła, że się wstydzi. Że nie wygląda tak dobrze jak na zdjęciach.

– Głupio mi, panie Wiktorze. Pan jest taki elegancki, a ja… no, zwykła dziewczyna.

– Po pierwsze, żaden pan, tylko Wiktor. A po drugie – co mi tam zależy na wyglądzie? Miło mi się z tobą rozmawia. Chcę cię poznać. Tyle.

– Naprawdę?

– Naprawdę.

Zgodziła się. Umówiliśmy się na kawę w centrum. Czekałem kwadrans przed czasem, jak uczniak. Ubrałem koszulę, której nie zakładałem od ślubu mojej córki. I drżałem jak liść. W końcu przyszła. Trochę inna niż na zdjęciach. Ale miała ten sam uśmiech – ciepły, rozbrajający.

– Przepraszam, że tak późno się zgodziłam – powiedziała zamiast „cześć”.

– Dziękuję, że w ogóle się zgodziłaś. Jesteś taka piękna – palnąłem, aż się sam sobie zdziwiłem.

Usiedliśmy. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. O filmach, o książkach, o moim wnuku. Śmiała się ze wszystkiego, co mówiłem. Patrzyła w oczy. Trzymała mnie za rękę, jakbyśmy byli razem od lat.

– Wiktor… ja tak bardzo tęskniłam za czułością. Za rozmową. Za tym, żeby ktoś mnie słuchał. Naprawdę słuchał…

– No to masz. Bo ja słucham. I chyba nie przestanę.

Uśmiechnęła się. A ja już wiedziałem – przepadłem.

Przy niej czułem, że żyję

Po naszym spotkaniu wszystko przyspieszyło. Dzwoniła codziennie. Czasem kilka razy dziennie. Najpierw pogadanki o pogodzie i filmach, potem już: „tęsknię”, „nie mogę przestać o tobie myśleć”, „chyba się zakochałam”. Ja też. Nie powiedziałem tego od razu, ale czułem, że znowu żyję. Któregoś dnia zaproponowała, żebyśmy pojechali razem na weekend. Tylko we dwoje, nad jezioro. Z dala od wszystkiego.

– Co ty na to, Wiktor?

– Aż mi głupio, ale… ja nie pamiętam, kiedy ostatni raz gdzieś byłem. Ale tak, chciałbym.

– To super! Tylko muszę ci się do czegoś przyznać…

Serce mi zamarło.

Mam trochę długów. Wpadłam w pętlę pożyczek, kiedy opiekowałam się mamą. Lekarze, apteki… A teraz komornik.

– Ile?

– Czterysta pięćdziesiąt złotych. Wiem, że to dużo… nie chcę cię wykorzystywać…

– Nie mów tak. Przecież to nic takiego. Przeleję ci.

– Jesteś aniołem, dziękuję.

I przelałem. Najpierw czterysta pięćdziesiąt. Potem trzysta, bo wyskoczyła jeszcze zaległa faktura. Potem siedemset. Każdy przelew poprzedzony był zapewnieniem:

– Oddam ci, kochanie. Przysięgam. Ja nie jestem taka, jak inne. Nie chcę twoich pieniędzy. Chcę tylko ciebie.

I wierzyłem. Bo przecież nikt nie patrzył tak ciepło. Nikt nie mówił do mnie „kochanie” z taką czułością.

To był początek końca

Gdyby ktoś wtedy powiedział mi: „Wiktor, czekaj, coś tu śmierdzi”, popukałbym się w czoło. Bo co niby miało śmierdzieć? Róża była cudowna. Czuła, troskliwa, ciepła. A że czasem miała kłopoty finansowe? No cóż, kto ich nie ma?

– Wiktor, nie uwierzysz, co się stało… – zadzwoniła pewnego wieczoru roztrzęsiona.

– Różyczko, co się stało?

– Przyszło pismo… jak nie zapłacę do piątku, to mnie eksmitują. Już byłam u kierowniczki spółdzielni, ale ona mówi, że to nie jej sprawa. Wiesz, jaka to hańba? Wyrzucą mnie z własnego mieszkania!

– Ile?

Cztery tysiące siedemset. Ale ja ci wszystko oddam. Słowo. Mam już zlecenie, tylko muszę to przetrwać.

Nie spałem całą noc. Rano pojechałem do banku. Powiedziałem, że potrzebuję pieniędzy na naprawę dachu. Dostałem. I przelałem.

– Różyczko, przelałem ci. Proszę, nie płacz już, dobrze?

– Ty jesteś niemożliwy, Wiktorku. Kto dziś robi takie rzeczy dla drugiego człowieka? Nikt. Jesteś moim cudem.

A potem… zapadła cisza. Dzień, drugi, trzeci. Pisałem, dzwoniłem, a telefon milczał. W końcu ktoś odebrał. Ale to był inny głos. Męski. Ostry.

Tu nie mieszka żadna Róża. To telefon służbowy. Proszę nie dzwonić więcej.

Aż mnie zatkało. Wpatrywałem się w wyświetlacz jak idiota. Nie wiedziałem jeszcze, że to dopiero początek końca.

Dałem się wykorzystać

Najpierw myślałem, że to pomyłka. Że może Róża straciła telefon. Może ten facet to jej brat, znajomy, ktoś, kto przypadkiem odebrał. Szukałem jej na czacie – nie było. Profil zniknął. Pisałem maile – bez odpowiedzi. Szukałem po nazwisku, które rzekomo miała. Nie istniało.

– Wiktor, może ją ktoś śledził, może się boi? – próbowałem sobie tłumaczyć. – Może coś się stało?

Ale po tygodniu nawet ja musiałem przyznać: zostałem oszukany. Nie byłem pierwszym ani ostatnim. Wpisałem frazę „senior oszukany przez kobietę z internetu” i wyskoczyły dziesiątki historii. Wzorce były te same. Piękne zdjęcia, romantyczne rozmowy, wyznania, prośby o pieniądze. A potem – zniknięcie. Tyle że ja nie czułem się jak statystyka. Czułem się... jak kretyn. Bo to nie chodziło tylko o te kilka tysięcy, które straciłem. Chodziło o coś innego.

– Czułem się potrzebny. I ktoś to wykorzystał – powiedziałem głośno do pustego pokoju.

Prawnik, do którego się zwróciłem, był bezradny.

– Bez prawdziwego imienia, bez adresu, bez potwierdzeń – niewiele możemy zrobić, panie Wiktorze. To klasyczne wyłudzenie. Ale jak znaleźć kogoś, kto być może nawet nie istnieje?

Zgłosiłem sprawę na policję. Przyjęli, wzruszyli ramionami, powiedzieli, że spróbują. A ja? Siedziałem w fotelu, z kubkiem zimnej herbaty i pustką w sercu.

Nie mam ani jej, ani pieniędzy

Dwa miesiące później dostałem telefon z policji. Chłopak, który podał się za właściciela numeru, też był oszustem. Po Róży ani śladu. A raczej – po tej, która się za nią podawała.

– Wie pan, panie Wiktorze – westchnął młody policjant. – My to nazywamy „miękkim przekrętem”. Żadnych gróźb, żadnego przymusu. Tylko emocje. Ludzie oddają wszystko, bo chcą wierzyć.

– A ja po prostu chciałem kogoś mieć.

– Wiem. I to najbardziej w tym wszystkim boli, prawda?

Skinąłem głową. Nie odzyskałem pieniędzy. Łącznine ponad siedem tysięcy złotych. Emerytura na trzy miesiące. Na lekarza, na opał, na wnuki. Wszystko poszło. Ale bolało coś innego. Bo ja nie straciłem tylko pieniędzy. Straciłem coś, co w moim wieku wydaje się już ostatnią rzeczą wartą zachodu – nadzieję. Że jeszcze można kogoś obchodzić.

Dziś już wiem, że to była iluzja. Ładnie opakowana, z uśmiechem w tle, z głosem, który nazywał mnie „Wiktorkiem”. Wiem, że powinienem się wstydzić. Ale nie będę. Bo to nie ja zrobiłem coś złego. Na razie nie loguję się na żadne czaty. Ale kawa dalej smakuje dobrze. I jak dzwoni wnuk, to świat znowu nabiera sensu. Może to wystarczy.

A Róża? Jeśli naprawdę gdzieś tam jesteś – mam tylko jedno do powiedzenia: Niech ci się śni stary, naiwny Wiktor. Ale niech ci się śni bez pieniędzy.

Wiktor, 73 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: