Młodzi myślą, że starość to czas herbaty, krzyżówek i wspomnień, ale ja chciałam czegoś więcej. Tylko tyle i aż tyle – mieć z kim pogadać wieczorem, obejrzeć film, posprzeczać się o głupotę. Nie chodziło mi o to, żeby się do kogoś przykleić i zrzucić ciężar samotności na jego barki. Sama przez całe życie niosłam czyjeś problemy, a teraz chciałam... partnerstwa. I to niekoniecznie z kimś w moim wieku. Byłam świadoma, że nie mam już tej świeżości, ale nie zamierzałam zadowalać się byle czym, tylko dlatego, że „na starość nie wypada mieć oczekiwań”.
Zaczęłam przygotowania do poszukiwań
Najpierw poszłam do fryzjera i poprosiłam o cięcie praz balejaż, pierwszy raz od lat. Potem odgrzebałam z szafy jedyną sukienkę, która nie wyglądała jak z żałoby. Spojrzałam w lustro i pomyślałam, że nie jest ze mną aż tak źle.
– Może powinnaś założyć konto na tym... jak mu tam... Tinderze? – zaśmiała się córka.
– Może powinnam – odparłam poważnie. I już wtedy wiedziałam, że to nie był żart. Zaczęłam planować. Bo jeśli nie teraz, to kiedy?
Z założeniem konta pomogła mi sąsiadka, Wiesia. Siedziałyśmy przy herbacie, a ona klikała coś w moim telefonie z takim entuzjazmem, jakby szukała chłopa dla siebie, a nie dla mnie.
– O, patrz, ten wygląda porządnie. Emerytowany wojskowy, ma kota i lubi spacery – Przesuń go – mruknęłam. – Za poważny.
Na pierwsze spotkanie umówiłam w kawiarni w centrum
Pan Ludwik przyszedł w garniturze i z czerwonymi różami, co od razu mnie skrępowało.
– Pięknie pani wygląda – powiedział, ledwo usiadłam.
– Dziękuję... To chyba przez światło – zażartowałam nerwowo.
Rozmowa szła jak po grudzie. On o polityce, ja o wnukach. On o grze w brydża, ja o serialach. Po pół godzinie zorientowałam się, że on szuka kogoś do gotowania i prania, a nie do partnerstwa. Podziękowałam, grzecznie się pożegnałam i uciekłam, zanim zdążył zaproponować drugie spotkanie.
Następnego dnia był pan Janusz. Wysłał mi wiadomość jeszcze przed randką: „Tylko nie przychodź gruba”. Myślałam, że mnie zatka, a Wiesia parsknęła śmiechem, kiedy jej to opowiedziałam.
Tego jedynego poznałam zupełnie przypadkiem
Byłam w parku, chciałam się przewietrzyć. Usiadłam na ławce, obok starszy pan w sportowej kurtce, z czerwonym rowerem opartym o drzewo. W ręku trzymał termos – Pani też ucieka przed telewizją? – zagadnął z uśmiechem.
– Przed samotnością – odpowiedziałam szczerze, nie bardzo rozumiejąc, czemu to powiedziałam.
– No to jesteśmy we dwoje – powiedział i nalał mi herbaty z imbirem do plastikowego kubeczka. – Wiesław jestem. Emeryt, wdowiec, rowerzysta z potrzeby serca.
Śmiałam się pierwszy raz od tygodni. Był inny niż wszyscy, z którymi próbowałam randkować. Nie udawał kogoś lepszego, nie zagadywał, żeby zrobić wrażenie. Po prostu był. Opowiadał o wycieczkach rowerowych, o tym, że po śmierci żony nie mógł wysiedzieć w mieszkaniu, więc wsiadał na rower i jechał, gdzie oczy poniosą.
– A pani? Ma męża, dzieci?
– Byłego męża – poprawiłam go. – I dwójkę dzieci. Już dorosłych. Mieszkają osobno. Od jakiegoś czasu... jestem sama.
Spojrzał na mnie ze zrozumieniem. Bez współczucia. I to mi się w nim spodobało najbardziej. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy ze 2 godziny, a kiedy w końcu się zbieraliśmy, zapytał: – Może jeszcze się tu kiedyś spotkamy?
Może – uśmiechnęłam się. Ale w głowie już wiedziałam, że na pewno.
Od tamtego dnia spotykaliśmy się regularnie
Widywaliśmy się bez wielkich deklaracji, po prostu dwoje ludzi, którzy lubią wspólnie wypić herbatę i pogadać. Któregoś dnia powiedział: – Wiesz, Zośka, polubiłem te nasze pogaduchy. Czekam na nie, jak kiedyś na „Listę Przebojów Trójki”.
Zaśmiałam się, ale poczułam też coś więcej. Taki ciepły dreszcz. Niby nic się nie zmieniło, a jednak wszystko. Następnego ranka, patrząc w lustro, pomyślałam: „Boże, ty się rumienisz jak nastolatka”. Z jednej strony to śmieszne, z drugiej... cudowne. Ale potem przyszedł wieczór, w którym córka wpadła bez zapowiedzi.
– Mamo, co to za facet ci pisał, jak siedziałaś w kuchni?
– Wiesław – odpowiedziałam spokojnie. – Chyba się zaprzyjaźniliśmy.
– Zaprzyjaźniliście się?! – Córka aż parsknęła. – Ty jesteś na to za stara.
Zamilkłam. Nie dlatego, że miała rację. Tylko dlatego, że zrobiło mi się strasznie przykro. Córka nie wiedziała, jak to jest bać się zasypiać w ciszy. A ja nie zamierzałam się nikomu tłumaczyć z tego, że znów czuję, że żyję.
Przez dwa dni nie odzywałam się do Wiesława
Sama nie wiem, czemu. Chyba miałam w sobie ten głupi wstyd, że może faktycznie jestem śmieszna i że córka ma rację. Ale trzeciego dnia usiadłam przy oknie. Spojrzałam na pustą ławkę w parku i zabolało. A potem jakby ktoś popchnął mnie w plecy. Wzięłam płaszcz, założyłam apaszkę, którą Wiesław komplementował przy ostatnim spotkaniu, i wyszłam.
Siedział tam. Na naszej ławce. Z kubkiem herbaty, z książką na kolanach. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się ciepło, bez cienia wyrzutu – Myślałem, że może się obraziłaś. Albo że ci się znudziło.
– Wiesz, ludzie mają różne zdania. Czasem nawet dzieci – usiadłam obok i spojrzałam przed siebie. – Ale ja nie chcę, żeby moje życie kończyło się tylko na czekaniu, aż ktoś zadzwoni albo przyjdzie w odwiedziny.
Pokiwał głową – Zośka, ja też nie szukam wielkiej miłości. Wystarczy mi, że jesteś. Że czasem przyniesiesz jabłka, że razem posiedzimy, pogadamy, może gdzieś pojedziemy.
Nie wiem, jak długo to potrwa. Może tydzień, może rok, może dziesięć lat. Ale przestałam się tym martwić. Najważniejsze, że się odważyłam. Że nie pozwoliłam, by samotność rozsiadła się w moim fotelu jak stary kot, z którym trzeba się pogodzić, bo już nikt inny nie przyjdzie.
Przejażdżka, od której wszystko się zaczęło
Któregoś dnia Wiesław przyprowadził rower i dla mnie. Niebieski, z koszykiem z przodu. Dodał dzwonek, taki stary, metalowy, który wydaje dźwięk jak z dzieciństwa. Pierwszy raz od lat czułam wiatr na twarzy, tak po prostu. Jechaliśmy powoli, uśmiechając się do siebie i mijanych ludzi. Niektórzy patrzyli ze zdziwieniem – starsza pani na rowerze! – ale było mi to obojętne. Zrobiłam coś dla siebie.
Córka z czasem zmiękła, bo zobaczyła, że jestem spokojniejsza, bardziej obecna. Że się śmieję. Już nie wypominała mi spotkań z Wiesławem. Pewnie nadal nie do końca rozumiała, ale przynajmniej przestała oceniać.
Nie wiem, czy Wiesław będzie moim „ostatnim mężczyzną”. I szczerze? To też przestało mieć znaczenie. Nie szukam zakończenia jak w romansach. Szukam życia. Tego codziennego, z herbatą, śniadaniem na balkonie i spacerem do sklepu. Bo miłość na starość nie musi być wielka. Wystarczy, że jest czuła.
Zofia, 66 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dla syna jestem tylko chodzącym bankomatem. Przypomina sobie o mnie jedynie wtedy, gdy u niego krucho z pieniędzmi”
- „Myślałam, że syn zostanie na wsi i przejmie gospodarstwo. Przez miastową dziewuchę zapomniał o swoich korzeniach”
- „W zamian za opiekę nad seniorką, miałam dostać w spadku mieszkanie. Już ostrzyłam sobie zęby, ale ktoś mnie wyprzedził”









